piątek, 23 listopada 2012

Liebster award

Witam wszystkich serdecznie ;) Niestety (okrzyk radości czytelników) nie jest to kolejny rozdział. Mam zaszczyt jednak ogłosić, że zostałam nominowana przez Mię (http://sk-new-story.blogspot.com/) do Liebster Award.

Blog nominuje się za ogólnie "dobrze wykonaną robotę". Autor bloga odpowiada na 11 pytań i zadaje kolejnych 11 - kolejnym 11 osobom ;) W moim przypadku jednak tych osób będzie mniej, gdyż po prostu nie orientuje sie na tyle dobrze w blogsferze. Nie można nominować tego, kto nominował ciebie.


1. Kogo podziwiasz?

W pisaniu czy w życiu? Jeśli chodzi o pisanie, jest to James Patterson - uwielbiam jego styl. Jeśli chodzi o życie, to podziwiam moich rodziców, za to, że z tak wielu sytuacji potrafią wyjść obronną ręką, za miłość, jaką darzą mnie i moją siostrę pomimo tak wielu błędów z naszej strony i za to, że zawsze mogę znaleźć w nich oparcie.
2. Którego bloggera chciałbyś/chciałabyś spotkać w realu?
O rany. Trudne pytanie, biorąc pod uwagę, ze nie znam zbyt wielu. Myślę, że właśnie Mię, przez wzgląd na nasze daaaawne rozmowy na gg ;3
3. Jaki gatunek filmowy lubisz?
Filmy muzyczne. Wiele mogę się z nich dowiedzieć o tym, co jest moją pasją ;)
4. Ulubiony cytat?
"Cuda chodzą parami,
w siedmiomilowych butach
nie legitymują się dokumentami
Czy ty wierzysz w cuda?" - Krzysztof "Grabaż" Grabowski <3
5. Kiedy zacząłeś/zaczęłaś pisać opowiadania?
Oooo rany. 9-10 lat? Coś w ten deseń. Pamiętam, że pierwsze było o Hermionie i Ginny, pisane z Ayame. Był tam pamiętny mecz quidditcha Dumbledore - Voldemort, postanie z HP słuchające Gosi Andrzejewicz i wiele innych ekscesów XD
6. Jesteś raczej spokojny/a czy wybuchowy/a?
To zależy przy kim. Jeżeli nie znam dobrze danej osoby, jestem raczej spokojna, ale z przyjaciółmi to już caaałkiem inna sprawa :3
7. Jak spędzasz wolny czas?
Piszę, gram na gitarze, tańczę (jak nikt nie patrzy!), spotykam się z przyjaciółmi. Zwyczajnie ;)
8. Jakie masz plany na przyszłość?
No to teraz zacznie się litania: ZDAĆ egzamin zawodowy (co wcale nie jest takie proste), pójść na studia (architektura krajobrazu, reżyseria dźwięku, polonistyka, lotnictwo), napisać parę bestsellerów, zdobyć nagrodę Nobla,w międzyczasie wyjść za mąż za mężczyznę którego kocham, mieć czwórkę dzieci i domek na skraju lasu, zostać gwiazdą rocka, sprzedawać buty w Krakowie... dużo tego ;)
9. Jakie jest Twoje największe marzenie?
Są wypisane powyżej :3
10. Co najbardziej sobie cenisz u innych ludzi?
Dobroć. Ostatnio zauważam, ze coraz mniej osób dba o uczucia innych.
11. Ulubiony aktor?
 Colin Firth

Nominuję:
1. Allecto z bloga http://audire-ad-cor.blogspot.com/
2. Salvio Hexię (tak się to odmienia? ;) ) z http://gra-w-milosc.blogspot.com/
3. Oraz drugi blog Mii http://lapa-syriusz-black.blogspot.com/

Pytania ode mnie:
1. Co jest dla Ciebie inspiracją?
2. Jak pisanie wpłynęło na Ciebie, Twoją osobowość, życie?
3. Która książka według Ciebie ma moc zmieniania człowieka?
4. Kto jest dla ciebie autorytetem?
5. Jakiej muzyki słuchasz?
6. Co jest dla ciebie ważne?
7. Czego nie lubisz w ludziach?
8. Twoje hobby?
9. Ulubiona postać z HP i dlaczaego? ;> (w końcu nominuję same blogi potterowskie)
10. Gdzie znajdujesz spokój, ukojenie nerwów?
11. Najfajniejsza rzecz, która cie spotkała?

