czwartek, 15 listopada 2012

Rozdział 11

Ok, podgoniłam nieco rozdziały w wordzie, więc wstawiam następny ;) Ostrzegam, ostatnie zdanie jest nieco dziwne, ale nie miałam pomysłu i uznałam, ze może nawet niektórzy uznają to za niemalże sztukę kontrowersyjną. Ten rozdział... no cóż, wiele akcji to w nim nie ma, nie jestem też zdania, ze wyszedł mi po mistrzowsku, bo tak zwyczajnie nie jest. jednak starałam sie jak najlepiej oddać uczucia Mary; czy mi wyszło - sami ocenicie. No nic, koniec tej morderczej przemowy :D




                Zegar wybił godzinę dwudziesta drugą.
                Tej nocy nie było dane Mary zmrużyć oka. Miała cały czas siedzieć przy Albusie, a gdy ten się gorzej poczuje, gdy zacznie słabnąć – wstrzykiwać mu środek mający za zadanie utrzymać go przy życiu. Zmartwiona wzięła dłoń chłopaka w swoją. Nie był to znak wielkiego uczucia, pomyślała po prostu, że na jego miejscu chciałaby, żeby ktoś trzymał ją za rękę.
                -Daj radę – jej słowa nie były głośniejsze niż oddech. – Proszę.
                Przecież on był. Istniał, żył, oddychał, jego serce biło. Nawet całkiem niedaleko niej. Jednak w tym niedaleko kryły się nieprzebrane kilometry emocji. Teraz ona ma oczy zapuchnięte od łez, a on znów zaczął się oddalać. Przerażona wstała, biorąc naszykowaną już wcześniej strzykawkę. Odgarnęła kołdrę oraz prawy rękaw piżamy i ostrożnie wbiła igłę pod jego skórę. Tylko lek zmieszał się z krwią, a maszyna do której był podłączony przestała pikać.
                Dziewczyna na powrót usiadła, biorąc go za rękę. Jaki jest sens, by komukolwiek zaufać na tym świecie? O ile łatwiejsze byłoby życie, gdyby jej na nikim nie zależało…?
                Godzina dwudziesta trzecia. Wolną dłonią przeczesała jego czarne włosy.
                Pożycz mi płuca, bo moje się zapadły
Możesz pomyśleć też o butach, moje się już zdarły
Pożycz mi oczy, ja nie widzę już nic
Pożycz mi nogi, moje nie mają już siły iść
Pożycz serce, moje wciąż bije, ale to kamień
Pożycz rozsądek, ja wciąż czuje się jak błazen
Pożycz wiedzę, ja nic nie wiem do dzisiaj”
                Chce tylko, żeby przeżył, żeby się obudził. Czy to aż tak wiele? Niech ją ignoruje, niech się nie odzywa, niech jej nienawidzi. Ale niech żyje. Niech szuka szczęścia, jak chce, to w samotności. Niech żyje. Proszę…, pomyślała, zmieniając okład na jego czole. Proszę.
                Dlaczego to zrobił? W głębi serca wiedziała, lecz nie chciała dopuścić do siebie tej myśli.
                Dwudziesta czwarta.
                Mary przetarła zaspane oczy. Gubiła ostrość widzenia.
Każdy ciężar, oddaj plecak chętnie wezmę
Oddaj strach, daj zaufanie, chwyć za rękę
Pożycz - nic nie chcę, wszystko mam tu obok
Pożycz, bierz - jeśli chcesz ja jestem tobą
Zawsze obok, bo dla nas my transparentni
My, czyn i słowo - choć nieraz tak obojętni,
Bo duma, bo bla bla, strach - myśli klatka,
Miłość jest bezcenna, eskapizm to pułapka”
                Z zaszklonymi oczami pogłaskała dłoń, którą trzymała w swojej. W pokoju obok pielęgniarka badała dragi, które zażył Albus i robiła antidotum. Maszyna znów dała znać o beznadziejnym stanie Al’a. Mary ostrożnie wstrzyknęła mu kolejną dawkę lekarstwa, na koniec przyciskając wierzch jego dłoni do ust. Przymknęła oczy. Znów był cały rozpalony. Zmieniła okład i poprawiła wiszącą nad łóżkiem kroplówkę.

