niedziela, 23 września 2012

Rozdział 8

No siemx ;) Przez najbliższy czas element romansiku z Abbie i naszym profesorkiem się nie pojawi, jednak jak skończy się całe zamieszanie, postaram się tym bardziej zająć. A co do tego zameiszania to się jeszcze okaże, chyba nawet z następnym rozdziale ;p Musicie się też przygotować, ze będę czasami waliła w notkach cytatami z piosenek/wierszy, które mnie zainspirowały do napisania tergo tak a nie inaczej, więc nie przeraźcie się gdy za jakiś czas w rozdziale pojawi się Pezet bądź Eldo, gdyż to właśnie ich twórczość najbardziej mi daje "powera" do pisania tego. Hm... No to chyba tyle gwoli wstępu. Życzę miłej lektury ;)
________________________________


                Ostry blask świtu razi ci oczy. W ustach masz jeszcze posmak minionej nocy. Twoje serce rozrywa się na dwie części, a ty nie potrafisz zidentyfikować żadnej z nich. Czujesz na policzkach już dawno zaschłe ślady łez. Sen przyszedł do ciebie na jakieś dwie godziny, wiesz jednak, że już nie wróci. Zatapiasz się we własnym smutku, przygnębieniu i obojętności. Czujesz zbyt dużo, by określić swoje emocje, jesteś więc pusty jak nigdy wcześniej.

                Tak właśnie tego świtu czuła się Mary. Wstała zbyt wcześnie. W łazience przed lustrem związała niedbale kasztanowe włosy, odsłaniając bladą szyję, którą jeszcze nie tak dawno całował. Z goryczą

 zauważyła na niej ślady po ranach fałszywych pocałunków pseudo miłości. Przesadzała. Przesadzała i wspaniale o tym wiedziała. Przecież wielu chłopaków odwala takie występy na imprezach. Była niedziela, więc na całe szczęście mogła ubrać się jak tylko chciała. Wybrała ciepły czerwony  golf z wełny. Przenikało ją zimno psychiczne, fizyczne i emocjonalne.

 

***

 

                -Wody… - jęknął pewien ślizgon zaraz po przebudzeniu. – Dajcie mi wody…

                Albus Potter odwrócił głowę w bok i ku swojej uciesze ujrzał szklankę pełną życiodajnego płynu, zapewne przyniesioną tu przez cudowne skrzaty. Wypił wszystko za jednym razem. Choć spał dobrze, to czuł się beznadziejnie. Usiadł na łóżku, w momencie czując przeraźliwy ból głowy. Całkiem, jakby jego mózg został silnie potraktowany paroma niemiłymi zaklęciami. Za chwilę miało rozpocząć się śniadanie, więc wciągnął na siebie pomięte dżinsy i pierwszą lepszą koszulkę. W dormitorium już nikogo nie było, toteż samotnie zwlekł się na dół, po drodze potykając się o jeden ze stopni na schodach i upadając twarzą na jeden z następnych.

                -Biednemu to zawsze wiatr w oczy, chuj w dupę, nóż w serce i chleb masłem do ziemi… - mruknął do siebie.

                Na Wielkiej Sali usiadł na swoim miejscu i zamiast przywitania się ze Scorpem i Abby nalał sobie wody mineralnej, natychmiastowo wypijając dwie szklanki. Przy stole naprzeciw zauważył siedzącą do nich plecami Mary.

                -Czemu nie siedzi z nami? – wskazał głową na dziewczynę, która ostatnio posiłki spożywała ze ślizgonami.

                -Podobno coś się wczoraj stało, nie wiem, bo większość imprezy byłam z… Katie mi mówiła, że zawaliłeś – Abbie wzruszyła ramionami. O mały włos nie wygadała się chłopakom co do Marka Williamsa.

                -Ja? – zdziwił się Albus. – Rany boskie, nic nie pamiętam… - ukrył twarz w dłoniach, przy okazji odpowiadając „cześć” przechodzącej obok Veronie Vills. Chwila, od kiedy on gada z tą głupią dzidą? – Idę się dowiedzieć, o co chodzi.

                Wstał od stołu i stanowczym krokiem podszedł do dziewczyny. Usiadł obok, wdychając zapach zielonego jabłuszka.

                -Hej Mary, stało się coś? Zawsze z nami siedziałaś… Nic nie jesz? – spojrzał na czarną kawę, którą trzymała w ręce. Ta ze zdziwieniem odwróciła do niego głowę. W jej oczach coś się zmieniło. Już nie były takie radosne i błyszczące, jak jeszcze wczoraj.