Uff... to by było na tyle ;)
 Nowy rozdział powinien pojawić się na początku grudnia. A teraz do roboty, kochani ;p

czwartek, 15 listopada 2012

Rozdział 11

Ok, podgoniłam nieco rozdziały w wordzie, więc wstawiam następny ;) Ostrzegam, ostatnie zdanie jest nieco dziwne, ale nie miałam pomysłu i uznałam, ze może nawet niektórzy uznają to za niemalże sztukę kontrowersyjną. Ten rozdział... no cóż, wiele akcji to w nim nie ma, nie jestem też zdania, ze wyszedł mi po mistrzowsku, bo tak zwyczajnie nie jest. jednak starałam sie jak najlepiej oddać uczucia Mary; czy mi wyszło - sami ocenicie. No nic, koniec tej morderczej przemowy :D




                Zegar wybił godzinę dwudziesta drugą.
                Tej nocy nie było dane Mary zmrużyć oka. Miała cały czas siedzieć przy Albusie, a gdy ten się gorzej poczuje, gdy zacznie słabnąć – wstrzykiwać mu środek mający za zadanie utrzymać go przy życiu. Zmartwiona wzięła dłoń chłopaka w swoją. Nie był to znak wielkiego uczucia, pomyślała po prostu, że na jego miejscu chciałaby, żeby ktoś trzymał ją za rękę.
                -Daj radę – jej słowa nie były głośniejsze niż oddech. – Proszę.
                Przecież on był. Istniał, żył, oddychał, jego serce biło. Nawet całkiem niedaleko niej. Jednak w tym niedaleko kryły się nieprzebrane kilometry emocji. Teraz ona ma oczy zapuchnięte od łez, a on znów zaczął się oddalać. Przerażona wstała, biorąc naszykowaną już wcześniej strzykawkę. Odgarnęła kołdrę oraz prawy rękaw piżamy i ostrożnie wbiła igłę pod jego skórę. Tylko lek zmieszał się z krwią, a maszyna do której był podłączony przestała pikać.
                Dziewczyna na powrót usiadła, biorąc go za rękę. Jaki jest sens, by komukolwiek zaufać na tym świecie? O ile łatwiejsze byłoby życie, gdyby jej na nikim nie zależało…?
                Godzina dwudziesta trzecia. Wolną dłonią przeczesała jego czarne włosy.
                Pożycz mi płuca, bo moje się zapadły
Możesz pomyśleć też o butach, moje się już zdarły
Pożycz mi oczy, ja nie widzę już nic
Pożycz mi nogi, moje nie mają już siły iść
Pożycz serce, moje wciąż bije, ale to kamień
Pożycz rozsądek, ja wciąż czuje się jak błazen
Pożycz wiedzę, ja nic nie wiem do dzisiaj”
                Chce tylko, żeby przeżył, żeby się obudził. Czy to aż tak wiele? Niech ją ignoruje, niech się nie odzywa, niech jej nienawidzi. Ale niech żyje. Niech szuka szczęścia, jak chce, to w samotności. Niech żyje. Proszę…, pomyślała, zmieniając okład na jego czole. Proszę.
                Dlaczego to zrobił? W głębi serca wiedziała, lecz nie chciała dopuścić do siebie tej myśli.
                Dwudziesta czwarta.
                Mary przetarła zaspane oczy. Gubiła ostrość widzenia.
Każdy ciężar, oddaj plecak chętnie wezmę
Oddaj strach, daj zaufanie, chwyć za rękę
Pożycz - nic nie chcę, wszystko mam tu obok
Pożycz, bierz - jeśli chcesz ja jestem tobą
Zawsze obok, bo dla nas my transparentni
My, czyn i słowo - choć nieraz tak obojętni,
Bo duma, bo bla bla, strach - myśli klatka,
Miłość jest bezcenna, eskapizm to pułapka”
                Z zaszklonymi oczami pogłaskała dłoń, którą trzymała w swojej. W pokoju obok pielęgniarka badała dragi, które zażył Albus i robiła antidotum. Maszyna znów dała znać o beznadziejnym stanie Al’a. Mary ostrożnie wstrzyknęła mu kolejną dawkę lekarstwa, na koniec przyciskając wierzch jego dłoni do ust. Przymknęła oczy. Znów był cały rozpalony. Zmieniła okład i poprawiła wiszącą nad łóżkiem kroplówkę.

