piątek, 28 czerwca 2013

Rozdział 23

Już niemal stawiam z tymi rozdziałami na jedną kartę. Jak w ciągu najbliższych dwóch tygodniu nie odezwie się do mnie wena, to już sama nie wiem. Dobra, będzie co ma być.
Póki co miłych wakacji ;) i zapraszam do czytania ;)
______________________________________________________________




                Albus siedział w bibliotece, pochylony nad książką. W tym tygodniu i następnym codziennie mieli jakieś sprawdziany bądź kartkówki. No, on miał. Uczył się maksymalnej liczby przedmiotów rozszerzonych, więc musiał poświęcać na naukę więcej czasu niż inni, szczególnie, jeśli chciał zostać uzdrowicielem. Co prawda Scorpius też chciał, ale to już inna bajka – jego ojciec jest kierownikiem oddziału urazów magiozoologicznych, więc nie musi się martwić o pracę.



                Za to on wkuwał jak cep, żeby zdać egzaminy na samych celujących ocenach. Magiczne uczelnie wyższe po szóstym roku wysyłały potencjalnym kandydatom specjalne listy, dzięki którym po ukończeniu Hogwartu ich szanse na tych uczelniach wzrastały. Akademia Uzdrowicielstwa i Ziołolecznictwa wysyłała je tylko najlepszym, więc Albus postanowił, że właśnie taki będzie – najlepszy.



                Co ciekawe, fakt związku z Mary jedynie motywował go do działania. Dziewczyna rozumiała, że uczy się tyle, by zapewnić sobie dobrą przyszłość i pomagała mu w tym. Za to jego postawa dopingowała ją w dalszych treningach. Nie tylko uczelnie wysyłały listy, ale również drużyny quidditcha, a ona była zainteresowana posadą zawodowej szukającej. Oczywiście, jeśli tylko będzie grała w drużynie swojego domu, będzie miała na to największe szanse z całej szkoły.



                Dzisiejszy dzień nie zapraszał do wyjścia na zewnątrz, deszcz dawał się wszystkim we znaki. Z okna mógł zobaczyć, jak Stewart wrzeszczy na swoją drużynę, odbywającą trening. Choć już powstrzymał się od rozsiewania ohydnych plotek o Mary, to nadal nie dał jej spokoju. Wyżywał się na biednej dziewczynie, która miała już serdecznie dość jego i jego drużyny, jednak Stewart wiedział, że nie odejdzie, bo marzą jej się listy od kilku świetnych drużyn, a może nawet z reprezentacji kraju? Miał pełną świadomość tego, że dziewczyna go na 100%  dostanie. Gdy puchoni zakończyli trening, Al wreszcie dał radę w większej mierze skupić się na nauce.



                III Twierdzenie Andertona: najtrudniejszy ze sposobów. Ma identyczne i podobne cechy do pozostałych:



- wyrażenia końcowe 16



- inicjały jednowyrazowe i dwuwyra…



                -Hej Al – gdy podniósł głowę, zobaczył siadającą naprzeciwko Mary.



                -Hej – uśmiechnął się. – Jak trening?



                -Jak zwykle – wzruszyła ramionami. – Idziemy na obiad?



                -Jasne – wstał i odłożył książkę na półkę. Gdy wychodzili z biblioteki, wziął dziewczynę za rękę. Lubił to robić. Nie musiał podczas wędrówki otaczać jej ramionami i co chwilę całować. Wystarczyło, że ujął jej dłoń. Wtedy wiedział, że jest blisko, czuł jej delikatny dotyk. Nie odważyłby się na zrobienie tego, gdyby korytarz nie był pusty. Wolał okazywać jej to, co czuje, na osobności. Choć nie chcieli się obnosić ze swoimi uczuciami, Stewart zadbał o to, by cała szkoła się dowiedziała, że są razem.