                -A tobie co? – zapytała z sarkazmem. Zaczęła się zbierać w sobie, by powiedzieć, co o tym wszystkim sądzi.

                -Mi? Słuchaj, nic nie pamiętam. W dodatku boli mnie głowa, wiec błagam, nie każ mi przechodzić przez jakieś potyczki słowne.

                -No nie mogę – wysyczała przez zaciśnięte zęby. – Nic? Kompletnie?

                -Moje ostatnie wspomnienie to jak razem ze Scorpem zjaraliśmy po joincie na początku imprezy. No to co się stało? Jesteś na mnie obrażona?

                -A wiesz, że to jest dobre pytanie? Tak, jestem obrażona i nie zamierzam udawać, że nie. Co się stało? Najlepiej zapytaj Verony Vills, ona ci chętnie wszystko opowie.

                -Że jak? Co ma do tego ta idiotka? – warknął zirytowany. Miał już dosyć tej rozmowy, pomimo, że dopiero się zaczęła. Mózg mu pulsował z bólu i znowu naszło go to okropne pragnienie jak zawsze na kacu.

                -Teraz idiotka? Jakoś wczoraj tak nie mówiłeś, kiedy wpychałeś jej język do gardła i nie powiem co jeszcze.

                -Powiedz – oboje zawahali się na chwilę, jakby wyczuwając wzajemne zakłopotanie.

                -Spałeś z nią?

                -Nie! Nie wiem. Nie pamiętam… rany boskie, Mary, czemu my się kłócimy o głupią Veronę Vills?!

                -Po prostu… - dziewczyna poczuła, jak szklą jej się oczy, gdy ściągała golf w dół, na chwilkę ukazując szyję pokrytą śladami po pocałunkach. – Zdecyduj się, na kim ci zależy.

                Albus poczuł, jak ścisnęło mu serce. Przełknął ślinę, starając się zapanować nad gwałtowną falą smutku. Całował się z nią. Z Mary. Z tą cudowną Mary, która wydawała się być tak bardzo obojętna na jego uczucia. Koniec końców ją skrzywdził i to w najbardziej podły sposób, jaki znał.

                -Przepraszam – wymamrotał z ledwością, widząc, jak dziewczyna wstaje od stołu, a po jej policzkach zaczynają płynąć łzy.

                -Ja też przepraszam. Przepraszam, że tak jak ty nie umiem perfekcyjnie rżnąć ludzkich marzeń.

                Odwróciła się i odeszła szybkim krokiem, ignorując skierowane na nią spojrzenia pozostałych uczniów. Gdy zniknęła za wejściem do Wielkiej Sali, oczy połowy szkoły zwróciły się ku niemu.

                -Co się gapisz? – warknął do pierwszaka, który siedział obok i przeżuwał kanapkę. Wstał i wrócił na swoje miejsce. Po chwili dosiadła się obok Katie, przegryzając marchewkę.

                -Mówiłam, że złamiesz jej serce.

                -Nie mówiłaś – odezwała się chórem trójka przyjaciół.

                -Nie? To mówię. Albus, złamałeś jej serce.

                -No co ty kurwa nie powiesz? – syknął. – Masz coś jeszcze ciekawego do powiedzenia?

                -Mówiłam jej jeszcze, że penis w erekcji to jedyny pion moralny faceta. Chyba dalej nie zrozumiała, bo się przejmuje – wzruszyła ramionami. – To ja lecę ludziska, papa.

                Odwróciła się na pięcie i odeszła.

                -Co zamierzasz z tym fantem zrobić? – zapytał Scorpius, a Albus zrobił minę w stylu „masz jakieś pomysły?”. – Ja bym na twoim miejscu deportował się gdzieś daleko, na Jamajkę albo coś. Mają tam dużo dragów.

                -Dzięki za pomoc, ale to chyba nie całkiem to, co muszę zrobić – ukrył twarz w dłoniach. – Dajcie mi tyle ognistej, żebym mógł wyrzygać swoje serce.

                -Ognistej to akurat ostatnio piłeś zbyt dużo – zauważyła Abbie. – Nie martw się, pogadam z nią. Dam głowę, że skończy się na tym, że będziecie parą.

                -Powiedz, że byłem pijany i nie wiedziałem, co robię. Albo, że mnie skonfundowali. Albo lepiej! Imperius! Scorp mnie zimperiował!

