poniedziałek, 23 września 2013

Zawieszam

Zawieszam - nie wiem, czy powrócę do tego bloga.
Powód? Nagła zmiana światopoglądowa, mętlik w głowie, niemożność pisania od jakiegoś czasu. Poza tym zdałam sobie sprawę, że ludzie wolą czytać o nieszczęściu i problemach. A ja chyba nie chcę o tym pisać. Wymyślać na siłę tragedie bohaterów? To już mi wygląda na sprzedawanie się, a obiesałam sobie, ze nigdy tego nie zrobię.
Chcę pisać o ludziach pełnych szczęścia i uśmiechu, o tych "iskierkach" społeczeństwa.
Nie wiem jeszcze, jak to robić, ale postaram się nauczyć.

Na razie wiec kończę z tym blogiem, muszę dać sobie trochę czasu, zeby poukładać w głowie niektóre rzeczy.
Dziękuję Wam za wszystko :)

niedziela, 15 września 2013

Rozdział 27

Jej, wreszcie udało mi się coś naskrobać. nawet jak mam wenę, to ostatnio autentycznie poczułam co to znaczy nie mieć czasu. Wiem, wiem,w iem, ze wszystko ostatnio takie "na jedno kopyto". Ale mam parę argumentów na swoje usprawiedliwienie! ;p Rozdziały są pisane w dużych odstępach czasu i przez to trudno mi rozwinąć jakąkolwiek akcję (;c), a teraz akurat sa takie momenty, które muszę zwyczajnie "odbębnić", żeby móc pójść dalej. Ale już za jakiś czas się poprawię, obiecuję! :)
W każdym razie zapraszam na rozdział 27, kochani :)
_____________________________________________________



                Droga Mary!
                Prosiłaś, bym Ci od razu wszystko napisała, więc tak też robię. Nie chcę rozpisywać się o pierwszej reakcji rodziców, bo naprawdę mam tego wszystkiego dosyć. Do wieczora wszystko już było z państwem Malfoy ustalone. Nie do wiary, że inni ludzie potrafią z taką prostotą dyskutować przy tobie o rzeczach, które są dla ciebie najważniejsze, jednocześnie traktując cię jak przedmiot. Do listu dołączam zaproszenie na ślub, który odbędzie się w przyszłą niedzielę. Mam nadzieję, że zgodzisz się być moją druhną.
                Państwo Malfoy w prezencie ślubnym dadzą nam mieszkanie. Cud, że już teraz mnie matka z domu nie wyrzuciła. W każdym razie jak wyjdę z domu w dniu ślubu, chyba już więcej do niego nie wrócę. I bardzo dobrze. Zamiast prezentu moi rodzice przez rok co miesiąc będą przelewać do mojej i Scorpiusa skrytki pieniądze, żebyśmy mieli za co żyć. Przynajmniej tyle.
                Aha, pisała do mnie McGonagall. Może zwolnić mnie na pierwszy semestr i przyjechałabym dopiero w drugim. Wysłałaby mi różne kursy z przerabianego materiału. Chyba na to pójdę, bo nie uśmiecha mi się rodzić w szkole. A potem, nie wiem, może rodzice Scorpiusa zgodziliby się zająć Cruxem na tę parę miesięcy? Co będzie, to będzie. Musimy jeszcze wybrać się po sukienki na niedzielę. Może w poniedziałek rano?
                Ściskam najmocniej, Abbie.

                Mary z westchnieniem złożyła list na pół i wzięła do ręki zaproszenie. Śliczne, białe, z pozłacaną ramką. Żal jej było Abbie i Scorpa. No jasne, niezależność i tak dalej, ale bez przesady. Nie chciała, by dziewczyna była sama z dzieckiem przez pół roku. Podjęła tę decyzję już w trakcie czytania – zostanie z nią. Nie ma mowy, żeby Abbie sama się męczyła. Może zasłabnąć albo upaść i nie będzie nikogo, kto by jej pomógł.
                Spojrzała na zegarek – 15.59. Ubrała przygotowane wcześniej rzeczy, zrobiła lekki makijaż i wyszła z domu, udając się w kierunki Doliny Godryka. Albus już kiedyś jej objaśniał, jak tam dojść, więc powinna przybyć na 17.

