Póki co miłych wakacji ;) i zapraszam do czytania ;)
______________________________________________________________
Albus siedział w bibliotece, pochylony nad książką. W
tym tygodniu i następnym codziennie mieli jakieś sprawdziany bądź kartkówki.
No, on miał. Uczył się maksymalnej liczby przedmiotów rozszerzonych, więc
musiał poświęcać na naukę więcej czasu niż inni, szczególnie, jeśli chciał
zostać uzdrowicielem. Co prawda Scorpius też chciał, ale to już inna bajka –
jego ojciec jest kierownikiem oddziału urazów magiozoologicznych, więc nie musi
się martwić o pracę.
Za to on wkuwał jak cep, żeby zdać egzaminy na samych
celujących ocenach. Magiczne uczelnie wyższe po szóstym roku wysyłały
potencjalnym kandydatom specjalne listy, dzięki którym po ukończeniu Hogwartu
ich szanse na tych uczelniach wzrastały. Akademia Uzdrowicielstwa i
Ziołolecznictwa wysyłała je tylko najlepszym, więc Albus postanowił, że właśnie
taki będzie – najlepszy.
Co ciekawe, fakt związku z Mary jedynie motywował go
do działania. Dziewczyna rozumiała, że uczy się tyle, by zapewnić sobie dobrą
przyszłość i pomagała mu w tym. Za to jego postawa dopingowała ją w dalszych
treningach. Nie tylko uczelnie wysyłały listy, ale również drużyny quidditcha,
a ona była zainteresowana posadą zawodowej szukającej. Oczywiście, jeśli tylko
będzie grała w drużynie swojego domu, będzie miała na to największe szanse z
całej szkoły.
Dzisiejszy dzień nie zapraszał do wyjścia na
zewnątrz, deszcz dawał się wszystkim we znaki. Z okna mógł zobaczyć, jak
Stewart wrzeszczy na swoją drużynę, odbywającą trening. Choć już powstrzymał
się od rozsiewania ohydnych plotek o Mary, to nadal nie dał jej spokoju.
Wyżywał się na biednej dziewczynie, która miała już serdecznie dość jego i jego
drużyny, jednak Stewart wiedział, że nie odejdzie, bo marzą jej się listy od
kilku świetnych drużyn, a może nawet z reprezentacji kraju? Miał pełną świadomość
tego, że dziewczyna go na 100% dostanie.
Gdy puchoni zakończyli trening, Al wreszcie dał radę w większej mierze skupić
się na nauce.
III
Twierdzenie Andertona: najtrudniejszy ze sposobów. Ma identyczne i podobne
cechy do pozostałych:
- wyrażenia końcowe 16
- inicjały jednowyrazowe i dwuwyra…
-Hej Al – gdy podniósł głowę, zobaczył siadającą
naprzeciwko Mary.
-Hej – uśmiechnął się. – Jak trening?
-Jak zwykle – wzruszyła ramionami. – Idziemy na
obiad?
-Jasne – wstał i odłożył książkę na półkę. Gdy
wychodzili z biblioteki, wziął dziewczynę za rękę. Lubił to robić. Nie musiał
podczas wędrówki otaczać jej ramionami i co chwilę całować. Wystarczyło, że
ujął jej dłoń. Wtedy wiedział, że jest blisko, czuł jej delikatny dotyk. Nie
odważyłby się na zrobienie tego, gdyby korytarz nie był pusty. Wolał okazywać
jej to, co czuje, na osobności. Choć nie chcieli się obnosić ze swoimi
uczuciami, Stewart zadbał o to, by cała szkoła się dowiedziała, że są razem.
Na obiedzie usiedli na swoich stałych miejscach przy
stole Slytherinu. Mary jadła z puchonami tylko w czasie ważnych wydarzeń
szkolnych, na których musiała być wraz ze swoim domem. Mimo to gdy tylko mogła
siadała tutaj, a ślizgoni byli już do niej przyzwyczajeni. W wejściu pojawili się
Abbie i Scorp. Mary spojrzała na nią – blondynka nadal nie powiedziała
Scorpiusowi o dziecku, choć minęły już dwa tygodnie. Mówiła, że chce znaleźć do
tego odpowiedni moment, choć tak naprawdę bała się jego reakcji.
-Pójdziemy potem na spacer? – zaproponował Al,
podsuwając Mary spaghetti, które uwielbiała.
