wtorek, 26 marca 2013

Rozdział 18

No, po 2 tygodniach wyczekiwany rozdział 18. Miłego czytania i Wesołych Świąt, miśki ;*




Albus Potter siedział na skraju łóżka, kurczowo trzymając w dłoniach kubek z gorącą kawą. Wiedział, że w tej chwili jego spojrzenie mówi o tęsknocie więcej, niż ktokolwiek chciałby wiedzieć. Miał wrażenie, że jego oczy widziały zbyt dużo, że z każdym dniem coraz bardziej się od niej oddalał. Nie chciał tego. Chciał być tak blisko, jak to tylko możliwe. Zmarnował już wystarczająco dużo czasu na snucie domysłów i kochanie na odległość. Teraz tęsknił za nią i to tęsknił tak bardzo, jak to tylko możliwe. Chciał podejść, złapać ją za rękę, spojrzeć w oczy. Wiedział jednak, że nie może tego zrobić. Nie wolno mu.
Miał jednak nadzieję, że ten stan rzeczy jest tylko chwilowy. Postanowił przestać patrzeć na swoje życie z boku i zacząć spełniać marzenia. A priorytetem była Mary. Wiedział, że nie była szczęśliwa z Dereckiem, a już na pewno nie zakochana. Podczas ostatnich dni w szkole sporo się kłócili, co wiedział od Scorpiusa, któremu powiedziała Abbie. Nie obchodziło go już, czy Mary jest zajęta czy nie, czy jest z nim szczęśliwa czy nie. Albus jest w końcu ŚLIZGONEM, do kurwy nędzy! Miał dosyć robienia dobrej miny do złej gry. Jest ślizgonem, a ślizgoni dostają to, czego chcą.
Wstał impulsywnie, przy okazji wylewając kawę na pościel. Szybko położył kubek na półce, a sam wziął do ręki szalik, który zrobił dla Mary. Był koloru waniliowego, a Lily mu doradziła, żeby zszył ze sobą jego końce i w ten sposób powstanie „supermodny komin, krzyk sezonu, trendy, jazzy i  w ogóle cool”. Czy coś w tym stylu.
***
                Stanął przed domem Mary, biorąc głęboki oddech i pukając do drzwi. Dlaczego trzęsły mu się ręce? Przecież na niego czekała, wiedziała, że ma przyjść, żeby razem udali się do Scorpa. Po chwili drzwi się otworzyły.
                -Hej Al – dziewczyna obdarzyła go promiennym uśmiechem, zapraszając do środka. – Sieć Fiuu, tak?
                -Najlepiej – przytaknął. – Nie ma nikogo? – zapytał zdziwiony. Zazwyczaj na święta domy były pełne ludzi.
                -Mój brat siedzi na górze, tata w pracy a mama u cioci na herbatce – odparła. – To jaki to adres?
                -Powiedz po prostu „Dwór państwa Malfoy”. Ten dom jest nienanoszalny, więc na próżno myśleć o jakimkolwiek adresie. Idziesz pierwsza?
                Mary weszła do kominka, biorąc garść proszku Fiuu, po czym zniknęła w kłębach dymu. Albus rozejrzał się po salonie państwa Mollify. Utrzymany był w ciepłych, słonecznych kolorach. Przy kominku stał wysoki, stary zegar, bijący o pełnej godzinie, a przy przeciwległej ścianie znajdowała się błękitna kanapa. Pomieszczenie było urządzone przytulnie, bez przepychu, a jednak miało w sobie jakąś specyficzną atmosferę, dzięki której aż chciało się w nim przebywać. Na półkach meblościanki poustawiane były ramki ze zdjęciami. Chłopak nie mógł przezwyciężyć ciekawości, więc podszedł bliżej, by się im przyjrzeć. Na większości znajdowała się Mary wraz ze swoim bratem, którego wprawdzie nie znał, ale widział na peronie. Ujął go widok sześciolatki, rozpromienionej identycznie, jak przed chwilą, gdy się z nim witała. Uśmiechnął się do siebie, słysząc ciężkie kroki na schodach.
                Szybko wszedł do kominka, już po chwili znikając w kłębach dymu. Nie lubił przemieszczać się za pomocą sieci Fiuu, może nie tyle za sprawą wirowania, co smoły z komina. Gdy poczuł grunt pod stopami, rozkaszlał się, oczyszczając płuca z pyłu.
                -Już dobrze? – doszedł do niego głos Mary. – Długo cię nie było. Już się bałam, że źle wylądowałam.
                -Dobrze, dobrze – mruknął.
                Stali przed kominkiem, jednak nie w domu. U Malfoy’ów kominek podłączony do Fiuu znajdował się przed bramą, by nieproszeni goście nie mogli wtargnąć im do mieszkania, w którym jest za pewne wiele do skradzenia.
                -Jeśli jesteśmy zaproszeni, to powinniśmy przejść przez bramę jak przez powietrze – poinformował dziewczynę młody Potter. Tak też się stało, przeszli zupełnie, jakby brama była jedynie hologramem.
                -Rany, ale tu cudnie – mruknęła Mary.
                Faktycznie, można było uznać tę posiadłość za cudną. Wielki, pięknie zdobiony dwór okalały ogromne połacie ogrodów z przeróżnymi ścieżkami i fontannami. Była zima, więc jedyny element dekoracyjny stanowiły drzewa iglaste i krzewy, jednak nawet teraz dało się odczuć przepych i piękno tego miejsca. Już mieli zastukać do drzwi za pomocą mosiężnej kołatki, gdy otworzył im stary lokaj.
