środa, 13 czerwca 2012

Rozdział 3

Rozdział 3

                Albus nie potrafił zasnąć.  Ciągle po jego głowie tłukły się najdziwniejsze myśli, od sklątek tylno wybuchowych po rozkminy etyczno-filozoficzne. W łóżku obok Scorpius chrapał w najlepsze, co chwilę mamrocząc przez sen słowa odnoszące się do ich koleżanki Abbie, których lepiej tu nie przytaczać zważając, że to dopiero trzeci rozdział. Al podejrzewał go jednak o bardzo erotyczne sny z blondynką w roli głównej. Sam zasnął dopiero kiedy było już grubo po pierwszej, męcząc w głowie po raz kolejny obrazy, których nie pamiętał po przebudzeniu, a które zawsze ostro dawały mu w dupę.
               
                Rano chłopak jak zwykle wstał pierwszy, a idąc do łazienki zauważył odsuniętą kotarę w łóżku Alistara Rockwooda. Uśmiechnął się kpiąco na widok nowej zabawki chłopaka – mugolskiej dmuchanej lali rzeczywistych wymiarów. A to podobno on jest „jebanym zdrajcą krwi”. Kiedy Al już się w pełni wyrobił, postanowił obudzić Scorpa. Gwałtownie odchylił kotary w jego łóżku, widząc słodko śpiącego blondyna. Wyglądał niemal jak dziecko. Pochylił się i bezlitośnie nim potrząsnął.
                -Wstawaj Malfoy, ty wielka kupo gówna! – wystraszony Scorpius gwałtownie usiadł na łóżku, prezentując swoje (a jakże) zielono-srebrne majty.
                -Potter, kiedyś cię zabiję – rzekł cicho, bo zagłuszało go własne ziewanie i przecieranie oczu. – Jak tylko się rozbudzę masz centralnie przejebane.
                -Czekam! – zawołał Albus, wychodząc z dormitorium.
                W Wielkiej Sali nałożył sobie na talerz dwie bułki i największą kiełbasę jaka była dostępna, no bo co to za posiłek bez mięsa? Po chwili w drzwiach wejściowych ukazała się cudna sylwetka Mary Mollify w aż zbyt porządnie wyprasowanym mundurku, której pomachał. Oczywiście, że gdy mu odmachała, to ze szczęścia zadławił się kawą, a jak! Dziewczyna po salwie śmiechu (z niego, niestety) usiadła przy stole puchonów, wsypując do miski trochę płatków czekoladowych i zalewając mlekiem. Zjadła je zadziwiająco szybko, przy tym zagadując o coś prefekta jej domu, Derecka Stewarta z siódmego roku. Chyba nie muszę pisać, że gdy z nim gadała nieczuły, bezlitosny Albus Potter spożywający tylko mięso, napoje energetyzujące i skały poczuł coś na kształt zazdrości. Jednak szybko to od siebie odgonił, razem z pierwszą zjedzoną bułką (skamieniałą, oczywiście).
                Podszedł do niego opiekun domu, młody profesor z OPCM, Mark Willson Nauczyciel, którego kochały wszystkie dziewczyny w szkole, nie będące aktualnie zauroczone w JP.
                -Oto twój plan lekcji – podał Albusowi kartkę, po czym odszedł, mamrocząc coś o fafakach i patakach, swoich nieco dziwnych urojeniach, które rozróżnić potrafiła tylko Abbie.
                Potter przeczytał plan lekcji, uradowany, że większość zajęć będą mieli z Puchonami. No i jeszcze przedmioty rozszerzone – kto wie, może ona wybrała te same? Nie Albus, stop. Nie myśl tak. Skały. Właśnie, skały! I napoje energetyzujące! Miałeś być twardzielem bez serca, zapomniałeś? Idiota.