-A możemy wieczorem? Tak koło szóstej? Mamy z Abbie
do obgadania parę babskich spraw po obiedzie. Dzięki – uśmiechnęła się,
nakładając sobie spaghetti.
-Cześć wam – przywitała się blond para, właśnie
zajmująca miejsca naprzeciw nich.
-Ale jestem głodny – powiedział Scorp. – Zjadłbym
konia z kopytami. Podałbyś tych ziemniaków, Potter?
-A co ja jestem, żeby ci żarcie podawać? Muszę cię
znosić w pokoju, ale wykarmienie cię nie jest już moim problemem – zirytował
się Albus.
-Mógłbyś być choć trochę milszy dla swojego
najlepszego przyjaciela – westchnął Scorpius, po czym ciągnął poważnym tonem. –
Ale nie, bo po co? Po co okazywać swoje głębokie, niezmierzone uczucia ludziom,
na których ci zależy? Przecież bycie bez serca jest o wiele prostsze. Szkoda
tylko, Albusie Potterze, iż nie dostrzegasz, że zachowując się w ten sposób
ranisz innych. Wiem, że nie każdy…
-Masz te kartofle i się zamknij – Al podał mu miskę z
ziemniakami, patrząc na chłopaka z pode łba. – Tym razem wygrałeś.
-Tak! – ucieszył się Malfoy. – Widzisz kochanie,
jednak nie jestem aż tak do dupy – wyszczerzył się w kierunku Abbie, która
wyrwana z zamyślenia uśmiechnęła się.
-No pewnie, że nie jesteś – po czym pocałowała go
lekko w policzek.
-Zakochana para, Jacek i Barbara… - zanucił Albus, a
Mary uderzyła go łokciem w żebra. – Au! No co?!
-No nic – wzruszyła ramionami z przekąsem.
-Ja jednak nigdy nie zrozumiem kobiet – westchnął,
teatralnie ukrywając twarz w dłoniach.
Mary z Abbie spacerowały po błoniach, rozkoszując
pierwszymi promieniami marcowego słońca. Ich włosy rozwiewał lekki wiatr, a w
powietrzu czuć było, jak natura budzi się do życia po zimowym śnie. Blondynka
zaczynała już trzeci miesiąc ciąży i bała się, że za niedługo wszystko i tak
wyjdzie na jaw.
-Musisz mu wreszcie powiedzieć – oznajmiła dobitnie
Mary, spoglądając tym samym na zegar na jednej ze szkolnych wież. – Chodźmy już
do zamku, odprowadzę cię i muszę lecieć na spacer z Al’em.
-Jasne… - mruknęła ślizgonka. – Ale dobrze wiesz, że
chcę znaleźć na to odpowiedni moment – próbowała wysunąć argument na
odwleczenie tego momentu w jeszcze dalszą przyszłość, choć wiedziała, że
jedynie rozwścieczy tym Mary.
-Odpowiedni moment? Błagam cię – prychnęła. – Masz
zamiar mu to oznajmić przy porodzie? Otwórz oczy, im dłużej to odwlekasz, tym
gorzej. Pomyśl sobie, jak Scorp się poczuje, jak dowie się tak późno.
-No wiem, ale…
-Żadnych „ale”! – zdenerwowała się puchonka. – Boisz
się jego reakcji, boisz się, że nie odtrąci tylko dlatego, że zaczęły się
problemy. Ale Scorpius taki nie jest! Albo mu powiesz, albo sama to zrobię –
powiedziała nieco zbyt głośno na tak delikatną sprawę Mary. Miała już dość
przyjaciółki i jej zachowania.
Nagle Abbie gwałtownie zbladła, wydając jakby
zduszony okrzyk. Mary rozejrzała się po korytarzu, nagle dostrzegając Albusa,
który musiał właśnie wyjść zza rogu i słyszeć ich rozmowę, bo patrzył na nie
(jakby chciał a nie mógł) skonfundowany.
-O, hej Al – uśmiechnęła się Mary i podbiegła do
chłopaka, dając mu buziaka w policzek. – To co, idziemy? – już miała go w zbyt
radosnym stylu pociągnąć w stronę wyjścia ze szkoły, jednak ten nie zamierzał
nigdzie iść.
-Albo mi wytłumaczycie, o co tu chodzi… - nie
dokończył, widząc minę Abbie. Wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać. –
Abbie, co jest? – zapytał, podchodząc do niej.