                Na obiedzie usiedli na swoich stałych miejscach przy stole Slytherinu. Mary jadła z puchonami tylko w czasie ważnych wydarzeń szkolnych, na których musiała być wraz ze swoim domem. Mimo to gdy tylko mogła siadała tutaj, a ślizgoni byli już do niej przyzwyczajeni. W wejściu pojawili się Abbie i Scorp. Mary spojrzała na nią – blondynka nadal nie powiedziała Scorpiusowi o dziecku, choć minęły już dwa tygodnie. Mówiła, że chce znaleźć do tego odpowiedni moment, choć tak naprawdę bała się jego reakcji.



                -Pójdziemy potem na spacer? – zaproponował Al, podsuwając Mary spaghetti, które uwielbiała.



                -A możemy wieczorem? Tak koło szóstej? Mamy z Abbie do obgadania parę babskich spraw po obiedzie. Dzięki – uśmiechnęła się, nakładając sobie spaghetti.



                -Cześć wam – przywitała się blond para, właśnie zajmująca miejsca naprzeciw nich.



                -Ale jestem głodny – powiedział Scorp. – Zjadłbym konia z kopytami. Podałbyś tych ziemniaków, Potter?



                -A co ja jestem, żeby ci żarcie podawać? Muszę cię znosić w pokoju, ale wykarmienie cię nie jest już moim problemem – zirytował się Albus.



                -Mógłbyś być choć trochę milszy dla swojego najlepszego przyjaciela – westchnął Scorpius, po czym ciągnął poważnym tonem. – Ale nie, bo po co? Po co okazywać swoje głębokie, niezmierzone uczucia ludziom, na których ci zależy? Przecież bycie bez serca jest o wiele prostsze. Szkoda tylko, Albusie Potterze, iż nie dostrzegasz, że zachowując się w ten sposób ranisz innych. Wiem, że nie każdy…



                -Masz te kartofle i się zamknij – Al podał mu miskę z ziemniakami, patrząc na chłopaka z pode łba. – Tym razem wygrałeś.



                -Tak! – ucieszył się Malfoy. – Widzisz kochanie, jednak nie jestem aż tak do dupy – wyszczerzył się w kierunku Abbie, która wyrwana z zamyślenia uśmiechnęła się.



                -No pewnie, że nie jesteś – po czym pocałowała go lekko w policzek.



                -Zakochana para, Jacek i Barbara… - zanucił Albus, a Mary uderzyła go łokciem w żebra. – Au! No co?!



                -No nic – wzruszyła ramionami z przekąsem.



                -Ja jednak nigdy nie zrozumiem kobiet – westchnął, teatralnie ukrywając twarz w dłoniach.







                Mary z Abbie spacerowały po błoniach, rozkoszując pierwszymi promieniami marcowego słońca. Ich włosy rozwiewał lekki wiatr, a w powietrzu czuć było, jak natura budzi się do życia po zimowym śnie. Blondynka zaczynała już trzeci miesiąc ciąży i bała się, że za niedługo wszystko i tak wyjdzie na jaw.



                -Musisz mu wreszcie powiedzieć – oznajmiła dobitnie Mary, spoglądając tym samym na zegar na jednej ze szkolnych wież. – Chodźmy już do zamku, odprowadzę cię i muszę lecieć na spacer z Al’em.



                -Jasne… - mruknęła ślizgonka. – Ale dobrze wiesz, że chcę znaleźć na to odpowiedni moment – próbowała wysunąć argument na odwleczenie tego momentu w jeszcze dalszą przyszłość, choć wiedziała, że jedynie rozwścieczy tym Mary.



                -Odpowiedni moment? Błagam cię – prychnęła. – Masz zamiar mu to oznajmić przy porodzie? Otwórz oczy, im dłużej to odwlekasz, tym gorzej. Pomyśl sobie, jak Scorp się poczuje, jak dowie się tak późno.



                -No wiem, ale…



                -Żadnych „ale”! – zdenerwowała się puchonka. – Boisz się jego reakcji, boisz się, że nie odtrąci tylko dlatego, że zaczęły się problemy. Ale Scorpius taki nie jest! Albo mu powiesz, albo sama to zrobię – powiedziała nieco zbyt głośno na tak delikatną sprawę Mary. Miała już dość przyjaciółki i jej zachowania.