 

***

 

                Abbie po śniadaniu szła korytarzem, szukając przyjaciółki. Na pewno nie poszła do swojego dormitorium, żeby użerać się ze współlokatorkami. Biblioteka też odpada, Albus za często tam siedzi. Na błoniach jest zbyt dużo osób. Skręciła w stronę Pokoju Życzeń, lecz tam jej nie znalazła. Mając pustkę w głowie podążyła do lochów, do Pokoju Wspólnego ślizgonów.

                Okropnie martwiła się o Mary. Nie daj Boże jej odwali i coś sobie zrobi. Tak strasznie, strasznie zależało jej na Albusie, a on… Nie, tego zachowania po prostu nie da się wytłumaczyć. Jednak obiecała Al’owi, że z nią pogada. Musi przecież spróbować, na tym polega jej rola. Z głupot pociągnęła za klamkę sali od eliksirów, ulubionej pracowni Mary.

                To właśnie okazało się strzałem w dziesiątkę. Pośród mroku klasy w swojej ławce przy zasłoniętym oknie siedziała kasztanowo włosa, z nogami podkulonymi na krześle. Gdy tylko usłyszała skrzypnięcie otwieranych drzwi, gwałtownie zmieniła pozę na bardziej obowiązującą w sali lekcyjnej i odwróciła ku niej głowę. Abbie na jej zmęczonej twarzy zobaczyła niewysłowione cierpienie, a w oczach przeraźliwą pustkę. Blondynka cicho zamknęła za sobą drzwi i usiadła obok Mary.

                -Albus strasznie żałuje – wymamrotała z braku lepszego pomysłu. Powinna ułożyć sobie w głowie jakąś przemowę.

                -Ja też – odparła beznamiętnie dziewczyna, ze wzrokiem utkwionym w blat stolika.

                -Jego to naprawdę boli, wiesz?

                -Jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić. Zresztą on chyba nie potrzebuje posłańca w tej sprawie?

                -Jego byś nie posłuchała – westchnęła, sięgając po ostatnią deskę ratunku. – Mary, on był pijany. Nie miał pojęcia, co robi.

                Dziewczyna spojrzała głęboko w jej błękitne oczy z bólem, którego nie da się opisać.

                -Nawet jak jestem pijana to wiem, kogo kocham – wyszeptała.

                Abbie jedynie przytuliła ją mocno, pozwalając zanieść się płaczem, tak, jak potrafi tylko najlepsza przyjaciółka.

niedziela, 9 września 2012

Rozdział 7

Wreszcie nowy rozdział... Z buta przepraszam, Mio, że nie zostałaś poinformowana, ale jestem na łasce siostry a w jej komputerze nie mam gg. Mój się zepsuł, niestety ;< Ale koniec użalania się, zapraszam na rozdział 7! ;)



 

                Albus stanął przed lustrem w łazience. Do rozpoczęcia imprezy Halloween’owej została godzina, ale on musiał być wcześniej, bo pomagał w przygotowaniach. Miał na sobie ciemne dżinsy, białą koszulkę z nadrukiem John’a Fendrix’a, najlepszego gitarzysty wszechczasów w czarodziejskim świecie i marynarkę. Spryskał się wodą kolońską, zmierzwił włosy i poprawił sznurowadła w adidasach. Wyszedł z łazienki, widząc gotowego do wyjścia Malfoya. Reszta ich znajomych z dormitorium zaczynała się dopiero szykować, bo oni nie pomagali w organizacji.

                Chłopcy wyszli, zabierając ze sobą plecak zaczarowany tak, by mógł pomieścić 96 butelek ognistej i 114 kremowych piw. Zazwyczaj tyle starczało. Przy otwartych na oścież drzwiach do pokoju życzeń zobaczyli Abbie i Katie, stojące salę. Abbie miała na sobie seksowną czerwoną sukienkę i czarne buty na niskim obcasie, przez co Scorpius zachłysnął się powietrzem. Al posłał przyjacielowi kpiący uśmiech. Ach, cóż ta miłość robi z ludźmi…

                -Siema dziewczyny – przywitali się, a te od razu kazały im zacząć ustawiać butelki na podłużnym stole.

                -Gdzie Mary? – zapytał Albus. Puchonka miała zająć się jedzeniem, a ono było już gotowe.

                -Odwaliła swoją działkę wcześniej i poszła się przygotować, za chwilkę powinna przyjść – odparła Abbie.

                -A co Albus, tęsknisz? – Katie uniosła brwi, patrząc na chłopaka.