-No… - westchnęła, wzruszając ramionami. Nie
wiedziała, jak mogłaby dokończyć. Nie chciała, aby Albus dowiedział się o tym
przed Scorpiusem, ale było to chyba nieuniknione.
-Boisz się reakcji Scorpa na co? – drążył, chcąc
poznać prawdę. Ustawił Mary przed sobą, obok blondynki. – Nie dam wam spokoju,
póki nie wyjaśnicie, o co tu chodzi.
Był zirytowany. Nie miał w zwyczaju podsłuchiwać
ludzi ani nawet reagować na podobne słowa, ale tutaj chodziło o jego
najlepszego przyjaciela. Jeżeli Abbie nie wie, jak zareaguje – kto może
powiedzieć jej o tym lepiej niż on? Znał go najlepiej w świecie, potrafił
czytać z niego jak z otwartej księgi.
Abbie zamknęła oczy, biorąc głęboki wdech. Zacisnęła
pięści.
-Jestem w ciąży – powiedziała, wraz z wydechem, nie
otwierając oczu. Po chwili, gdy odważyła się spojrzeć, zobaczyła twarz Albusa,
stężałą ze zdziwienia. Oczy miał szeroko otwarte, wargi rozchylone, jakby
chciał coś powiedzieć, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk.
-Ile? – wydukał w końcu.
-Zaczynam trzeci miesiąc – odpowiedziała, ze
zdziwieniem zauważając, o ile łatwiej jej było o tym mówić, gdy pierwsze
wrażenie Al miał za sobą.
-Ze Scorpem? – zapytał z powątpiewaniem, tym samym
wspominając jej nie tak dawny romans z profesorem Williamsem.
-No a z kim innym? – wściekła się, słysząc te
zarzuty. – Tyle, że jeszcze mu tego nie powiedziałam.
-To fajnie robisz – mruknął chłopak z dezaprobatą. –
Idź i mu powiedz. Teraz, okej? Im później tym gorzej. Zrozumiałaś?
-Tak – pod wpływem jego ostrego spojrzenia
zachowywała się jak żołnierz.
-Jak wrócę do wieży, to ma o wszystkim wiedzieć –
dodał Albus, biorąc Mary za rękę. Poczuł niespodziewany przypływ zdolności
przywódczych, których wcześniej u siebie nie zauważał. Nie chciał w żaden
sposób urazić Abbie, ale, prawdę mówiąc, bardziej obchodził go Scorp niż ona.
Blondynka przytaknęła i wyminęła go, udając się do
Pokoju Wspólnego ślizgonów. Al spojrzał na Mary. Widział zaskoczenie na jej
twarzy, spowodowane jego zachowaniem. Jednak wiedział, że tylko on mógł tak
wpłynąć na Abbie, bo to do niego czuła największy respekt. Właściwie, to
jakikolwiek respekt.
Gdy patrzył w oczy puchonki, jego spojrzenie
łagodniało. Uśmiechnął się lekko i poprowadził ją za rękę na błonia, gdzie
usiedli pod starym dębem.
-Nie potrafię w to uwierzyć – wyznał po cichu. Znów
stał się bezbronny i to tylko za sprawą tych jasnych dziewczęcych oczu.
-Też miałam z tym problemy – odparła, wtulając się w
jego tors. – Ale spróbujmy o tym teraz nie myśleć. Uwierz, że syn Abbie
zaprząta mi głowę całe dnie. Chciałabym choć na chwile o tym zapomnieć – mówiła
cicho i czule. Kochała przyjaciółkę jak siostrę, ale była zmęczona powstałą
sytuacją.
-Syn? – zdziwił się Al. – A imiona już wybrała?
-Crux Victor – uśmiechnęła się Mary. – Choć ja bym
nazwała syna Mark Albus.
-A córeczkę Pauline Mary, co ty na to? – uśmiechnął
się. Niewiarygodne, jak szybko ona potrafiła poprawić mu humor. – Chodź tu.
Uniósł jej głowę i złożył na jej ustach delikatny
pocałunek. Ściemniało się i na błoniach już nikogo nie było. Dziewczyna
podniosła się do wygodniejszej pozycji i usiadła pomiędzy jego nogami. Oddała
pocałunek, gładząc chłopaka chłodną dłonią po policzku, drugą zaś obejmując
jego kark. Ten przesunął ręce na jej talię, przyciągając bardziej do siebie.