***

                Gdy rozległ się dzwonek do drzwi, średnie dziecko państwa Potter pognało jak na złamanie karku, by otworzyć. Humor Albusa od rana był świetny jak nigdy, aż nie wypadało, by ślizgon był tak szczęśliwy. A na domiar dobrego właśnie przyszła Mary.
                -Witaj słońce – przywitał się, otwierając drzwi i przytulając mocno dziewczynę zaraz, jak przeszła przez próg.
                -Hej – uśmiechnęła się ciepło, dając mu lekkiego buziaka w policzek.
                -Zestresowana? – zapytał cicho, a ta potwierdziła skinieniem głowy. Chłopak tylko się uśmiechnął i wziął ją za rękę, prowadząc do salonu, gdzie siedział jego tata, czytając jakąś gazetę.
                -Dzień dobry – przywitała się miło dziewczyna, a zdziwiony Harry podniósł wzrok znad „Żonglera”.
                -O, już jesteś? – zdziwił się, spoglądając na zegarek. – A tak, już siedemnasta… Wybaczcie, czas biegnie inaczej, jak czyta się o quidditchu – trochę zakłopotany podrapał się po głowie, jednak Mary już czuła, że nawiąże z ojcem Albusa wspólny język.
                -O, a co piszą? – zainteresowała się.
                -Relacja z ostatniego meczu Ligi Mistrzów. Ciekawe, bo Strzały z Applebye grały z…
                -Osami z Wimbourne, wiem – wtrąciła się. – Jeden ze ścigających Strzał przemycił na stadion różdżkę i próbował zaatakować obrońcę Os. Media chcą ten fakt przemilczeć żeby nie robić skandalu, a jego i tak zaraz po meczu wyrzucono z drużyny.
                -Interesujesz się quidditchem? – zdziwił się pan Potter, a Mary wzruszyła ramionami.
                -Mój brat gra w Osach, więc wie się takie rzeczy – wytłumaczyła.
                -No jasne, bo nie, żebyś obsesyjnie czytała rubrykę sportową – zażartował Albus. – I nie, żeby reprezentacja sama zapraszała cię na treningi.
                -E tam, nic wielkiego – wzruszyła ramionami.
                -Naprawdę? – zdziwił się pan Potter na wieść o treningach. – To świetnie! Nigdy nie myślałem, że Albus znajdzie sobie taką dziewczynę… znaczy… grającą w quidditcha.
                -Już nawet nie wiem, kogo obrażasz, tato – mruknął zrezygnowany Al.
                Po chwili do pokoju weszła pani Potter, jak zawsze elegancka i zadbana, nawet, jeśli akurat niosła brudne naczynia. Gdy Mary zaoferowała pomoc, odparła tylko, że nie trzeba, że położy to w zlewie i zmusi Albusa by je pozmywał wieczorem. Gdyby wzrok mógł zabijać, wszyscy w pokoju leżeliby już trupem.
                -O, już jesteś – zawołał James, który wraz z Lily schodził ze schodów. – Hej – przytulił Mary na powitanie, to samo też zrobiła Lily. – Niestety, Rodzinne Popołudnie Gier Planszowych to najgorsze popołudnie w roku, ale myślę, że jakoś wytrzymasz – powiedział tak, żeby rodzice tego nie usłyszeli.
                -Dobra dzieciaki, zaczynamy! – zawołał rozpromieniony Harry, kładąc na stół grę detektywistyczną i przy okazji zrzucając z niego miskę z popcornem.
                -Tato! – wkurzyła się Lily, zbierając popcorn z ziemi do miski. – Dzięki, że dbasz o moją linię, ale bez przesady.
                Za to Albus z Jamesem spojrzeli na siebie, wzruszyli ramionami i podczas objaśniania zasad zdążyli wepchnąć w dwójkę z tonę prażonej kukurydzy prosto z podłogi.
                -Wiesz co by się do tego przydało? – zagadnął brata James. – Czekolada.
                -Albo ogórki kiszone – odparł Albus.
                -No, też niezłe. Ewentualnie kefir.
                -Cicho tam! – zirytował się pan domu. – Skoro znacie zasady lepiej, sami je objaśnijcie Mary.
                Po czym usiadł w fotelu obrażony na cały świat, jednak jego dzieci ani myślały się tym przejmować. Objaśnili szybko zasady. Każdy miał wziąć kartę jednej postaci i podczas gry obstawiać, kto, czym i w którym pokoju zabił gospodarza podczas przyjęcia. Oczywiście szybko wybuchła kłótnia, bo każdy chciał być murzynem. W rezultacie została nim Lily i gdyby nie ciągłe awantury i wykrzykiwanie sobie w twarz „nie masz wstydu, morderco” było by chyba zbyt spokojnie.