                Potter wprost nienawidził tego jej spojrzenia. Nic nie miał do samej dziewczyny, ale to dziwne spojrzenie z nadmiernie uniesionymi brwiami doprowadzało go do szału.

                -Odwal się – mruknął. Nie był w nastroju na dogryzanie.

                -O, idzie – Scorpius wskazał głową na korytarz, gdzie szła Mary w najwyższych szpilkach jakie Al w życiu widział, granatowej sukience z cekinami do połowy ud i ślicznym uśmiechem skierowanym wprost do niego.

                -Hejka – przywitała się ze wszystkimi. Pomimo wysokości butów nadal była od niego o parę centymetrów niższa.

 

***

 

                -Albus to idiota – mruknął James Potter, uśmiechając się pocieszająco do kasztanowowłosej puchonki. Impreza już dawno się rozkręciła, a ślizgon cały czas siedział przy stole i pił ze Scorpem na wyścigi. Mary tańczyła właśnie z Jamesem, który widząc jej reakcje w stosunku do swojego zdurniałego brata starał się ją jakoś pocieszyć. Co jak co, ale wredny był tylko w stosunku do Albusa, Scorpa i paru innych „wężyków”. – Nie przejmuj się nim, ten typ tak ma. Lepiej żeby siedział i pił niż obściskiwał się z każdą laską.

                -To mnie pocieszyłeś – powiedziała, starając się przekrzyczeć muzykę.

                Pokój Życzeń został odmieniony nie do poznania. Pod sufitem lewitowały małe kolorowe światełka, a wokół panował klubowy półmrok. Powietrze zostało zmieszane z dymem papierosowym i wonią alkoholu, a także oparami z blantów które Scorp rozprowadził zanim usiadł do picia.

                Mary spędzała czas głównie na tańcu, przeplatanym rozmowami ze znajomymi. Abbie cały wieczór siedziała przy boku jakiegoś chłopaka, którego nikt nigdy wcześniej nie widział, a Katie wypiła na ex ze dwie czy trzy ogniste i teraz raczyła wywodem o procesach godowych sklątek tylnowybuchowych każdego, kto tylko zechciał słuchać.

 

                -Eeej Al, co to za typ co się z Abbs cału-uje? – z trudem wybełkotał Scorpius, odstawiając kieliszek. Uznał, że nawalił się już na tyle, by wstać od stołu.

                -Nie wiem, stary – odmruknął Potter, będący nieco bardziej trzeźwy. – Idź do niej, dowiedz się. Ja mam chyba coś do załatwienia.

                Albus wstał od stołu, przez chwilę powstrzymując wirujący wokół niego świat. Niezliczone kieliszki ognistej szumiały mu w głowie, prowadząc wprost do roztańczonej Mary.

                -Odbijany, kolego – odepchnął jakiegoś czwarto roczniaka z Hufflepuffu i wyciągnął dłoń ku dziewczynie. – Mogę prosić?

                -Albus, jesteś kompletnie zalany.

                -Co? – nie za bardzo doszedł do niego sens jej słów.

                -Mówię, że jesteś kompletnie zalany.

                Machnął tylko ręką, nadal nie do końca pojmując. Będący przy sprzęcie Alistar Rockwood z drwiącym uśmieszkiem zmienił muzykę na stary jak świat „Kociołek pełen gorącej miłości”, jednak Al nie zorientował się, że chciał mu dopiec. Wokół rozległy się protesty, ale Rockwood tylko pogłośnił piosenkę. Potter przygarnął do  siebie dziewczynę, obejmując. Ta, chcąc nie chcąc (chcąc!) założyła ręce za jego kark i przybliżyła się do chłopaka. Nie ma to jak powolny przytulaniec. Albus ręką delikatnie położył jej głowę na swoim ramieniu.

                Dla Mary sytuacja ta była dość niezręczna, zważając na to, że chłopak jej marzeń śmierdzi alkoholem bardziej niż pracownik fabryki wina, na którego wylała się beczka trunku. Kołysała się jednak w rytm muzyki, a gdy piosenka się kończyła, poczuła, że dotyka plecami ściany. Otworzyła gwałtownie oczy, widząc lekki uśmiech na wargach Albusa. Rockwood włączył umiarkowany kawałek hip hopowy. Albus jedną ręką uniósł podbródek dziewczyny, powoli przybliżając swoją twarz do jej. Gdy ich usta się zetknęły, Mary poczuła mocny smak alkoholu, który zignorowała. Chłopak całował ją powoli, w rytm bitu piosenki. Ta oddawała pocałunki, gładząc dłońmi kark i ramiona Albusa. Zachłysnęła się powietrzem, kiedy chłopak mozolnie okrążył językiem jej wargi, następnie splatając go z jej własnym. Przeczesała palcami jego włosy, a ten jedną ręką przytulił ją mocniej do siebie, drugą zaś głaszcząc jej policzek. Po chwili Al zszedł z pocałunkami niżej, na szyję dziewczyny. Składał na niej pełne pożądania pocałunki, a Mary wiedziała, że chłopak nigdy w życiu nie zdobyłby się na to, gdyby był trzeźwy.

