No, nieważne. Może nie jest to mistrzostwo świata, bo w sumie więcej akcji miała moja wczorajsza zupa pomidorowa, ale raczej takie "przejście". Osobiście traktuję to jako wstęp po rozkmin etyczno-moralno-filozoficzno-zwalonych. Zresztą, nie ważne (wiem, powtarzam się ;x).
Zapraszam do czytania ;3
___________________________________________________
-Jak cudownie jechać do domu na święta – powiedziała
Mary, siadając z westchnieniem przy oknie z jednej strony przedziału. Naprzeciw
umościli się Abbie i Scorp, więc Albus, chcąc nie chcąc, przysiadł się obok
Mary.
-Mi się to jakoś nie uśmiecha – przyznał.
Wszyscy wiedzieli, że chodzi o incydent z dragami i
Wieżą Zachodnią, który ciągle przewijał się przez pamięć chłopaka. Nie miał
złudzeń – cała rodzina już wie i albo zaczną się różne krępujące pytania, albo
bardziej niż zwykle będą go wytykać palcami. Nie było mu łatwo być jedynym ślizgonem
w rodzinie. No jasne, że większość to akceptowała, ale u niektórych nadal czuł
pewien rodzaj awersji. Nie był przecież zły, a to, że sześć lat temu jakaś stara
czapka przydzieliła go do Slytherinu - no cóż, tak już wyszło. Przecież jego
tatę też chciała tam wkopać. Przyzwyczaił się już. Do wszystkiego. Nawet do
tego, że dziadkowie uważają Jamesa za aniołka. Jamesa! Błagam.
-Co ty na to Al? – zapytała w pewnym momencie Abbie,
a ten spojrzał na nią z zaskoczeniem i rozkojarzeniem.
-Sorka, zamyśliłem się, mogłabyś powtórzyć? –
powiedział przepraszającym tonem, a blondynka wywróciła oczami.
-Mówiłam, że mam taki pomysł, żebyśmy zrobili sobie
nawzajem prezenty. Takie jakieś małe, własnoręcznie robione upominki.
Moglibyśmy losować, kogo mamy – wyjaśniła, a ten przytaknął. Niech im będzie,
przynajmniej będzie miał coś do roboty.
Abbie, jak pracowita mrówka, od razu wyjęła z kufra
kawałek pergaminu i pióro. Za pomocą różdżki przecięła pergamin na cztery
przerażająco równe prostokąty. Potem na każdym z nich napisała imię osoby z ich
paczki, zgięła je na pół, wrzuciła do swojej czapki i kazała losować.
-PO KOLEI WY NIEDOROZWOJE BEZ KULTURY!
-No dobra, dobra… - mruknęli.
Najpierw losowała Mary, po czym uśmiechnęła się
triumfalnie. Potem Albus, który nie dał po sobie poznać, jak bardzo ucieszył go
wynik. Scorp uśmiechnął się złośliwie, a Abbie z rozczuleniem.
-Ej Scorp kogo masz? – zapytał Albus, a Malfoy już
miał odpowiedzieć, kiedy dostał w głowę od wkurzonej Abbs.
-TO JEST TAJNE LOSOWANIE GUMOCHŁONY! Nie no ja z nimi
nie mogę – westchnęła, opadając na siedzenie.
-Oj Abbs, słoneczko, nie martw się, my… - Scorp
spróbował ją przytulić, ale ta wymierzyła w niego palcem.
-NIE SŁONECZKUJ MI TU!
-Malfoy chciał chyba powiedzieć, że kiedyś się pewnie
ogarniemy – tłumaczył przyjaciela Albus. – Ale po prostu jeszcze nie pora na
takie wybryki.
-Właśnie. Dzięki stary, piącha – przybili zdrową,
męską piąchę.
-Zróbcie te prezenty własnoręcznie, okej? – poprosiła
Abbie, którą zachowanie jej przyjaciół doprowadzało do zszargania całego układu
nerwowego.
-Serio musimy? – zamarudził Scorpius.
-Stary, skoro pomocnik Mikołaja tak mówi, to tak ma
być – odparł Albus.
-Wiecie, a mi się tam podoba, że zrobimy je ręcznie.
Bardziej od serca – dołączyła się Mary.
Po wyjściu z pociągu Albus umówił się z przyjaciółmi,
że spotkają się w Drugi Dzień Świąt u Scorpiusa. Zaoferował nawet, że przyjdzie
po Mary, która nie wiedziała, gdzie Scorp mieszka, a że przed wyjazdem do
Hogwartu pomieszkała sobie w nowym miejscu tylko miesiąc, to totalnie nie
widziała, gdzie co jest i z pewnością by się zgubiła. Dolina Gordyka jest obok
Wimbourne, więc Al nie będzie miał problemów z trafieniem. Potem się pożegnali
i chłopak udał się do czekających na niego rodziców. Jamesa i Lily jeszcze nie
było, więc musieli trochę postać, zanim ci łaskawie zdołali przytoczyć swe
leniwe tyłki.
-Albus, kochanie – mama zabrała się za odprawianie
rytuału wyściskania swego syna.
-Cześć, cześć - uśmiechnął się chłopak. Pomimo
wszystko tęsknił za nimi, choć nie dawał tego po sobie poznać.
-Cześć synu – teraz to Harry przytulił swoją młodszą
wersję. – Jak tam? Wszystko okej?