Po skończonej grze Albus wziął Mary do swojego pokoju.
-Ale tu jasno – powiedziała dziewczyna, wchodząc do zawalonego książkami pomieszczenia. – Całkiem inaczej niż jak byłam tu ostatnim razem.
W dziennym świetle dostrzegła w jednej ze ścian wielkie okno, przez które wlewały się promienie zachodzącego słońca. W pokoju praktycznie nie było wolnej przestrzeni. Dziewczyna podeszła do jednego z regałów, przeglądając tytuły.
-Rany, przeczytałeś to wszystko? – zdziwiła się.
-Zazwyczaj nie mam co robić w wakacje oprócz szlajania się ze Scorpem, więc najpierw przeczytałem wszystko, co znalazłem w domu – wskazał na pierwsze dwa regały. – A potem jakoś poszło. Masę książek dostałem od cioci Hermiony, która zna je już na pamięć. W sumie są tu chyba publikacje z każdej dziedziny.
-Wow… - skwitowała. – Teraz czuję się przy tobie głupia.
-Daj spokój, przecież czytanie to nie wszystko – powiedział, obejmując ją z tyłu i szepcząc jej do ucha. – Jeśli chciałabyś wiedzieć, mam również bardzo wygodne łóżko.
-Faktycznie interesujące – odparła, odwracając się do niego przodem i obejmując. – Dostałeś już zaproszenie na ślub? – zapytała, rujnując zalążek romantycznego nastroju.
-Taa, a co?
-Jaki krawat ubierzesz? – zapytała radośnie, a chłopakowi załamały się ręce.
-Co to za pytanie?
-Bo nie wiem jaką sukienkę włożyć – wytłumaczyła, a chłopak się roześmiał.
-Nie no błagam, serio? – gdy zobaczył, że dziewczyna mówi serio, westchnął w myślach coś w stylu „ach te kobiety”. – Włóż co tylko chcesz, uwierz mi, że nikt nie zwróci uwagi, czy masz sukienkę pod kolor krawatu.
-Nie śmiej się, no, to jest poważna sprawa – oburzyła się żartobliwie.
-Poważne jest to, że zaraz po ślubie wyjeżdżam na dwa tygodnie – powiedział, na powrót ją obejmując.
-Nie wytrzymam bez ciebie – zarzuciła ręce na jego kark, przybliżając się jeszcze bardziej. – Musisz do mnie pisać.
-O to się nie martw – uśmiechnął się ciepło, całując ją w czoło.
Dziewczyna zaś wspięła się na palce, by choć dotknąć ustami jego warg. Zatopić się w czułości, połączyć wiązem, którego nie można rozerwać. Albus bardziej przycisnął ją do siebie, chcąc poczuć każdy centymetr jej ciała. Nie chciał, by między nimi została jakakolwiek pustka. Przesunął dłonie, chwytając nimi jej twarz, tym samym pogłębiając pocałunek. Delikatnie obiegł językiem jej usta, by potem pieścić nim od środka jej policzki i podniebienie. Dziewczyna z pasją oddawała jego pocałunki, już ledwo stojąc na nogach z ekscytacji. Musiał to wyczuć, powoli kładąc ją na łóżko. Nie zaprzestając pocałunków położył się na niej, opierając ręce po obu stronach jej głowy, by nieco zelżyć nacisk. Mary objęła rękami jego plecy, wbijając drżące palce w ramiona chłopaka, a ten oderwał się na chwilę, tylko po to, by spojrzeć w jej zamglone oczy, błyszczące na tle bladej twarzy. Przechylił głowę, obsypując pocałunkami szyję i dekolt dziewczyny. Słyszał jej urywany oddech i cichy jęk, gdy zrobił malinkę na jej dekolcie.
-Albus, nie… - mruknęła, choć nie mówiła tego zbyt przekonująco. Tak więc wrócił do jej ust, choć było to dla niego trudne, bo najchętniej schodziłby jeszcze niżej. Dziewczyna jednak ściągnęła ręce z jego pleców, co było znakiem, by przestał. Oderwał się więc, zawieszając twarz kilka centymetrów nad jej twarzą.
-Muszę już iść – powiedziała cicho, wskazując na zegar na ścianie. – Uwielbiam cię, ale miałam być w domu piętnaście minut temu.
-Łamiesz mi serce – powiedział, wypuszczając ją ze swych objęć.
Przy drzwiach na pożegnanie dostał delikatnego buziaka i najsłodszy uśmiech świata. Nie mógł jednak powiedzieć, że był zadowolony z jej odejścia. Zaczął tęsknić mniej więcej już wtedy, gdy wyszła za próg domu. Stał więc jeszcze w oknie, odprowadzając ją wzrokiem.
-Co też ona ze mną robi… - mruknął. Nigdy by nie przypuszczał, że kiedykolwiek tak bardzo się w kimś zakocha.