                Nagle Abbie gwałtownie zbladła, wydając jakby zduszony okrzyk. Mary rozejrzała się po korytarzu, nagle dostrzegając Albusa, który musiał właśnie wyjść zza rogu i słyszeć ich rozmowę, bo patrzył na nie (jakby chciał a nie mógł) skonfundowany.



                -O, hej Al – uśmiechnęła się Mary i podbiegła do chłopaka, dając mu buziaka w policzek. – To co, idziemy? – już miała go w zbyt radosnym stylu pociągnąć w stronę wyjścia ze szkoły, jednak ten nie zamierzał nigdzie iść.



                -Albo mi wytłumaczycie, o co tu chodzi… - nie dokończył, widząc minę Abbie. Wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać. – Abbie, co jest? – zapytał, podchodząc do niej.



                -No… - westchnęła, wzruszając ramionami. Nie wiedziała, jak mogłaby dokończyć. Nie chciała, aby Albus dowiedział się o tym przed Scorpiusem, ale było to chyba nieuniknione.



                -Boisz się reakcji Scorpa na co? – drążył, chcąc poznać prawdę. Ustawił Mary przed sobą, obok blondynki. – Nie dam wam spokoju, póki nie wyjaśnicie, o co tu chodzi.



                Był zirytowany. Nie miał w zwyczaju podsłuchiwać ludzi ani nawet reagować na podobne słowa, ale tutaj chodziło o jego najlepszego przyjaciela. Jeżeli Abbie nie wie, jak zareaguje – kto może powiedzieć jej o tym lepiej niż on? Znał go najlepiej w świecie, potrafił czytać z niego jak z otwartej księgi.



                Abbie zamknęła oczy, biorąc głęboki wdech. Zacisnęła pięści.



                -Jestem w ciąży – powiedziała, wraz z wydechem, nie otwierając oczu. Po chwili, gdy odważyła się spojrzeć, zobaczyła twarz Albusa, stężałą ze zdziwienia. Oczy miał szeroko otwarte, wargi rozchylone, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk.



                -Ile? – wydukał w końcu.



                -Zaczynam trzeci miesiąc – odpowiedziała, ze zdziwieniem zauważając, o ile łatwiej jej było o tym mówić, gdy pierwsze wrażenie Al miał za sobą.



                -Ze Scorpem? – zapytał z powątpiewaniem, tym samym wspominając jej nie tak dawny romans z profesorem Williamsem.



                -No a z kim innym? – wściekła się, słysząc te zarzuty. – Tyle, że jeszcze mu tego nie powiedziałam.



                -To fajnie robisz – mruknął chłopak z dezaprobatą. – Idź i mu powiedz. Teraz, okej? Im później tym gorzej. Zrozumiałaś?



                -Tak – pod wpływem jego ostrego spojrzenia zachowywała się jak żołnierz.



                -Jak wrócę do wieży, to ma o wszystkim wiedzieć – dodał Albus, biorąc Mary za rękę. Poczuł niespodziewany przypływ zdolności przywódczych, których wcześniej u siebie nie zauważał. Nie chciał w żaden sposób urazić Abbie, ale, prawdę mówiąc, bardziej obchodził go Scorp niż ona.



                Blondynka przytaknęła i wyminęła go, udając się do Pokoju Wspólnego ślizgonów. Al spojrzał na Mary. Widział zaskoczenie na jej twarzy, spowodowane jego zachowaniem. Jednak wiedział, że tylko on mógł tak wpłynąć na Abbie, bo to do niego czuła największy respekt. Właściwie, to jakikolwiek respekt.



                Gdy patrzył w oczy puchonki, jego spojrzenie łagodniało. Uśmiechnął się lekko i poprowadził ją za rękę na błonia, gdzie usiedli pod starym dębem.



                -Nie potrafię w to uwierzyć – wyznał po cichu. Znów stał się bezbronny i to tylko za sprawą tych jasnych dziewczęcych oczu.



