czwartek, 11 października 2012

Rozdział 9

Speszjal dedykacja dla Allecto <3 PS. Przeczytałan na Twym profilu, że tak jak ja jesteś z Bytomia, do której chodzisz szkoły? ;)
W tym rozdziale skupia się centrum akcji dziejącej się przez ostatnie parę notek, mam nadzieję, że w miarę mi to wyszło ;)
+Gorące pozdrowienia dla wszystkich, którzy to czytają <3
+Pezet dobry nawet dla Potterów! :D
_________________________________

Rozdział 9

 

                Beznadziejny dzień. Beznadziejne popołudnie. Beznadziejnie zachmurzone słońce. Beznadziejny wiatr. Beznadziejne niebo i ziemia. Beznadziejna książka. Beznadziejne uczucie. Beznadziejne życie.

                Albus Potter z zamachem zamknął stary atlas świata, na którym oglądał położenie Jamajki. Wstał od stolika w czytelni, odłożył gruby tom i powędrował na błonia. Wcisnął zaciśnięte w pięści ręce w kieszenie bluzy, którą w Hogsmeade pożyczył Mary. Wydawało się to lata świetlne temu.

                Gdy wyszedł z zamku od razu odetchnął świeżym, zatrutym przez mugoli powietrzem. Było zimno, lecz pomimo to usłyszał jakieś krzyki na boisku. Poszedł w tamtym kierunku, właściwie sam nie wiedząc, po co, jednak już z dala ujrzał, że puchoni mają trening quidditcha. Wypatrzył znajomą sylwetkę górującą nad resztą graczy i wypatrującą złotego znicza. Na ten widok poczuł ucisk w sercu, jednak dziewczyna go nie zauważyła. Miał ochotę podbiec do niej gdy tylko jej stopy dotkną ziemi i przytulić ze wszystkich sił, mówiąc, że zrobi wszystko, by mu wybaczyła, że jest dla niego najważniejsza, że nic prócz niej się nie liczy. Zamiast tego wyjął z kieszeni papierosa i zapalił za pomocą różdżki. Gdy widział rzadkie chwile, w których się uśmiecha, wewnętrzny ból zdawał się rozrywać jego serce bo wiedział, że to przez niego jej uśmiech jest nieszczery. Już wolał patrzeć na cierpienie niż nieudolne próby zamaskowania go, które tylko zwiększają smutek. Chciałby wszystko zmienić, wszystko opowiedzieć, chciałby otrzymać od niej rozgrzeszenie.

Gdy trening chylił się ku końcowi zaczął padać deszcz, więc Albus skrył się za wystającym dachem z tyłu składziku na miotły. Słyszał przez ścianę, jak roześmiana drużyna puchonów chowie swoje pojazdy. Odwrócił głowę w stronę ścieżki prowadzącej do zamku.

                Teraz albo nigdy, pomyślał, biorąc głęboki wdech.

                -Mary! – zawołał dziewczynę, która szła właśnie z resztą drużyny do szkoły. Ta niemal natychmiastowo się odwróciła, wbijając w niego wzrok. – Pogadajmy.

                To powiedział już stanowczo ciszej. Mary jakby przez chwilę się wahała, lecz potem niepewnym krokiem podeszła do niego, również kryjąc się przed deszczem za składzikiem na miotły.

                -Coś chciałeś? – zapytała, nawet na niego nie patrząc. Jej ton głosu był tak zimny i smutny, że Albusa ogarnęła głęboka fala żalu. Już nigdy, przenigdy nikogo tak nie potraktuje.

                -Pogadać. O tym, co się stało. Słuchaj Mary, zależy mi na tobie, wiesz? I to strasznie.

                -Jakoś nie zrozumiałam tego żartu – rzekła półgłosem.

                -Nie żartuję, naprawdę, Mary, ja cię – przełknął z trudem ślinę. – kocham.

                -A Verona Vills?

                -Oh daj spokój, gdyby każdy fiut którego żarła był z czekolady, miałaby zapas cukru na co najmniej trzy dekady – ujrzał na jej ustach cień uśmiechu, lecz zniknął on tak szybko, jak się pojawił.

