________________________________
Ostry blask świtu razi ci oczy. W ustach masz jeszcze
posmak minionej nocy. Twoje serce rozrywa się na dwie części, a ty nie
potrafisz zidentyfikować żadnej z nich. Czujesz na policzkach już dawno zaschłe
ślady łez. Sen przyszedł do ciebie na jakieś dwie godziny, wiesz jednak, że już
nie wróci. Zatapiasz się we własnym smutku, przygnębieniu i obojętności.
Czujesz zbyt dużo, by określić swoje emocje, jesteś więc pusty jak nigdy
wcześniej.
Tak właśnie tego świtu czuła się Mary. Wstała zbyt
wcześnie. W łazience przed lustrem związała niedbale kasztanowe włosy, odsłaniając
bladą szyję, którą jeszcze nie tak dawno całował. Z goryczą
zauważyła na niej ślady po ranach fałszywych
pocałunków pseudo miłości. Przesadzała. Przesadzała i wspaniale o tym
wiedziała. Przecież wielu chłopaków odwala takie występy na imprezach. Była
niedziela, więc na całe szczęście mogła ubrać się jak tylko chciała. Wybrała
ciepły czerwony golf z wełny. Przenikało
ją zimno psychiczne, fizyczne i emocjonalne.
***
-Wody… - jęknął pewien ślizgon zaraz po przebudzeniu.
– Dajcie mi wody…
Albus Potter odwrócił głowę w bok i ku swojej uciesze
ujrzał szklankę pełną życiodajnego płynu, zapewne przyniesioną tu przez cudowne
skrzaty. Wypił wszystko za jednym razem. Choć spał dobrze, to czuł się
beznadziejnie. Usiadł na łóżku, w momencie czując przeraźliwy ból głowy.
Całkiem, jakby jego mózg został silnie potraktowany paroma niemiłymi
zaklęciami. Za chwilę miało rozpocząć się śniadanie, więc wciągnął na siebie
pomięte dżinsy i pierwszą lepszą koszulkę. W dormitorium już nikogo nie było,
toteż samotnie zwlekł się na dół, po drodze potykając się o jeden ze stopni na
schodach i upadając twarzą na jeden z następnych.
-Biednemu to zawsze wiatr w oczy, chuj w dupę, nóż w
serce i chleb masłem do ziemi… - mruknął do siebie.
Na Wielkiej Sali usiadł na swoim miejscu i zamiast
przywitania się ze Scorpem i Abby nalał sobie wody mineralnej, natychmiastowo
wypijając dwie szklanki. Przy stole naprzeciw zauważył siedzącą do nich plecami
Mary.
-Czemu nie siedzi z nami? – wskazał głową na
dziewczynę, która ostatnio posiłki spożywała ze ślizgonami.
-Podobno coś się wczoraj stało, nie wiem, bo
większość imprezy byłam z… Katie mi mówiła, że zawaliłeś – Abbie wzruszyła
ramionami. O mały włos nie wygadała się chłopakom co do Marka Williamsa.
-Ja? – zdziwił się Albus. – Rany boskie, nic nie
pamiętam… - ukrył twarz w dłoniach, przy okazji odpowiadając „cześć”
przechodzącej obok Veronie Vills. Chwila, od kiedy on gada z tą głupią dzidą? –
Idę się dowiedzieć, o co chodzi.
Wstał od stołu i stanowczym krokiem podszedł do
dziewczyny. Usiadł obok, wdychając zapach zielonego jabłuszka.
-Hej Mary, stało się coś? Zawsze z nami siedziałaś…
Nic nie jesz? – spojrzał na czarną kawę, którą trzymała w ręce. Ta ze
zdziwieniem odwróciła do niego głowę. W jej oczach coś się zmieniło. Już nie
były takie radosne i błyszczące, jak jeszcze wczoraj.
-A tobie co? – zapytała z sarkazmem. Zaczęła się
zbierać w sobie, by powiedzieć, co o tym wszystkim sądzi.
-Mi? Słuchaj, nic nie pamiętam. W dodatku boli mnie
głowa, wiec błagam, nie każ mi przechodzić przez jakieś potyczki słowne.
-No nie mogę – wysyczała przez zaciśnięte zęby. –
Nic? Kompletnie?
-Moje ostatnie wspomnienie to jak razem ze Scorpem
zjaraliśmy po joincie na początku imprezy. No to co się stało? Jesteś na mnie
obrażona?
-A wiesz, że to jest dobre pytanie? Tak, jestem obrażona
i nie zamierzam udawać, że nie. Co się stało? Najlepiej zapytaj Verony Vills,
ona ci chętnie wszystko opowie.
-Że jak? Co ma do tego ta idiotka? – warknął
zirytowany. Miał już dosyć tej rozmowy, pomimo, że dopiero się zaczęła. Mózg mu
pulsował z bólu i znowu naszło go to okropne pragnienie jak zawsze na kacu.
-Teraz idiotka? Jakoś wczoraj tak nie mówiłeś, kiedy
wpychałeś jej język do gardła i nie powiem co jeszcze.
-Powiedz – oboje zawahali się na chwilę, jakby
wyczuwając wzajemne zakłopotanie.
-Spałeś z nią?
-Nie! Nie wiem. Nie pamiętam… rany boskie, Mary,
czemu my się kłócimy o głupią Veronę Vills?!