                -Też miałam z tym problemy – odparła, wtulając się w jego tors. – Ale spróbujmy o tym teraz nie myśleć. Uwierz, że syn Abbie zaprząta mi głowę całe dnie. Chciałabym choć na chwile o tym zapomnieć – mówiła cicho i czule. Kochała przyjaciółkę jak siostrę, ale była zmęczona powstałą sytuacją.



                -Syn? – zdziwił się Al. – A imiona już wybrała?



                -Crux Victor – uśmiechnęła się Mary. – Choć ja bym nazwała syna Mark Albus.



                -A córeczkę Pauline Mary, co ty na to? – uśmiechnął się. Niewiarygodne, jak szybko ona potrafiła poprawić mu humor. – Chodź tu.



                Uniósł jej głowę i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Ściemniało się i na błoniach już nikogo nie było. Dziewczyna podniosła się do wygodniejszej pozycji i usiadła pomiędzy jego nogami. Oddała pocałunek, gładząc chłopaka chłodną dłonią po policzku, drugą zaś obejmując jego kark. Ten przesunął ręce na jej talię, przyciągając bardziej do siebie. Całował powoli, jakby wargami chciał rozproszyć całe zło wokół nich. Ona poddawała się temu z przymkniętymi powiekami. Czuła się tak, jak powinna czuć się każda całowana dziewczyna – wyjątkowa, jedyna, trwająca w nieustannym zachwycie. Oddawała pocałunki, przeczesując palcami jego i tak już rozwichrzone włosy. Albus czuł wszystko dwa razy mocniej: rozgrzane zmysły, pulsującą krew, narastającą ekscytację. Nie często mógł ją całować tak, jak teraz. Stopienie się warg, zaproszenie do grzechu. Niemal stracił oddech, gdy Mary przesunęła ręce na jego ramiona a potem tors, czule muskając go palcami. Nie wiedział już, gdzie się znajduje. Niebo czy ziemia, dzień czy noc? Wszystko zlewało się w jedną całość, uwięzioną w jej zamglonych oczach. Słyszał, jak zachłysnęła się powietrzem, gdy zsunął sweter z jej ramienia, rozpalonymi wargami składając pocałunki na chłodnej skórze. Delikatne, czułe, jak muśniecie skrzydeł motyla. Wracając do miękkości jej warg tempo uległo zmianie. Nie myślał, co robi, stał się coraz bardziej natarczywy. Gładził dłonią jej biodro, z lubością przyjmując jej uczucia i oddając w zastaw własne. Był przy niej taki bezbronny. Co dnia rozbierał się przed nią, powoli, bez wstydu, uprzedzeń, do samej miłości. Aż Bóg wstrzyma oddech.



                Nagle dziewczyna spowolniła. Zrozumiał, że czas kończyć, choć nie chciał, nie był gotowy. Chociaż, pewnie nigdy nie byłby gotowy, by urwać tę chwilę w pół kroku. Złożył na jej ustach ostatni pocałunek, smakując jeszcze raz tej nocy jej warg. Odsunął się, widząc, jak mgła w jej oczach się rozrzedza. Znów był świat. Były dzień, noc, były ziemia i niebo. Dotknął jej rozpalonego policzka, płatka róży na śniegu.



                -Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham – szepnął. Nie oczekiwał nic w zamian. Wystarczyło, że była obok. Nic więcej nie było mu potrzebne.



                -Też cię kocham – uśmiechnęła się słodko. Jej oczy błyszczały, przyćmiewając pierwsze gwiazdy wschodzące na wieczornym niebie.







                Gdy o dwudziestej rozpromieniony wracał do dormitorium, całkiem zapomniał o tym, jakiej delikatności wymagały teraz relacje pomiędzy Abbie a Scorpem. Złożył na czole puchonki ostatni pocałunek na dobranoc i niemal w podskokach pobiegł do wieży. Miał wrażenie, że w jego żyłach płynie czyste szczęście. Po co komu Felix Felicis, gdy ma się przy swoim boku kogoś takiego, jak Mary?