-Ta, jasne – rzucił Al, kątem oka widząc, jak Mary
czule żegna się z Dereckiem. To jego powinna teraz tulić, nie tego idiotę
Stewarta! Kolejny raz miał ochotę sprawdzić, czy nie lepiej byłoby temu
puchonowi z nosem o nieco innym kształcie. Harry Potter podążył za wzrokiem syna,
widząc, co go trapi.
-To ta dziewczyna? – zapytał z ojcowska troską.
Świetnie, przyszedł więc czas na poważne męskie rozmowy o uczuciach. Bał się
tego przez cały dotychczasowy okres dorastania syna, ale uznał, że trzeba ten
aspekt przejść, by jego syn mógł lepiej stawiać czoła okrutnym przeciwnościom
losu, które pewnie jeszcze nieraz wejdą na krętą drogę jego życia. Aż czuł, jak
serce mu rośnie pod wpływem poczucia ważnego rodzicielskiego obowiązku. A nie,
chwila, to tylko dzisiejsza lazania Ginny.
Gdy rodzina była już w komplecie, udali się do
samochodu. Trochę brakowało Albusowi dawnych przejażdżek autem, kiedy byli
młodsi i całe rodzeństwo siedziało z tyłu, śpiewając głupie piosenki i
dokazując. Teraz siedzieli ściśnięci jak sardynki, on z lewej, James z prawej i
Lily na środku. Auto było dosyć małe, więc kolasa wbijały się Albusowi w
siedzenie mamy, która opowiadała o ich planach na najbliższe dni.
-Jutro idziemy w odwiedziny do cioci Hermiony i wujka
Rona, a zaraz potem wszyscy razem za pomocą proszku Fiuu pójdziemy do dziadków
na kolację wigilijną. W pierwsze święto przychodzą do nas Teddy z Victorie na
obiad.
-A co z sylwestrem? – zapytał przezornie James.
-Właśnie do tego zmierzałam. Chcemy z tatą wybrać się
na zabawę razem z jego kuzynem z żoną. Prawdopodobnie zostaniemy u nich jeszcze
na obiad w Nowy Rok. Jak chcecie, możecie zaprosić kilku znajomych, pooglądać
jakiś film czy coś. Ale bez zgrai młodzieży rozwalającej dom, okej? – spojrzała
na swoje dzieci, który przytaknęły ochoczo, po czym wymieniły się
porozumiewawczymi spojrzeniami.
-A w Drugie Święto coś robimy? – zapytał Albus. – Bo
chciałbym pójść do Scorpa.
-Nie mamy żadnych planów, możesz śmiało iść –
zgodziła się Ginny.
-Super, dzięki – uszczęśliwił się Albus.
Wiedział już nawet, co zrobi osobie, którą wylosował.
Musiał tylko zapytać o pomoc babcię Molly. Jego prezent będzie najlepszy, musi
być. Oczyma wyobraźni już widział uśmiech na twarzy Mary, gdy jej go wręczy.
***
Gdy Mary pożegnała się z przyjaciółmi, odszukała
wzrokiem Derecka, który na nią czekał. Podeszła do chłopaka. Ciągle w pamięci
miała wczorajszy wieczór, ale starała się o tym nie myśleć.
-No, to wesołych świąt – powiedziała, przytulając go.
-Wesołych świąt – odparł. – Baw się dobrze i nie
zapomnij o mnie. Napiszę do ciebie.
-Mogą być problemy z dostarczeniem listu z Francji w
zimę - zauważyła dziewczyna.
-W sumie racja – już chciał dodać „wiec nie będę
sobie tym zaprzątał głowy”, ale szybko się powstrzymał.
Dereck uśmiechnął się i już miał zabrać się za
porządne całowanie, ale Mary pozwoliła tylko na krótkiego całusa, po czym
odsunęła się.
-Mój brat patrzy – wytłumaczyła szybko. – No, to
cześć – uśmiechnęła się lekko.
Idąc w kierunku czekającego na nią starszego brata
Luke’a, gigantyczny uśmiech rozświetlił jej twarz. Strasznie za nim tęskniła,
był dla niej najbliższą osobą na świecie. Chłopak miał osiemnaście lat i 180 cm
wzrostu. Był raczej chudy, ale za to szybki jak wiatr, szczególnie w powietrzu.
Pewnie był to właśnie jeden z powodów, przez które tak chętnie przyjęto go do
drużyny Os z Wimbourne. Byli do siebie bardzo podobni – takie same kasztanowe
loki, tyle, że u Luke’a stanowczo krótsze, takie same jasne błękitne oczy,
kości policzkowe.
-Siema siostra – chłopak przytulił Mary, która
potrafiła wyczuć niemal każde jego żebro. – Rodzice czekają w domu. Zrobiłem
prawko i uznałem, że muszę się pochwalić i po ciebie przyjechać – wyszczerzył
się.
-Ty zrobiłeś prawko? – zdziwiła się. – Wiesz, ja nie
wiem, czy chcę wejść do tego auta.
-Ha, ha, ha – skwitował gorzkim tonem. – Mów lepiej,
jak tam w szkole. Coś widziałem że nie próżnujesz?
Wiadomo było, że chodzi mu o Derecka. No jasne, teraz
Mary ma święta pełne złośliwych uwag brata.
-Nie mów nic rodzicom, okej? – poprosiła.
-Czemu? – zdziwił się. – Przecież to całkiem
normalne, że masz chłopaka.
-Ale po prostu wątpię, żeby to było coś poważnego –
wyznała.
Uznała, że przyszła pora, by wyjść samotnie na
zewnątrz, wziąć głęboki oddech świeżego powietrza i rozliczyć się ze swoimi
uczuciami.