***

                Równo o świcie do sali wpadła pielęgniarka z probówką w ręce. Mary gwałtownie otworzyła przymknięte oczy.
                -Udało się? – zapytała, a pani Saussy gwałtownie kiwnęła głową na znak, że jak najbardziej. Wlała miksturę z probówki do pustej strzykawki i wstrzyknęła Albusowi pod skórę.
                -Za niedługo powinien odzyskać siły – oznajmiła rzeczowym tonem. – Mam nadzieję, ze do południa się obudzi. Dziękuję ci, że przy nim posiedziałaś. Pójdź już do łóżka, musisz być bardzo zmęczona, poślę po jego brata.
                -Nie trzeba, popilnuję go – zaoponowała szybko, impulsywnie. Chodź chciało jej się spać jak nigdy, to nie zostawi go. Nie zostawi go po raz drugi.
                Pielęgniarka westchnęła, nie rozumiejąc zaangażowania tej szesnastolatki.
                -Jesteś jego dziewczyną? – zapytała, bo według niej było to jedyne racjonalne wytłumaczenie tej sytuacji. Po Mary widać było, że ledwo czuwa, że zmusza się ostatkami sił, by nie zasnąć. Gdy pani Saussy zadała pytanie, jej twarz gwałtownie posmutniała jeszcze bardziej, o ile to było możliwe.
                -Nie, przyjaciółką – odparła cicho.
                -Eh, dobrze, skoro już się tak upierasz… Jak się gorzej poczuje, to daj mu to samo co wcześniej – poleciła. – A jak się obudzi, szybko mnie zawiadom.
                Pielęgniarka wyszła, a Mary zmieniła pozycję na krześle, żeby nie zasnąć. Cały czas trzymała Albusa za rękę. Miała nadzieję, że antidotum zadziała, bo jak nie… jak nie… sama już nie wiedziała, co by zrobiła. Spróbowała sobie wyobrazić, ale nie dała rady. Bez niego praktycznie nie istniała. Nie miała pojęcia, jak żyła przed poznaniem Albusa. Właściwie, to kiedy to było? Lata świetlne temu. W innym życiu.
                A gdzie teraz jest? Gdzieś w środku, chyba. Pomiędzy przyjaźnią a czymś więcej, oczywiście, jeżeli tylko będą na to gotowi. Tak, pewnie była gdzieś pomiędzy, pomiędzy „daj bucha” a „bądź zawsze”. I wcale jej się to nie podobało. Chciała być blisko niego, czuć bicie jego serca, dotyk jego dłoni i ust. A jeśli nie, to chciała tylko, by rozmawiali ze sobą jak dawniej. A jeśli i to zawiedzie, chciała po prostu, by był szczęśliwy bez niej. Żeby żył i cieszył się tym życiem.
                Po godzinie Albus znów zaczął słabnąć, dużo intensywniej. Gorączkowo podała mu lekarstwo, słysząc bardzo szybkie pikanie urządzenia. Na szczęście potem nic takiego się nie wydarzyło. Przymknęła na chwilkę oczy, tylko ma chwilkę.