-Po prostu… - dziewczyna poczuła, jak szklą jej się
oczy, gdy ściągała golf w dół, na chwilkę ukazując szyję pokrytą śladami po
pocałunkach. – Zdecyduj się, na kim ci zależy.
Albus poczuł, jak ścisnęło mu serce. Przełknął ślinę,
starając się zapanować nad gwałtowną falą smutku. Całował się z nią. Z Mary. Z
tą cudowną Mary, która wydawała się być tak bardzo obojętna na jego uczucia.
Koniec końców ją skrzywdził i to w najbardziej podły sposób, jaki znał.
-Przepraszam – wymamrotał z ledwością, widząc, jak
dziewczyna wstaje od stołu, a po jej policzkach zaczynają płynąć łzy.
-Ja też przepraszam. Przepraszam, że tak jak ty nie
umiem perfekcyjnie rżnąć ludzkich marzeń.
Odwróciła się i odeszła szybkim krokiem, ignorując
skierowane na nią spojrzenia pozostałych uczniów. Gdy zniknęła za wejściem do
Wielkiej Sali, oczy połowy szkoły zwróciły się ku niemu.
-Co się gapisz? – warknął do pierwszaka, który siedział
obok i przeżuwał kanapkę. Wstał i wrócił na swoje miejsce. Po chwili dosiadła
się obok Katie, przegryzając marchewkę.
-Mówiłam, że złamiesz jej serce.
-Nie mówiłaś – odezwała się chórem trójka przyjaciół.
-Nie? To mówię. Albus, złamałeś jej serce.
-No co ty kurwa nie powiesz? – syknął. – Masz coś
jeszcze ciekawego do powiedzenia?
-Mówiłam jej jeszcze, że penis w erekcji to jedyny
pion moralny faceta. Chyba dalej nie zrozumiała, bo się przejmuje – wzruszyła
ramionami. – To ja lecę ludziska, papa.
Odwróciła się na pięcie i odeszła.
-Co zamierzasz z tym fantem zrobić? – zapytał
Scorpius, a Albus zrobił minę w stylu „masz jakieś pomysły?”. – Ja bym na twoim
miejscu deportował się gdzieś daleko, na Jamajkę albo coś. Mają tam dużo
dragów.
-Dzięki za pomoc, ale to chyba nie całkiem to, co
muszę zrobić – ukrył twarz w dłoniach. – Dajcie mi tyle ognistej, żebym mógł
wyrzygać swoje serce.
-Ognistej to akurat ostatnio piłeś zbyt dużo –
zauważyła Abbie. – Nie martw się, pogadam z nią. Dam głowę, że skończy się na
tym, że będziecie parą.
-Powiedz, że byłem pijany i nie wiedziałem, co robię.
Albo, że mnie skonfundowali. Albo lepiej! Imperius! Scorp mnie zimperiował!
***
Abbie po śniadaniu szła korytarzem, szukając
przyjaciółki. Na pewno nie poszła do swojego dormitorium, żeby użerać się ze
współlokatorkami. Biblioteka też odpada, Albus za często tam siedzi. Na błoniach
jest zbyt dużo osób. Skręciła w stronę Pokoju Życzeń, lecz tam jej nie
znalazła. Mając pustkę w głowie podążyła do lochów, do Pokoju Wspólnego
ślizgonów.
Okropnie martwiła się o Mary. Nie daj Boże jej odwali
i coś sobie zrobi. Tak strasznie, strasznie zależało jej na Albusie, a on… Nie,
tego zachowania po prostu nie da się wytłumaczyć. Jednak obiecała Al’owi, że z
nią pogada. Musi przecież spróbować, na tym polega jej rola. Z głupot
pociągnęła za klamkę sali od eliksirów, ulubionej pracowni Mary.
To właśnie okazało się strzałem w dziesiątkę. Pośród
mroku klasy w swojej ławce przy zasłoniętym oknie siedziała kasztanowo włosa, z
nogami podkulonymi na krześle. Gdy tylko usłyszała skrzypnięcie otwieranych
drzwi, gwałtownie zmieniła pozę na bardziej obowiązującą w sali lekcyjnej i
odwróciła ku niej głowę. Abbie na jej zmęczonej twarzy zobaczyła niewysłowione
cierpienie, a w oczach przeraźliwą pustkę. Blondynka cicho zamknęła za sobą
drzwi i usiadła obok Mary.
-Albus strasznie żałuje – wymamrotała z braku
lepszego pomysłu. Powinna ułożyć sobie w głowie jakąś przemowę.
-Ja też – odparła beznamiętnie dziewczyna, ze
wzrokiem utkwionym w blat stolika.
-Jego to naprawdę boli, wiesz?
-Jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić. Zresztą on
chyba nie potrzebuje posłańca w tej sprawie?
-Jego byś nie posłuchała – westchnęła, sięgając po
ostatnią deskę ratunku. – Mary, on był pijany. Nie miał pojęcia, co robi.
Dziewczyna spojrzała głęboko w jej błękitne oczy z
bólem, którego nie da się opisać.
-Nawet jak jestem pijana to wiem, kogo kocham –
wyszeptała.
Abbie jedynie przytuliła ją mocno, pozwalając zanieść
się płaczem, tak, jak potrafi tylko najlepsza przyjaciółka.