                Po przejrzeniu planu nie zobaczył już Mary przy stole Hufflepuffu. Im bardziej wytężał wzrok w tamtą stronę, tym bardziej jej nie było. Za to Abbie i wkurzony nie wiadomo na co Scorpius usiedli obok, słodko się witając.
                -Hej Al! – uśmiechnęła się Abbie.
                -Potter kiedyś cię zabiję.
                -Grozisz mi? – Albus uniósł krytycznie brwi, spoglądając na Malfoya jak na totalnego kretyna.
                -Nie idioto, obiecuję.
                -Dobra, ja w każdym razie spadam na OPCM, widzimy się na lekcji, kochani – wypił ostatni łyk kawy i odszedł od stołu, czując na sobie zagniewany wzrok Scorpiusa. Uwielbiał te ich kłótnie, idealne na każdą porę dnia, jak ożywczy deszcz, jak płodorodna kropla rosy (daje zwiędłej nowe życie i unosi pod niebiosy), jak podmuch wiosennego wiatru, jak naga kąpiel z trytonami.
                Wchodząc do klasy od razu jego spojrzenie padło na kasztanowowłosą Mary. Siedziała w ostatniej ławce przy oknie, miejscu, które zwykle zajmuje on i Scorp.
                -Hej – stanął nad nią, a ona aż podskoczyła z zaskoczenia. – Ekhem, to moja ławka.
                -Tak? Ojej, dobra, już spadam – uśmiechnęła się z tym swoim dołeczkiem w policzku i wstała z zamiarem spakowania rzeczy, ten jednak szybko powstrzymał ją, łapiąc na chwilę za przedramiona.
                -Nie, czekaj, możemy siedzieć razem – zaoferował, dziwiąc się, jak szybko chciała oddać mu miejsce. On w życiu by tak szybko nie ustąpił, wykłócałby się do zwycięstwa.
                -Super, dzięki – Mary z powrotem usiadła na krześle, a on szybko wypakował swoje rzeczy i również zajął miejsce.
                -No to jak ci się podoba w Hogwarcie? – zagadnął.
                -Hm… wszyscy są bardzo mili. W ogóle zamek jest mega, no wiesz, te schody i obrazy, super! Zdążyłam już się dwa razy zgubić, ale nie ma tak źle, bo strasznie tutaj ładnie – odpowiedziała, po czym przypomniała sobie o czymś. – Albus, a jak z quidditchem? Są jakieś drużyny i nabory, czy coś?
                Albo to sobie wyobraził, albo jego imię w jej ustach brzmiało najpiękniej na świecie. Mogłaby je wypowiadać na okrągło, a on nie miałby dosyć. Stop, Potter! SKAŁY I PROTEINY, PAMIĘTASZ?!
                -Tak, każdy dom ma swoją drużynę i co roku kapitan robi nabory, musiałabyś się zorientować, najpewniej będzie informacja na tablicy ogłoszeń w waszym pokoju wspólnym – wyjaśnił, trochę zawiedziony, że taka dziewczyna interesuje się quidditchem. Ciągnął jednak dalej. – Co roku drużyna, która wygra najwięcej meczy otrzymuje Puchar Quidditcha, który od jedenastu lat mają Gryfoni. A co, chciałabyś grać?
                -Jasne, że chcę – ożywiła się. – Uwielbiam quidditcha, w poprzedniej szkole byłam szukającą.
                -Dobra jesteś?
                -Nie znam waszych standardów, ale od kiedy gram nie puściłam ani jednego znicza, a w wakacje nauczyłam się Zwodu Wrońskiego. Grasz w drużynie Slytherinu? – zapytała ciekawa, czy Albus również kocha ten sport.
                -Nie interesuje mnie quidditch, ale zawsze siedzę na trybunach i kibicuję Scorpiusowi, który jest obrońcą.