                -Krwawa posoka – powiedział i kamienna ściana rozsunęła się przed nim ukazując Pokój Wspólny ślizgonów. Tu już powstrzymał się od nadmiernego okazywania radości, jednak widzący go zazwyczaj pochmurnego uczniowie dziwili się na widok uśmiechu nie znikającego z jego twarzy. Wbiegł po schodach do dormitorium, a wchodząc ściągnął jeszcze czystą koszulkę, którą miał zamiar rzucić na krzesło wraz z innymi w miarę czystymi rzeczami. W środku był tylko Scorp, rozwalony w dresie na łóżku.



                -No co tak sam siedzisz, tatuśku? – wypalił, szczerząc się. Chłopak spojrzał na niego zaskoczony. W tym momencie dobry humor opuścił Albusa. Zbladł, domyślając się, że Abbie nic mu nie powiedziała.



                -Że słucham ja proszę ciebie? – wypalił Scorp, któremu w tej oto chwili przypomniało się wydarzenie z sylwestra. Ewentualnie zirytowany, że jakiś pachołek miał czelność zakłócić jego prze święty spokój. Jednak nie, wydarzenie z sylwestra wzięło górę w jego rankingu obaw.



                -Yyy… Powinieneś chyba pogadać z Abbie – wydukał Al, czując się zażenowany swoją niedelikatnością. Blondyn, przeczuwając coś złego, zerwał się z łóżka i wyszedł z dormitorium.



                -Kurwa, ale ze mnie kretyn – Potter uderzył się otwartą dłonią w czoło.

sobota, 8 czerwca 2013

Rozdział 22

Wiem, wiem, długo nic nie było. Podejrzewam, że teraz rzadziej będę wstawiała nowe rozdziały z uwagi na kompletny brak weny. Wzięłam się za 2 nowe "projekty", że tak powiem - jeden typowo blogowy, ale drugi już poważniejszy ;)
Jak tylko wróci mi wena, to możecie być pewni, że zasypię Was nowymi pomysłami :D Mam już zresztą wszystko ustalone.
Ale jak na razie pozdrawiam zapraszam n 22 rozdział, który sama dla siebie nazwałam "Abbie".