                -Panicz Scorpius państwa oczekuje – poinformował ich i wpuścił do środka, ignorując rozbawione spojrzenie posłane przez Mary w stronę Albusa.
                -Cześć wam! – zawołał nadbiegający w ich stronę Scorp. – Dzięki, Teodorze – tymi słowami odprawił lokaja. – Abbie już jest, robiliśmy właśnie zakłady, o ile się spóźnicie.
                -Bylibyśmy wcześniej, gdybym nie musiała jak idiotka czekać przed bramą, aż Albus łaskawie skorzysta z kominka – wyjaśniła żartobliwie Mary, odwieszając płaszczyk na wieszak
                -Przyjaciele Scorpiusa, tak? – w tej chwili przed ich oczyma jakby zmaterializowała się drobna blondynka w średnim wieku, pewnie mama ślizgona.
                -Tak, dzień dobry pani – uśmiechnęła się Mary, a Al jej zawtórował i oboje podali ręce kobiecie.
                -Zapewne młody Potter i puchonka?
                -Można tak to nazwać – mruknął Albus, trochę bardziej zirytowany szufladkowaniem Mary niż siebie. Ale nic, w końcu to Malfoy’owie.
                -Zawołam zaraz Dracona, pewnie będzie chciał z tobą porozmawiać, Potterze – powiedziała i już miała odejść, gdy Scorpius sprytnie wybił jej to z głowy, mówiąc, że mają mało czasu. Poprowadził ich na górę, do swojego pokoju, gdzie czekała już Abbie, rozwalona na łóżku.
                -Abbs! – Mary rzuciła się jej w ramiona, a chłopcy przewrócili oczyma, po czym ze złośliwymi uśmiechami uznali, ze wezmą z nich przykład.
                -Scorpiusku!
                -Aluś!
                W zwolnionym tempie podbiegli do siebie, uwieszając się sobie nawzajem na szyi. Oczywiście potem wylądowali na ziemi, tarmosząc się jak w bójce.
                -Nawet się porządnie przytulić nie potrafią – prychnęła Abbie, na co Scoprius mruknął coś w stylu „Jeszcze dziesięć minut temu nie narzekałaś”, przez co musiał wykonać szybki unik przed pięścią blondynki.
                -Nie kłócić mi się tu – przerwała Mary. – Jeśli mogę coś zaproponować, to dajmy sobie prezenty.
                -Materialistka – mruknął żartobliwie Albus, przez co teraz on musiał wykonywać unik.
                -Ale ja ją popieram, bo mam coś ekstra – powiedział Scorpius, po czym usiedli w kółku na jego wielkim łóżku i poustawiali prezenty przed osobami, dla których były przeznaczone.
                -Malfoy zabiję cię kiedyś – skwitował Albus, zaglądając do swojej torebki z prezentem, która była również ręcznie robiona, a napis zrobiony za pomocą kredek świecowych głosił: „Dla największego dupka świata – Scorpius M.” Widać było jednak po Al’u, że jest rozbawiony otrzymanym prezentem. Po chwili to już w ogóle wybuchł śmiechem, a Malfoy dumnie wypiął pierś.
                -Co on ci dał? – zapytała ciekawa Mary, po czym sięgnęła do torebki, wyciągając z niej bardzo realistycznego penisa z masy solnej. – No w sumie, może się kiedyś przydać…
                Teraz już cała czwórka zwijała się ze śmiechu. Gdy się uspokoili, Abbie odkryła, że Mary zrobiła jej komplet ślicznej biżuterii, a Scorpius dostał od swojej dziewczyny jakąś pluszowa zjawę, wyglądająco jak nie wiadomo co.
                -Wow, Abbie, dostałem pluszaczka – udał zachwyt. – Dziękuję ci, to najlepszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałem.
                Mrożące krew w żyłach spojrzenie Abbie od razu go uciszyło. W między czasie Mary rozpakowała swój prezent. Zaskoczona ujrzała ciepły, miękki wełniany komin w kolorze wanilii.
                -Albus, robisz na drutach? – uśmiechnęła się do chłopaka, na co ten z dumą odparł:
                -No, już ze dwa dni – uśmiechnął się. – Od Wigilii cały wolny czas poświęcałem na naukę tego fachu.
                -Nasz Potter to już rasowa dewotka jest: na drutach robi, do kościółka do drugi dzień łazi, za niedługo zainwestuje w berecik z moheru… - nie mógł się powstrzymać Mafloy.
                -Wiesz Scorp, większość ludzi chodzi w święta do kościoła. To taka tradycja – ton Albusa był taki, jakby mówił do skończonego idioty, który nic nie rozumie.
                -Ja nie chodzę, po co niby?
                -No tak, zapomniałem, że ty nie odczuwasz żadnych duchowych potrzeb – odparł z lekkością Albus.
                -Nie kłócić mi się tu – przerwała im Abbie. – Scorp, słyszałam, że podobno masz dla nas coś fajnego z okazji świąt – przytuliła się do chłopaka, który wywrócił oczami.
                -No dobra niech wam będzie.
                Otworzył szufladę pod łóżkiem, z której z pośród stert majtek i skarpetek wyciągnął kilka jonitów, które udało mu się załatwić.