Całował powoli, jakby wargami chciał rozproszyć całe zło wokół nich. Ona
poddawała się temu z przymkniętymi powiekami. Czuła się tak, jak powinna czuć
się każda całowana dziewczyna – wyjątkowa, jedyna, trwająca w nieustannym
zachwycie. Oddawała pocałunki, przeczesując palcami jego i tak już rozwichrzone
włosy. Albus czuł wszystko dwa razy mocniej: rozgrzane zmysły, pulsującą krew,
narastającą ekscytację. Nie często mógł ją całować tak, jak teraz. Stopienie
się warg, zaproszenie do grzechu. Niemal stracił oddech, gdy Mary przesunęła
ręce na jego ramiona a potem tors, czule muskając go palcami. Nie wiedział już,
gdzie się znajduje. Niebo czy ziemia, dzień czy noc? Wszystko zlewało się w
jedną całość, uwięzioną w jej zamglonych oczach. Słyszał, jak zachłysnęła się
powietrzem, gdy zsunął sweter z jej ramienia, rozpalonymi wargami składając pocałunki
na chłodnej skórze. Delikatne, czułe, jak muśniecie skrzydeł motyla. Wracając
do miękkości jej warg tempo uległo zmianie. Nie myślał, co robi, stał się coraz
bardziej natarczywy. Gładził dłonią jej biodro, z lubością przyjmując jej
uczucia i oddając w zastaw własne. Był przy niej taki bezbronny. Co dnia
rozbierał się przed nią, powoli, bez wstydu, uprzedzeń, do samej miłości. Aż
Bóg wstrzyma oddech.
Nagle dziewczyna spowolniła. Zrozumiał, że czas
kończyć, choć nie chciał, nie był gotowy. Chociaż, pewnie nigdy nie byłby
gotowy, by urwać tę chwilę w pół kroku. Złożył na jej ustach ostatni pocałunek,
smakując jeszcze raz tej nocy jej warg. Odsunął się, widząc, jak mgła w jej
oczach się rozrzedza. Znów był świat. Były dzień, noc, były ziemia i niebo. Dotknął
jej rozpalonego policzka, płatka róży na śniegu.
-Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham – szepnął.
Nie oczekiwał nic w zamian. Wystarczyło, że była obok. Nic więcej nie było mu
potrzebne.
-Też cię kocham – uśmiechnęła się słodko. Jej oczy
błyszczały, przyćmiewając pierwsze gwiazdy wschodzące na wieczornym niebie.
Gdy o dwudziestej rozpromieniony wracał do
dormitorium, całkiem zapomniał o tym, jakiej delikatności wymagały teraz
relacje pomiędzy Abbie a Scorpem. Złożył na czole puchonki ostatni pocałunek na
dobranoc i niemal w podskokach pobiegł do wieży. Miał wrażenie, że w jego
żyłach płynie czyste szczęście. Po co komu Felix Felicis, gdy ma się przy swoim
boku kogoś takiego, jak Mary?
-Krwawa posoka – powiedział i kamienna ściana
rozsunęła się przed nim ukazując Pokój Wspólny ślizgonów. Tu już powstrzymał
się od nadmiernego okazywania radości, jednak widzący go zazwyczaj pochmurnego
uczniowie dziwili się na widok uśmiechu nie znikającego z jego twarzy. Wbiegł
po schodach do dormitorium, a wchodząc ściągnął jeszcze czystą koszulkę, którą
miał zamiar rzucić na krzesło wraz z innymi w miarę czystymi rzeczami. W środku
był tylko Scorp, rozwalony w dresie na łóżku.
-No co tak sam siedzisz, tatuśku? – wypalił,
szczerząc się. Chłopak spojrzał na niego zaskoczony. W tym momencie dobry humor
opuścił Albusa. Zbladł, domyślając się, że Abbie nic mu nie powiedziała.
-Że słucham ja proszę ciebie? – wypalił Scorp,
któremu w tej oto chwili przypomniało się wydarzenie z sylwestra. Ewentualnie
zirytowany, że jakiś pachołek miał czelność zakłócić jego prze święty spokój.
Jednak nie, wydarzenie z sylwestra wzięło górę w jego rankingu obaw.
-Yyy… Powinieneś chyba pogadać z Abbie – wydukał Al,
czując się zażenowany swoją niedelikatnością. Blondyn, przeczuwając coś złego,
zerwał się z łóżka i wyszedł z dormitorium.
-Kurwa, ale ze mnie kretyn – Potter uderzył się
otwartą dłonią w czoło.