                Abbie z trudem wstała z łóżka, czując zmęczenie niemalże takie jak wtedy, gdy się kładła. Poszła do łazienki, trąc zaspane oczy. Umyła twarz ciepłą wodą, mając wrażenie, jakby cienie pod jej oczami były o wiele wyraźniejsze niż zazwyczaj. Mydło wyślizgnęło jej się z rąk.
                -Niech to szlag – mruknęła, schylając się po nie.
                Gdy się prostowała, zakręciło jej się w głowie, aż musiała przytrzymać się umywalki.
                -Co się ze mną dzieje? – zapytała własne odbicie w lustrze, zmęczoną twarz okoloną pasmami blond włosów.
                Obawiała się, że jej podejrzenia staną się prawdą. Zagryzła wargi, gdy przypomniała sobie wczorajszy wieczór, gdy lała łzy pod prysznicem, po raz kolejny nie widząc pożądanych śladów na bieliźnie. Wolała nie myśleć, co by było, gdyby. Ale musi wiedzieć.
                Tylko co by mogła zrobić? Zdała sobie sprawę, że nie miała nikogo poza szkołą, kto mógłby jej pomóc. Ubrała dżinsy i sweter, po czym zeszła na śniadanie. Dziś było wyjście do Hogsmeade, ale już ostatnio zapowiedziała, że nigdzie się nie wybiera. Postanowiły z Mary, że zostaną w szkole, jednak Scorp i Al już pół godziny temu wyszli, chcąc pozaglądać do kilku sklepów. Zeszła na śniadanie, nalewając sobie kawy. Kiedy zapragnęła zjeść kanapkę z pasztetem i ketchupem uznała, że natychmiast musi się ogarnąć. Jednak pokusa była zbyt silna, a kanapka – zadziwiająco smaczna.
                -Hej – obok przysiadła się Mary, a dziewczyna aż podskoczyła z zaskoczenia.
                -Hej, nie zauważyłam się – powiedziała, a ta tylko się uśmiechnęła.
                -Pasztet i ketchup? – zapytała z powątpiewaniem. – Robisz się jak Albus.
                Obie się zaśmiały. Chłopak potrafił zjeść wszystko, choć Mary próbowała mu bezskutecznie wyperswadować pewne rzeczy. Raz zjadł naraz garść Fasolek Wszystkich Smaków Bertiego Bott’a, trafnie rozróżniając każdy smak po kolei „czuję nutkę mięty połączoną z brudem spod paznokcia, do tego trochę sosnowych igieł, starego naskórka, pergaminu i wątróbki”.
                -Muszę z tobą poważnie pogadać – zaczęła blondynka, a Mary zmarszczyła brwi. – Twój brat jest spoko, co nie?
                -No tak, a o co chodzi?
                -Mogłabyś do niego napisać, żeby wysłał mi magiczny test ciążowy?
                -Co?!
                -Ciszej – syknęła Abbie.
                -Jesteś w ciąży? – szepnęła puchonka, nie mogąc ukryć zdziwienia.
                -Nie… mogę być – zrezygnowana ukryła twarz w dłoniach. Tak ciężko jej było to wyznać, nawet przed samą sobą. Dopuścić to do swojej świadomości. Mary przytuliła przyjaciółkę, chcąc dodać jej otuchy. Spodziewałaby się wszystkiego, ale nie tego. Poczuła, że Abbie płacze. Jeszcze nigdy jej takiej nie widziała, miała na to zbyt silny charakter.
                -Chodźmy stąd – powiedziała cicho, wyprowadzając ją z Wielkiej Sali. Nawet nie zaczęła śniadania, ale w tej chwili to nie miało żadnego znaczenia. Udały się do biblioteki, gdzie w sobotni ranek jest zazwyczaj pusto. Usiadły przy stoliku w kącie. Abbie wiedziała, że jej przyjaciółka czeka na wyjaśnienia.
                -No… To było w tego sylwestra – powiedziała cicho, ostrożnie dobierając słowa. – Świetnie się ze Scorpem bawiliśmy, a gdzieś koło drugiej zaczęliśmy, no wiesz, trochę ostrzej się całować i tak dalej. Zaproponował, żebyśmy poszli do niego, bo jego rodzice wyszli na jakiś bankiet czy na coś. No i się zgodziłam. I my… sama wiesz – spuściła wzrok. – Uznałam, że jestem kilka dni po okresie, więc nie potrzebuję eliksiru anty-ciążowego. Teraz minęły dwa miesiące, a ja czuję się coraz gorzej. Nie wysypiam się, mam zawroty głowy, jestem osłabiona, czasem mnie mdli i boję się, że mogę być w ciąży.
                -O rany – wydusiła z siebie Mary, łapiąc ją za rękę, podczas gdy Abbie znów zaniosła się płaczem.
                -Kurwa mać! – niemal krzyknęła, próbując otrzeć łzy, co za skutkowało tylko tym, że wielce urażona bibliotekarka pokazała im drzwi.
                -Scorp wie?- zapytała Mary w drodze do sowiarni, gdzie miały wysłać list do Luke’a. Abbie tylko potrząsnęła głową.
                -Nie mów mu nic. Ani Albusowi. Nie chcę go zamartwiać, jak jeszcze nie ma pewności.
                -A nie wolałabyś iść z tym do pielęgniarki? – wpadła na pomysł Mary.
                -Teraz to przesadziłaś, laska – rzuciła blondynka, trochę wracając do normalnej ironii. – Możesz wziąć moją sowę – zaproponowała, wiedząc, że Mary nie ma swojej.