***

                Równo o świcie do sali wpadła pielęgniarka z probówką w ręce. Mary gwałtownie otworzyła przymknięte oczy.
                -Udało się? – zapytała, a pani Saussy gwałtownie kiwnęła głową na znak, że jak najbardziej. Wlała miksturę z probówki do pustej strzykawki i wstrzyknęła Albusowi pod skórę.
                -Za niedługo powinien odzyskać siły – oznajmiła rzeczowym tonem. – Mam nadzieję, ze do południa się obudzi. Dziękuję ci, że przy nim posiedziałaś. Pójdź już do łóżka, musisz być bardzo zmęczona, poślę po jego brata.
                -Nie trzeba, popilnuję go – zaoponowała szybko, impulsywnie. Chodź chciało jej się spać jak nigdy, to nie zostawi go. Nie zostawi go po raz drugi.
                Pielęgniarka westchnęła, nie rozumiejąc zaangażowania tej szesnastolatki.
                -Jesteś jego dziewczyną? – zapytała, bo według niej było to jedyne racjonalne wytłumaczenie tej sytuacji. Po Mary widać było, że ledwo czuwa, że zmusza się ostatkami sił, by nie zasnąć. Gdy pani Saussy zadała pytanie, jej twarz gwałtownie posmutniała jeszcze bardziej, o ile to było możliwe.
                -Nie, przyjaciółką – odparła cicho.
                -Eh, dobrze, skoro już się tak upierasz… Jak się gorzej poczuje, to daj mu to samo co wcześniej – poleciła. – A jak się obudzi, szybko mnie zawiadom.
                Pielęgniarka wyszła, a Mary zmieniła pozycję na krześle, żeby nie zasnąć. Cały czas trzymała Albusa za rękę. Miała nadzieję, że antidotum zadziała, bo jak nie… jak nie… sama już nie wiedziała, co by zrobiła. Spróbowała sobie wyobrazić, ale nie dała rady. Bez niego praktycznie nie istniała. Nie miała pojęcia, jak żyła przed poznaniem Albusa. Właściwie, to kiedy to było? Lata świetlne temu. W innym życiu.
                A gdzie teraz jest? Gdzieś w środku, chyba. Pomiędzy przyjaźnią a czymś więcej, oczywiście, jeżeli tylko będą na to gotowi. Tak, pewnie była gdzieś pomiędzy, pomiędzy „daj bucha” a „bądź zawsze”. I wcale jej się to nie podobało. Chciała być blisko niego, czuć bicie jego serca, dotyk jego dłoni i ust. A jeśli nie, to chciała tylko, by rozmawiali ze sobą jak dawniej. A jeśli i to zawiedzie, chciała po prostu, by był szczęśliwy bez niej. Żeby żył i cieszył się tym życiem.
                Po godzinie Albus znów zaczął słabnąć, dużo intensywniej. Gorączkowo podała mu lekarstwo, słysząc bardzo szybkie pikanie urządzenia. Na szczęście potem nic takiego się nie wydarzyło. Przymknęła na chwilkę oczy, tylko ma chwilkę.