                -Wiesz, Albus, problem jest taki, że jeśli się kogoś kocha, to się go nie rani – teraz dopiero spojrzała mu w oczy, a ten poczuł tak ogromny wstyd, tęsknotę i przygnębienie, że najchętniej umarłby tu i teraz.

                -Daj mi szansę. Ja też mam uczucia – dziewczyna uniosła brwi w ironizującym geście.

                -Uczucia? Uczucia?! A czujesz może czasem, że pod tym jebanym mięśniem w klatce piersiowej znajduje się serce?! A wiesz do czego służy? – podniosła głos. Potter miał wrażenie, że Mary zaraz wybuchnie płaczem, lecz nic takiego się nie zdarzyło. – Posłuchaj teraz: jeśli interesują cię długie nogi i parę innych anatomicznych szczegółów, to spraw sobie manekina. Jemu przynajmniej serca nie złamiesz.

                Odwróciła się z zamiarem odejścia, lecz ten złapał ją za nadgarstek. Już otworzył usta by coś powiedzieć, jednak ona wyrwała się z jego uścisku.

                -Daj mi spokój – głos się jej załamywał, a pomimo cichego tonu ślizgon doskonale zrozumiał wypowiedziane słowa. Dziewczyna odwróciła się na pięcie i odeszła. Ten wodził za nią wzrokiem, póki nie zniknęła w zamku.

                -Moje frajerstwo staje się godne podziwu – syknął, ze złością uderzając pięścią w ścianę składziku. – Kuźwa! – krzyknął ze złością, zdając sobie sprawę, że w tej oto chwili na własne życzenie wbił sobie w rękę parę drzazg.

 

***

 

                Dni mijały wolno, noce mozolnie. Albus nie potrafił zasnąć, choć wiedział, że dziewczyna którą zranił we śnie do niego wróci. To już cztery doby odkąd nie zamienili ze sobą słowa. W schowku Scorpiusa na jointy znalazł parę strzykawek, które chłopak zamawiał dla „cięższych przypadków” ze szkoły. Zaczął mu je podbierać i wymykać się gdzieś, gdzie byłby sam. Zazwyczaj była to zachodnia wieża Hogwartu, najniższa ze wszystkich, na  którą było najłatwiej się dostać. Siadał na środku, podwijał rękaw bluzy i wstrzykiwał sobie substancję do krwi. Wtedy czuł się lepiej. Miał parę godzin ucieczki przed wszechogarniającym smutkiem i przygnębieniem.

                Gdy nie siedział na wieży zachodniej, próbował się uczyć, lecz nie dawało to pożądanych rezultatów. W mgnieniu oka oceny spadły mu gwałtownie w dół. Nie przejmował sie tym, choć jego rodzice – wręcz odwrotnie. Dyrektorka wysłała nawet stosowny list do państwa Potter z wiadomością, iż bardzo niepokoi się o ich syna. Teraz codziennie dostawał sowy od matki i ojca, których nawet nie czytał.

                Tego pochmurnego czwartku jak zwykle wstał lewą nogą. Lekcje mijały mu zbyt wolno. Na OPCM siedział ze Scorpiusem i mógł jedynie tęsknie spoglądać na tył głowy Mary, będącej tak blisko, że z łatwością mógłby jej dotknąć. Po eliksirach za to idąc w stronę szklarni zauważył, że blondyn gdzieś zniknął. Dłuższą chwilę zajęło mu odszukanie przyjaciela wzrokiem w tłumie uczniów. Rozmawiał z Abbie i Mary, całkowicie przejęty ową pogawędką. No jasne, on zawsze jest przejęty tym, co mówi Abbs. Gdy wreszcie zakończyli rozmowę, pierwsze wypowiedziane przez Albusa zdanie brzmiało:

                -Co z nią? Mówiła coś? – był spragniony jakiejkolwiek informacji o kasztanowowłosej.

                Scorp skrzywił się.

                -Pytała co u ciebie. Powiedziałem, że wszystko w porządku – gdy zobaczył zasmucony wzrok Albusa, dodał: - Stary, uwierz mi: dobrze, że nie wie, co u ciebie, bo pękłoby jej serce.