***

                Około jedenastej do świadomości Albusa Pottera zaczęły przenikać dźwięki z zewnątrz tego ciemnego pokoju. Szum wiatru, niezrozumiałe szepty. Musiał się przedostać. Z wysiłkiem otworzył oczy, po czym szybko je zamknął, bo światło było zbyt ostre. Powoli przyzwyczaił wzrok do bieli ścian. Poruszył się, czując czyjś dotyk na swojej prawej dłoni. Obrócił głowę z tamtą stronę, ignorując natarczywe „Albus? Potter! AL!”. Po prawej stronie swojego łóżka ujrzał śpiącą na krześle Mary, trzymającą go za rękę. Uśmiechnął się lekko. Co się stało? Ostatnim co pamiętał, był przenikliwy ból. Jest więc w niebie?
                -POTTER! – czyjeś ręce brutalnie odciągnęły jego twarz od słodkiego widoku Mary. Nad sobą zobaczył rozradowanego Scorpiusa, klepiącego go po policzkach. – Mordo ty moja! Żyjesz!
                -Odpierdol się z łaski swojej – Albus z trudem wypowiedział te słowa, jego głos był cichy i chrapliwy, a organizm nadal strasznie osłabiony.
                -Al, jak dobrze – Abbie odciągnęła Scorpa i przylgnęła do niego, przytulając się, jednak gdy usłyszała jęk bólu Albusa, szybko wstała z rękami ułożonymi w przepraszającym geście. Chłopak usiadł, a blondynka poprawiła mu poduszki. Scorpius za to pobiegł po pielęgniarkę.
                -Jak się czujesz? – zapytała z troską Abbs.
                -Jakby przejechał mnie czołg – zażartował, choć nie do końca. – Co z Mary? Jest na mnie zła?
                Abbie wzruszyła ramionami.
                -Całą noc nie zmrużyła oka, żeby cię pilnować. Podobno co chwilę odpływałeś. Strasznie wczoraj o ciebie płakała, właściwie tylko dzięki niej teraz rozmawiamy, bo w ostatniej minucie dała radę przywrócić ci oddech.
                Już miał coś odpowiedzieć, gdy do sali wpadła pielęgniarka z dyrektorką. Zestresowana Minerwa McGonnagall pochyliła się nad nim.
                -Potter, obudziłeś się, nareszcie – powiedziała rzeczowym tonem. – Żeby mi to był ostatni taki wybryk. Oczywiście zdajesz sobie sprawę, że jak tylko wrócisz do zdrowia zostanie ci wymierzona kara za używanie mugolskich środków odurzających? A pan, panie Malfoy – odwróciła się w stronę Scorpa. – nie zostanie wyrzucony ze szkoły. Jednak wiedz, że wysłałam już stosowny list do pańskich rodziców. Poza tym odtąd wszystkie listy i paczki przysyłane do pana będą najpierw sprawdzane. Karą są dwa miesiące, powtarzam: dwa miesiące czyszczenia toalet z woźnym.
                -Tak jest, pani profesor – powiedział Scorpius z wielkim uśmiechem na twarzy. Grunt, że go nie wyleją.
                -Potter – dyrektorka zwróciła się znów do Albusa. – Twoi rodzice będą tutaj za półtora godziny.
                Dyrektorka wyszła, łopocząc szatą na wietrze niczym żaglem.

sobota, 3 listopada 2012

Rozdział 10




Wiem wiem, dawno nic nie dodawałam ;) uznałam po prostu, ze muszę nadgonić trochę, bo zawsze wolę pisać "na zapas", a gdybym dodała wcześniej, po prostu potem stanęłabym w martwym punkcie i w razie potrzeby nie miała co dodawać. Tak więc brzmi te parę słów wyjaśnienia ;)
Mam nadzieję, że rozdział w miarę zjadliwy.
Pozdrawiam i życzę miłego czytania ;)

 Rozdział 10

                -Oh Sue, on jest taki słooodki! – zachwycała się dwunastoletnia blondynka nad zdjęciem Jamesa Potter’a.
                -Laura, wiem przecież! Mega ciacho! – zawtórowała jej najlepsza przyjaciółka. – Ej patrz, co to jest? – zapytała, wskazując jakiś ciemny kształt w oddali. – Podejdźmy bliżej.
                Piętnaście kroków. Powietrze przeszył wysoki pisk drugoklasistek.