***

                Około jedenastej do świadomości Albusa Pottera zaczęły przenikać dźwięki z zewnątrz tego ciemnego pokoju. Szum wiatru, niezrozumiałe szepty. Musiał się przedostać. Z wysiłkiem otworzył oczy, po czym szybko je zamknął, bo światło było zbyt ostre. Powoli przyzwyczaił wzrok do bieli ścian. Poruszył się, czując czyjś dotyk na swojej prawej dłoni. Obrócił głowę z tamtą stronę, ignorując natarczywe „Albus? Potter! AL!”. Po prawej stronie swojego łóżka ujrzał śpiącą na krześle Mary, trzymającą go za rękę. Uśmiechnął się lekko. Co się stało? Ostatnim co pamiętał, był przenikliwy ból. Jest więc w niebie?
                -POTTER! – czyjeś ręce brutalnie odciągnęły jego twarz od słodkiego widoku Mary. Nad sobą zobaczył rozradowanego Scorpiusa, klepiącego go po policzkach. – Mordo ty moja! Żyjesz!
                -Odpierdol się z łaski swojej – Albus z trudem wypowiedział te słowa, jego głos był cichy i chrapliwy, a organizm nadal strasznie osłabiony.
                -Al, jak dobrze – Abbie odciągnęła Scorpa i przylgnęła do niego, przytulając się, jednak gdy usłyszała jęk bólu Albusa, szybko wstała z rękami ułożonymi w przepraszającym geście. Chłopak usiadł, a blondynka poprawiła mu poduszki. Scorpius za to pobiegł po pielęgniarkę.
                -Jak się czujesz? – zapytała z troską Abbs.
                -Jakby przejechał mnie czołg – zażartował, choć nie do końca. – Co z Mary? Jest na mnie zła?
                Abbie wzruszyła ramionami.
                -Całą noc nie zmrużyła oka, żeby cię pilnować. Podobno co chwilę odpływałeś. Strasznie wczoraj o ciebie płakała, właściwie tylko dzięki niej teraz rozmawiamy, bo w ostatniej minucie dała radę przywrócić ci oddech.
                Już miał coś odpowiedzieć, gdy do sali wpadła pielęgniarka z dyrektorką. Zestresowana Minerwa McGonnagall pochyliła się nad nim.
                -Potter, obudziłeś się, nareszcie – powiedziała rzeczowym tonem. – Żeby mi to był ostatni taki wybryk. Oczywiście zdajesz sobie sprawę, że jak tylko wrócisz do zdrowia zostanie ci wymierzona kara za używanie mugolskich środków odurzających? A pan, panie Malfoy – odwróciła się w stronę Scorpa. – nie zostanie wyrzucony ze szkoły. Jednak wiedz, że wysłałam już stosowny list do pańskich rodziców. Poza tym odtąd wszystkie listy i paczki przysyłane do pana będą najpierw sprawdzane. Karą są dwa miesiące, powtarzam: dwa miesiące czyszczenia toalet z woźnym.
                -Tak jest, pani profesor – powiedział Scorpius z wielkim uśmiechem na twarzy. Grunt, że go nie wyleją.
                -Potter – dyrektorka zwróciła się znów do Albusa. – Twoi rodzice będą tutaj za półtora godziny.
                Dyrektorka wyszła, łopocząc szatą na wietrze niczym żaglem.

5 komentarzy:

  1. Kurcze, wreszcie Al się obudził, Mary nie musi się martwić ;D

    Ahahahahahaha rozwala mnie to ostatnie zdanie, to jest fenomen Paula!

    OdpowiedzUsuń
  2. Co ty chcesz :p Ostatnie zdanie jest czysto poetyckie :D Rozdzialik taki... faaajjnyyy. Trudny do opisania. Zdaję sobie z tego sprawę. Czekam na ciąg dalszy :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć zapraszam na mojego bloga którego co dopiero założyłam przed założeniem czytałam twojego więc bende zaszczycona jak skomentujesz co o nim myślisz . Po za tym świetna notka trochę musieliśmy czekać aż sie obudzi ale warto było czekać czekam na kolejny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuje za komentarz mam nadzieje że mój blog cie zaciekawi. Od bardzo dawna czytam twojego i muszę przyznać ze naprawdę się wkręciłam. Co do tła mi też wydaje sie zbyt zróżnicowane zmieni sie. A moja organizacja zawsze taka byłam po prostu nie lubię niedociągnięć
    Jeszcze raz dzieki za komentarz .

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej hej hej pierwszy rozdział już jest więc zapraszam do koentowania i powiedzenia co jest nie tak

    OdpowiedzUsuń