***

                Następnego dnia przy obiedzie do Mary wróciła Irina, sowa Abbie.
                -Co to jest? – zapytał Scorp, widząc list.
                -Do mnie, nieważne – odparła Mary, a on tylko wzruszył ramionami, kontynuując swój monolog.
                -…potem przywaliła się do nas Crew, mówiąc, że zaszczyci nas swoją obecnością. Poszliśmy do Trzech Mioteł i nawet nie kazali mi pokazywać różdżki żeby sprawdzić, czy jestem dorosły, kiedy zamawiałem ognistą…
                Jego relacja z Hogsmeade ciągnęła się od początku posiłku i zdawało się, że trwać będzie w nieskończoność. Jedynie Mary zauważyła lekkie drżenie dłoni Abbie na wieść o liście.
                -Mary, skończyłaś jeść? Chodź ze mną do łazienki – powiedziała blondynka.
                -No nie wiem, czy ci ją tak łatwo oddam – powiedział Albus, obejmując dziewczynę. Ta jednak wywróciła oczami i dała mu delikatnego buziaka, wyswobadzając się z objęć.
                -Obiecuję, że jak wrócimy, będę cała twoja – powiedziała i poszła za Abbie z listem w dłoni.
                -Chodź na drugie piętro, tam nikogo nie będzie – zaproponowała blondynka. – Może i to stała kwatera Jęczącej Marty, ale  choć strasznie wkurza, jest zupełnie niegroźna.
                Gdy weszły, cała toaleta była zalana przez wodę lejącą się z kranów. Mary szybko zakręciła kurki i otwarła kopertę, próbując nie słuchać piskliwych wrzasków ducha. Ujrzała krótką notkę zapisaną niezgrabnym pismem jej brata. Przeczytała na głos, a Abbie oparła się o ścianę.
Jedyne, co udało mi się zdobyć. Mam nadzieję, z twoją koleżanką wszystko okej. Trzymaj się, dziecko. Luke.
                Wyciągnęła z koperty fioletowy kartonik owinięty w folię. Wyjęła go z folii, czytając instrukcję na odwrocie.
                -Masz odkleić papierek z przodu i nałożyć go na język. Kiedy zacznie parzyć, wyjmujesz. Jak zrobi się niebieski – chłopczyk, jak różowy – dziewczynka. Jeśli pozostanie niezmieniony, nie jesteś w ciąży.
                Abbie bez słowa wzięła kartonik i odkleiła cieniutki, podłużny papierek, kładąc go sobie na język. Wzięła przyjaciółkę za rękę i zamknęła oczy w wyczekiwaniu. Serce waliło jej jak oszalałe, na skroniach czuła zimny pot. Jeszcze nigdy się tak nie denerwowała. Jeżeli jest w ciąży, może już nie wracać do domu, bo i tak ją z niego wyrzucą. Ewentualnie matka uprze się na skrobankę, a tego dziewczyna nie chciała. W życiu nie zrobiłaby czegoś takiego nienarodzonemu dziecku. Tyle, że co ona wtedy zrobi? Może i miała dość kasy, by utrzymać się przez kilka miesięcy w skromnych warunkach, ale nie dałaby sobie rady sama z dzieckiem. Poza tym, nie mogłaby wrócić do szkoły.
                Gdy język zaczął ją parzyć, podeszła sama do okna. Wyjęła papierek. Serce jej załomotało. Nagle wszystkie obawy ją opuściły. Poczuła nawet coś na kształt ciepła rozlewającego się po jej ciele. Już ją nie obchodziło, co się stanie. Odwróciła się do Mary.
                -Nazwiemy go Crux, zgodnie z tradycją rodziny Scorpiusa. A na drugie dostanie Victor, bo przezwycięży wszystkie przeciwności – spojrzała na Mary pałającymi oczyma. – Wiesz co? Ja go kocham.
                -Cruxa czy Scorpiusa? – zapytała dziewczyna.
                -Obu – odparła. – I to najbardziej na świecie. Nie wiem tylko, jak mu to powiedzieć. Boję się, że będzie chciał usunąć dziecko, ale ja się na to w życiu nie zgodzę.
                -Abigail, dasz radę. Nie wiem, czy ktoś inny na twoim miejscu by sobie poradził. Ale ty? Urodziłaś się po to, by zwyciężać.