***

Ta niedziela jest jak film. Jak pieprzony film o miłości. Mija tydzień, więc – jak w filmie – powinno nastąpić cudowne pogodzenie i pocałunek w deszczu, czyż nie? Tymczasem jednak Mary snuła się samotnie po zamku, wypatrując choćby śladu Albusa. Żałowała, że mu wtedy nie wybaczyła, nie zaufała. Ale co miała zrobić?
No jak to co?! Chodzić dalej z jeszcze bardziej rozdartym sercem! Logiczne.
Zacisnęła ze złością pięść. Czemu musi być tak bardzo, bardzo głupia? Dumna? Choć z drugiej strony Al w pełni sobie zasłużył na takie traktowanie. Ale tak przepraszał, mówił, że mu zależy, że kocha… Na ile może wziąć jego słowa na poważnie? Miała wtedy ochotę rzucić mu się na szyję, ale wewnętrzny niepokój ją powstrzymał. A teraz pragnęła, by do niej podszedł bądź zawołał, by zagadał chociażby, a ona wtedy mogłaby… mogłaby coś zrobić. I wszystko byłoby już dobrze. Byliby przyjaciółmi, znów by się razem śmiali i siedzieli w jednej ławce. Na związek dziewczyna nie była gotowa – nie po owej pamiętnej imprezie. Wtedy już na pewno nie przeżyłaby powtórki z rozrywki, bo nie dała rady jeszcze odbudować swojego zaufania co do jego osoby. Nagle podbiegły do niej jakieś wystraszone drugoklasistki.
-Nie widziałaś dyrektorki? – pisnęła jedna trochę spanikowana, może w obawie przed poniżeniem z ust starszej uczennicy.
                -Nie, przykro mi – uśmiechnęła się lekko Mary. – A co się stało?
                -Jeden chłopak spadł z wieży zachodniej i… - w tym momencie dziewczyna się rozpłakała, więc dokończyła za nią druga.
                -I chyba nie żyje…
                -Co? – przeraziła się Mary. No, tego jej jeszcze brakowało do scenariusza niedzielnego filmu. – Kto to?
                -Chyba brat Jamesa, no wiesz, Pottera, ale nie jestem pewna… - dwunastolatka mówiła niepewnie.
                Źrenice Mary widocznie się rozszerzyły. Albus…? Albus? Albus?! Spadł. Z wieży? Nie. To nie może być prawda. Jej serce niebezpiecznie przyspieszyło, a ręce zaczęły się pocić.
                -Jest obok wieży zachodniej?
                -Tak.
                -Idę tam – oznajmiła przerażona i pobiegła do wyjścia z zamku. Słyszała, że drugoklasistki biegną za nią. W zabójczym wręcz tempie dotarła do miejsca, gdzie wydarzyło się zajście. Już z daleka zauważyła powykręcane ciało, połamane kości, mnóstwo krwi i wykrzywioną w bólu twarz.
                -A-albus… - wyszeptała, zakrywając usta dłonią. Do oczu napłynęły jej łzy, zaczęła histerycznie szlochać, lecz postanowiła wziąć się za siebie. Przypomniała sobie zasady resuscytacji. Podeszła bliżej, ukucnęła i lekko potrząsnęła ciałem. Nie, nie ciałem! Albusem Potterem.
                -Al, słyszysz mnie?! Odezwij się, cokolwiek! – ale ten ani ruszył. Delikatnie przyłożyła ucho do miejsca, w którym powinno być serce i ku swojej wielkiej uldze usłyszała ciche, niemiarowe bicie. Uśmiechnęła się szeroko. Żył. Teraz z kolei przyłożyła rękę do ust chłopaka, lecz nie wyczuła oddechu. W panice podciągnęła jego podbródek, chwyciła nos i dotykając ustami jego ust kilka razy wdmuchała mu powietrze do  płuc. Te usta… Po chwili chłopak zaczął wolno i płytko oddychać, ale to musiało wystarczyć.
                -Lećcie po pielęgniarkę! – krzyknęła do stojących obok drugoklasistek.
                Dziewczyny odwróciły się i pobiegły znów w stronę zamku. Ta zaś jeszcze raz, z bliska, omiotła spojrzeniem ciało Al’a. Nogi miał powykręcane, a ręce ułożone w jednej linii, tak jakby chciał nimi poruszyć jak skrzydłami. Kręgosłup ułożony był w jakiejś dziwnej pozycji, na pewno złamany. Złamane było również parę innych kości w tym strzałkowa, która przebiła się przez skórę. Na lewej ręce miał podciągnięty rękaw bluzy, tej, którą dał jej w Hogsmeade. Z przerażeniem na jego przedramieniu odkryła ślady po ukłuciach. Co on sobie zrobił?! Drżącą ręką podniosła jedną z powiek zakrwawionych przez krew sączącą się z rany na głowie.
                -Jebany idiota… - szepnęła, widząc źrenicę tak dużą, że zakrywała niemalże całą migdałowo zieloną tęczówkę.
                Mary usłyszała za sobą jakieś krzyki: to biegła stara pani Saussy, pielęgniarka, wraz z nauczycielem zielarstwa. Widocznie mieli miłą pogawędkę i Albus im ją przerwał. Dziewczyna poderwała się z ziemi.
                -Co się stało? – zapytała zasapana pani Saussy.
                -Nie wiem, chyba spadł z wieży. Ledwo oddycha. Wyjdzie z tego?
                -Jeżeli jest tylko potrzaskany, to tak – powiedziała z troską patrząc na ciało Albusa. – Może wiesz dlaczego miał spaść z tej wieży? Albo skoczyć?
                -Ja… nie mam pojęcia – Mary zwiesiła głowę, czując nadchodzącą gwałtowną falę smutku. Profesor Longbottom wyczarował nosze, mówiąc coś o tym, że napisze do Harry’ego i, że Ginny go zabije, bo nie pilnuje jej dzieci. Prze-lewitował Albusa na magiczne nosze i udali się w stronę zamku.
                -Teraz powiedz dokładnie, co wiesz i co ważniejsze, co zrobiłaś, bo Laura i Sue coś na ten temat jazgotały, ale nic nie zrozumiałam – nakazała pielęgniarka.
                -No to spotkałam je w szkole i mówiły, że chyba uczeń nie żyje. Pobiegłam tutaj i Albus leżał dokładnie tak, jak go pani widziała. Sprawdziłam akcję serca i biło trochę nierówno i zbyt słabo, ale biło. Gorzej, że nie oddychał. Wykonałam parę wdechów i zaczął jakoś tam oddychać, ale również bardzo słabo – mówiła spanikowana.
                -To dobrze, że zrobiłaś cokolwiek. Podejrzewam, że za minutę mógłby już nie żyć. Na szczęście te rozświergotane drugoklasistki nie uciekły z krzykiem nikomu nic nie mówiąc…