                Malfoy dobrze wiedział, jak jego kumpel spędza czas. Był przekonany, że nie powinien się w to wtrącać, bo to prywatna sprawa Albusa. Miał tylko nadzieję, że ten nie przedawkuje, co w jego przypadku jest realnym zagrożeniem. Ale Potter jest mądry, nie zrobi tego, nawet nieświadomie. Scorp widział, jak bardzo Albus przeżywa tę sytuację. Jak wodzi za nią pełnym bólu wzrokiem, jak nie potrafi spać po nocach, jak szuka czegoś, co ukoiłoby, choćby na chwilę, jego cierpienie. Z żalem patrzył na przyjaciela, wiedząc, że nie jest w stanie zrobić nic, co by mu pomogło.

 

***

 

                To go niszczyło całkowicie, kompletnie i bezpowrotnie. Kolejna niedziela, kolejna na wpół przespana noc. Kolejne zapomniane prace domowe, sprawdziany, spotkania. Zaniedbywał wszystko wokół siebie, wszystko, co składało się na jego życie tylko dla niej.

Nie ma cię gdy moje życie spada w dół

Nie ma cię gdy wszystko łamie się na pół

Ale kocham cię, kocham, wciąż cię kocham

I nie znam już innych słów

                Po południu Scorp poszedł gdzieś z Abbie, Rockwood wybył z Goyle’m i Albus został w dormitorium sam. Wyjął duże białe pudło z pod łóżka Malfoy’a. Otworzył je, ciesząc oczy widokiem poukładanych starannie używek. Wszystko na swoim miejscu, gotowe do użycia, w jak najlepszym stanie. Francja – elegancja, pomyślał. Wyjął jedną ze strzykawek. Już miał schować pudło, kiedy (jak zwykle) wpadł na idiotyczny w skutkach pomysł. Wtedy jednak wydawał mu się genialny. Wziął drugą i przelał połowę jej „wkładu” do pierwszej.

                Schował pudło na miejsce, strzykawkę ukrył w głębokiej kieszeni bluzy. Wyszedł z dormitorium, kierując się na wieżę zachodnią. Schody w górę, korytarz w prawo, skręt w lewo, znów w górę… mógłby dojść tam z zamkniętymi oczami. Na miejscu jak zwykle nikogo nie było. Stanął na brzegu, niebezpiecznie wysuwając prawą stopę do przodu. Chłodnym wzrokiem omiótł zamkowe błonia. Do ziemi nie było daleko, może jak z szóstego, siódmego piętra mugolskiego wieżowca. Jednak wystarczy, by nie przeżyć skoku. Zrobił krok w tył. Nie jest przecież taki głupi. Nie jest aż takim egoistą by uciekać od problemów nie przejmując się tymi, którzy go kochali.

                Usiadł na środku po turecku, podwijając rękaw bluzy. Zobaczył ślady po ukłuciach - czas na kolejny. Ręką drżącą z tęsknoty do uczucia ulgi wyjął strzykawkę z kieszeni i precyzyjnie wbił igłę w żyłę, wstrzykując sobie narkotyk. Zamknął oczy. Już po chwili poczuł się o niebo lepiej. Nabrał powietrza w płuca, wykrzywiając usta w lekkim uśmiechu.

Nie ma cię gdy moje życie spada w dół

Nie ma cię gdy wszystko łamie się na pół

Nie ma cię i nie wiem już, gdzie jesteś

I dobrze, że nie wiesz, co u mnie, bo pękłoby ci serce

                Po chwili poczuł coś nowego, coś, czego jeszcze nie było. Umiał latać. Był ptakiem. Wierzył w to tak głęboko jak w to, że żyje. Żyje, żeby latać. Zerwał się na równe nogi. Tak, miał skrzydła. Więc czemu by ich nie wypróbować? Wziął rozbieg, zamachał skrzydłami. Tak! Latał! Jest w tym świetny, został stworzony, by latać!

                Ostatnim, co poczuł, był kłujący ból.