                Może i trwałoby to dłużej, gdyby nagle wkurzony na coś Scorpius nie odciągnął Pottera na bok, nie przejmując się intymnością minionej chwili. Mary patrzyła zdezorientowana, aż w końcu poprawiła sukienkę i poszła w stronę Katie.

                -Co się stało Scorpiusowi? – zapytała, po czym wypiła drinka, czując suchość w ustach.

                -A nie interesuje cię bardziej anatomia naszego Pottera? Widziałam, jak mu stanął. Zresztą u sklątek też…

                -Nie pieprz od rzeczy – machnęła ręką puchonka, nie chcąc, by dziewczyna wprowadzała ją w jeszcze głębsze zakłopotanie. – Co ze Scorpem?

                -Wkurzył się, bo dostał w ryj od gościa z którym buja się Abbie, kiedy zaczął ją macać. Ale…

                Mary wytrzeszczyła oczy na te słowa. Spojrzała krótko w stronę blondynki, która widocznie flirtowała z jakimś brunetem.

                -Kto to jest?

                -Williams – odparła beznamiętnie Katie, nie przejmując się koleżanką, która z zaskoczenia połknęła kostkę lodu. – A wiesz, że gdy samiec sklątki chce poderwać samicę…

                -Jak to Williams? Serio? Nasz profesor?

                -Nie wiedziałaś o nich? Kręcą ze sobą od kilku tygodni. A on po prostu rzucił na siebie parę czarów zmieniających wygląd i tak dalej. U sklątek proces godowy trwa jakieś…

                -Znaczy coś mi Abbie wspominała, ale… kurczę. Kurczę. O rany. Daleko się posuwają, nie powiem.

                -Daleko to się posuwa Albus Potter. Ale nie przejmuj się Marys, u sklątek tylno wybuchowych wszyscy samcy się tak zachowują. Chodzi w tym o przetrwanie gatunku i…

                Miejmy nadzieję, że Katie nie obrazi się o to, że Mary gwałtownie przestała jej słuchać. Spojrzała w stronę Albusa. James coś wspominał o obściskiwaniu się z każdą laską? Za dużo promili w dupie, pomyślała Mary, której serce równocześnie zostało rozerwane na pół, zdeptane, poćwiartowane, usmażone, zakopane, odkopane, oblane benzyną i spalone. A prochy zostały rozrzucone po klatce rozwścieczonego rogogona węgierskiego.

                Wprowadzając w sytuację – Albus, ni mniej, ni więcej, obmacywał (bardziej poetycko nazwać tego nie można zważając na zdradę, jakiej się dopuścił) Veronę Valls, przeraźliwie chudą krukonkę z ich roku.

                Mary poczuła, jak do oczu napływają jej łzy goryczy.

                Wcale nie jestem zazdrosna, pomyślała. Wcale nie jestem zazdrosna, ale usmaż się w piekle, szmato.

                Musiała stąd wyjść i to jak najszybciej. Z trudem przerwała monolog Katie.

                -Przepraszam, ale będę już spadać, Kat. Fajnie się gadało, to pa.

                -Czekaj – krukonka chwyciła ją za nadgarstek. – Mary, wiem, o co ci chodzi. Nie przejmuj się, okej? Penis w erekcji to jedyny pion moralny faceta, więc nie masz się czym zadręczać.

                Dziewczyna uśmiechnęła się lekko.

                -Dzięki, Kat.

                Mary wyrwała się z uścisku i szybkim krokiem wyszła z Pokoju Życzeń. Na korytarzu już swobodnie ocierała łzy. Czuła właściwie wszystko naraz: gorycz, żal, smutek, irytację. Do tego przeświadczenie, że od początku wiedziała, jak to się skończy.

                -Nie stukaj tak obcasami, bo nie da się spać! W ogóle ile ty masz lat, żeby takie buty nosisz?! – warknął gruby mężczyzna z obrazu po lewej.

                -Dostaniesz żylaków! – dodał długowłosy rudy facet obok.