                Co do Scorpiusa, to on i Abbie właśnie zaszczycili swą obecnością uczniów i salę od OPCM. Malfoy był gotowy zrobić Potterowi na tej lekcji piekło podobne do wyrywania brwi, lecz przebiegły, oślizgły Albus dosiadł się do Mary w ICH ławce. Scorp czuł się zdradzony. Choć z drugiej strony teraz od będzie siedział z Abbie. No, okej, wybacza mu wszystko, co dziś złego uczynił. Przechodząc obok wymamrotał tylko coś w stylu „a to menda, dla dziewczyny wyrzucił mnie z ławki” i zajął z blondynką miejsca przed nimi.
                -Cześć wam – Abbie odwróciła się do Mary i Al’a, porozumiewawczo spoglądając na Mollify, która się zarumieniła. – Co tam? Mary, nasz nauczyciel OPCM jest totalnie boski, no wiesz, o czym mówię – kolejne porozumiewawcze spojrzenie, tym razem z uniesionymi brwiami.
                Gdy do sali wszedł nauczyciel, rozległo się westchnienie stęsknionych za profesorem uczennic. Owszem, był przystojny, jednak Mary nie widziała w nim nic szczególnego, co zadowoliło Albusa. Abbie jednak wręcz pożerała profesora wzrokiem. Ten uśmiechnął się do niej, a zaraz potem machnął różdżką a na tablicy pojawił się temat „Zaklęcia niewerbalne”.
                -Serdecznie witam starych i nowych uczniów na szóstym roku nauki – błysnął zabójczym wyszczerzem, a reakcję 90% dziewcząt w klasie można opisać jako początki orgazmu. – Jak mam nadzieję pamiętacie, jestem Mark Williams i uczę tutaj fascynującego przedmiotu jakim jest Obrona Przed Czarną Magią. Nie bawiąc się w regulaminy i plany nauczania przejdziemy dziś do zaklęć niewerbalnych. Kto wie, co to za zaklęcia?
                Dłonie większości przedstawicielek płci pięknej wystrzeliły w górę, prześcigając się nawzajem. Albus miał wrażenie, że bardziej od wiedzy zależy im na upojnej nocy z profesorem. Za wysokie progi jak na ich nogi, pomyślał, katem oka spoglądając na Mary. Wydawało się, jakby czar młodego nauczyciela w ogóle na nią nie zadziałał. Spojrzała na niego, po czym w milisekundzie odwróciła wzrok, czerwieniejąc na policzkach. Była taka słodka, całkiem inna niż te zblazowane dzidy którym zależało tylko na pochwaleniu się przed psiapsiółkami: chłopakiem, bluzką, kapeluszem, fryzurą, butami itd. Mary była naturalna, nie potrafiła ukryć emocji, z jej twarzy mógłby wyczytać każdą jej myśl, a jednak nadal pozostawałaby w niej jakaś tajemnica. Nie przejmowała się ludzką powierzchownością, a zaglądała w duszę. Albusowi wystarczyło tylko te kilka chwil, podczas których był obok niej, by to wiedzieć.
                Nauczyciel kazał im w parach w jakich siedzą w ławkach poćwiczyć zaklęcia niewerbalne i jednym machnięciem różdżki usunął z sali stoły. Al z Mary stanęli naprzeciw siebie, a dziewczyna, zachęcona przez Pottera, spróbowała rzucić jakieś proste zaklęcie. Nie szło jej to. Uradowany z tego powodu Potter (egoista) resztę lekcji pomagał jej, tłumaczył, mógł dotykać jej nadgarstków pokazując ruchy różdżki.
                Abbie i Scorpius za to radzili sobie doskonale. Oboje zostali obdarzeni talentem do Obrony Przeciw Ciemnym Mocom, więc ich walka nie była nieporadnym rzucaniem zaklęć na oślep, lecz precyzyjną potyczką na poziomie. Mark Wiliams podszedł do nich, stając blisko Abbie i z zaciekawieniem przyglądał się rozgrywce, w końcu wydobywając z ust słowa uznania.