                W szkole Mary pobiegła szukać Abbie i Scorpa. W bibliotece natknęła się na Jamesa z kolegami. Wyciągnęła go na bok.
                -Co jest? – zapytał, zmartwiony jej zdruzgotaną miną.
                -Widziałeś Abbie i Scorpa?
                -Tak, szli do Pokoju Wspólnego, a co?
                -Albus – musiała to wykrztusić. James uniósł brwi, spodziewając się kolejnego idiotycznego wybryku swojego beznadziejnego brata-ślizgona. – On chyba spadł z wieży zachodniej. Ledwo żyje, jest w skrzydle szpitalnym.
                -Nie gadaj – spojrzał na nią z niedowierzaniem. – Serio? Lily, chodź na chwilę! – gestem ręki przywołał do nich rudą gryfonkę z czwartej klasy, chyba ich siostrę.
                -Co jest? – zapytała tonem identycznym do Jamesa. Oczy miała wymalowane, a jej bluzka odkrywała więcej niż zakrywała. Budowę ciała miała podobną do Jamesa, tylko bardziej dziewczęcą: była drobna i miała kościste kolana.
                -Albus jest w skrzydle szpitalnym – powtórzyła Mary. – Najpewniej spadł z wieży zachodniej, ledwo żyje. Myślę, że powinniście wiedzieć.
                -Idę do niego – oznajmił James omijając Mary i pewnym krokiem wychodząc z biblioteki. Lily uśmiechnęła się przepraszająco i ruszyła za nim.
                Mary jak oparzona wypadła z biblioteki i pędem pobiegła do lochów. Miała nadzieję na spotkanie jakiegoś znajomego ślizgona, który by jej pomógł. Po drodze natknęła się jednak tylko na jakiegoś wielkookiego pierwszoroczniaka, którego poprosiła, by wszedł na chwilę do Pokoju Wspólnego i surowo, natychmiastowo i z licznymi groźbami nakazał Abbie i Scorpiusowi wyjść na korytarz.
                -Stało się coś? – zapytała Abbie, gdy wyszli. – Marys, płakałaś?
                -Albus spadł z wieży zachodniej, leży w skrzydle, jest cały zmasakrowany i w dodatku walnął sobie w żyłę. Nie wiem, czy nasza pielęgniarka da radę coś z nim zrobić jak nie dowie się o prochach, ale nic jej nie mówiłam. Scorp, zabiję cię za te narkotyki.
                -Co? – widocznie nie zajarzyli za pierwszym razem. Mary, cała rozdygotana i drżąca załamała ręce. – Scorp, idź sprawdzić swoje zapasy dragów. Albus ma pełno ukłuć na przedramieniu, więc musi sobie aplikować te najgorsze świństwa. A teraz zrobił coś mega idiotycznego i nie wiadomo, czy przeżyje.
                -Mary, Albus przez ostatni tydzień dzień w dzień to brał – oznajmił chłodnym tonem Scorpius, patrząc w przerażone oczy Mary. – Ale tak czy inaczej pójdę sprawdzić. Idźcie już do skrzydła.
                Podczas drogi Abbie objęła Mary. Puchonka nie miała nawet siły pytać, dlaczego nic jej nie mówili. W skrzydle szpitalnym pielęgniarka krzątała się wokół łóżka na którym leżał Albus, miotając w niego zaklęciami. Chłopak wyglądał już dużo lepiej. Zmyta została cała krew, kości zaczynały się już zrastać. Pani Saussy wzięła strzykawkę i pobrała ślizgonowi krew z lewego ramienia. Jej wzrok stanął na śladach po ukłuciach.
                -Co to jest? – zapytała, odwracając się do Jamesa i Lily, którzy przecież powinni znać go najlepiej. Ci wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia.
                -Nie mam pojęcia – powiedział James. – Właściwie oboje mamy słaby kontakt z Albusem, więc lepiej, żeby pytała pani jego przyjaciół.
                W tej chwili przez drzwi wbiegł Scorpius z miną tak wystraszoną, jakby cały zamek miał się zaraz zawalić.
                -Co z nim?
                -Wyleczyłam jego rany, ale organizm jest strasznie wyczerpany, chłopak potrzebuje dużo snu. Nie chce się obudzić, co mi się jeszcze nie zdarzyło. Muszę zrobić badania krwi… - wlała krew Albusa ze strzykawki do jakiegoś urządzenia na stoliku obok, a po chwili ono wypluło zapisaną kartkę. – Z jego krwią jest coś nie tak… - mruknęła pielęgniarka. – Jest w niej jakaś substancja, silnie działająca na organizm, z którą jeszcze w życiu nie miałam do czynienia. Chłopak słabnie…
                -Wiem, co to jest – powiedział niepewnie Scorpius, a pielęgniarka zwróciła ku niemu pytające spojrzenie. – Dyrekcja się o tym dowie, prawda? No nic. Albus zażył dwa bardzo silne narkotyki. Nieświadomie wymieszał ze sobą kokainę i amfetaminę, jeżeli przeżyje, to będzie cud.
                Mary zasłoniła usta ręką. Co za idiota, idiota, idiota! Znów zaczęła spazmatycznie szlochać, myśląc o tym, co będzie, jak on umrze. Oh, dlaczego mu nie wybaczyła?
                -Czy w jakiś sposób mogłabym dostać próbki tego? Może wtedy udałoby mi się zrobić antidotum – zapytała sensownie pielęgniarka, na co Scorp wyjął z kieszeni dwa opisane woreczki, które podał jej z bólem wypisanym na twarzy. Dobrze wiedział, że teraz ma centralnie przejebane. Gdy dyrektorka się dowie, może go nawet wyrzucić ze szkoły, nie mówiąc już o stosownym liście do rodziców. Nagle do sali wszedł profesor Longbottom.
                -Napisałem do jego rodziców. Jak znam Harry’ego i Ginny, będą tutaj jutro w południe. Co z nim? – zwrócił się wyraźnie do Jamesa.
                -Brał silne narkotyki – wyjaśnił chłopak. – Może nie przeżyć.
                Profesor ukrył twarz w dłoniach, a na dźwięk tych słów Mary wybuchła kolejną salwą szlochu, przez co Abbie mocniej ja przytuliła.
                -Słuchajcie, wszyscy musicie wyjść. Podejrzewam, że badania zajmą mi całą noc, więc… ty jesteś jego bratem, tak? – zapytała Jamesa, który skinął głową. – Mógłbyś posiedzieć i go popilnować?
                -Ja mogę – odezwała się Mary, widząc niechętną minę Jamesa.
                -O, może być – zgodziła się pielęgniarka. – Reszta wynocha. Już!
                Abbie ostatni raz przytuliła przyjaciółkę na pocieszenie i razem ze Scorpem wyszli. James z Lily za to szybko jeszcze podeszli do Mary, by coś powiedzieć.
                -Słuchaj, Marys, nie musisz tego robić. Zostałbym z nim – powiedział James.
                -Nie, spokojnie, chętnie z nim posiedzę – kasztanowo włosa uśmiechnęła się lekko.
                -Coś was łączy? – zapytała ciekawska Lily, przez co oberwała z ucho od brata.
                -Nie.