wtorek, 12 marca 2013

Rozdział 17

No hej ;) Powracam z rozdziałem, do którego w pewnym sensie zainspirowała mnie Allecto piosenką, którą na fejsika dodała - dzięki wielkie, moja droga ;> Toteż polecam to jako taki mały "soundtrack"
__________________________________________________________________

                Wieczór był chłodny. Śnieg prószył leciutko, iskrząc się w słabym świetle gwiazd i ulicznych latarni. Mary schowała ręce do kieszeni, by choć trochę je ogrzać. Spacerowała niemal już całkiem pustymi uliczkami Wimbourne, myśląc o tym, co właściwie robi i do czego dąży. Na początku wydawało się to proste – Dereck jest miły, fajny, nawet jej się podobał, więc czemu nie? Wyleczy ją z Albusa, będzie wreszcie szczęśliwa. To, co ją łączyło bądź nie z Al’em zaczęło dziewczynę zwyczajnie przerastać. Dlatego chciała się wyleczyć. Dereck wydawał się do tego świetnym materiałem; wysoki, przystojny, kapitan drużyny, prefekt. Pond to miała nadzieję, że rozbudzi w Potterze coś na kształt zazdrości. Bo tak właściwie, to już sama nie wiedziała, co chce uzyskać. Teraz to wszystko zaczęło mieszać jej w głowie – podoba jej się Dereck czy nie? Chce dać sobie spokój z Albusem czy wręcz przeciwnie?
                Czas się z tego wszystkiego rozliczyć.
                Dereck był na początku cudowny, ale teraz zaczął ja najzwyczajniej w świecie denerwować. Denerwowało ją nazywanie „małą”, spędzanie czasu tylko na pocałunkach, które przestały być czymś wyjątkowym. Irytował ją w pokazywaniu innym, że jest jego i tylko jego.
                A co z Albusem? Wkurzało ją gdy widziała, jak gada z jakimiś dziewczynami z bibliotece, jak śmieje się z ich głupich żartów. Choć z drugiej strony, czasem, gdy Dereck ją pocałował, a zaraz potem zobaczyła Al’a, to serce jej się krajało. Miał wtedy w oczach tyle smutku i bezradności, że najchętniej podeszłaby i go przytuliła, ale wiedziała, że nie może, że ma chłopaka i to na nim powinno jej zależeć. Lubi te chwile, gdy rano, przy śniadaniu, byli z Albusem sami, gdy mogli porozmawiać, choć może czasem rozmowa im się nie kleiła i choć może czasem, gdy zapytał ją o Derecka, kłamała jak z nut. Tylko czasem.
                Podczas tego samotnego spaceru, doszła aż do Doliny Godryka, która znajdowała się niedaleko, oraz, bonusowo, do następujących wniosków:
1.       Musi odbyć poważne rozmowy z oboma jej utrapieniami
2.       Podczas pierwszej zrywa z Dereckiem
3.       Podczas drugiej gorąco przeprasza Albusa z nadzieją, że jej wybaczy, czy coś w tym stylu
Cóż, przynajmniej zrozumiała samą siebie. Zrozumiała też, że w ostatnimi czasy narobiła mnóstwo błędów, które teraz musi naprawić.

***

Późny wieczór w Dolinie Godryka przysłonił świat ciemnym całunem wyszywanym srebrzystymi punkcikami gwiazd. Albus siedział cicho w pokoju, czytając książkę. Nie mógł się jednak skupić na ani jednym czytanym słowie. Może miało to związek z tym, że nie była to najbardziej porywająca powieść świata, a może z czymś innym. Wstał jednak z miejsca, omiatając wzrokiem swój pokój. Średniej wielkości pomieszczenie o błękitnych ścianach. Całą wolną przestrzeń pod ścianami zajmowały regały z książkami. Gdyby nie łóżko, można było poczuć się tutaj niemal jak w bibliotece.
Z westchnieniem zamknął książkę, nie pamiętając z niej ani jednego zdania. Wyszedł ze swojego pokoju i zszedł na dół, do kuchni. Przeklął w duchu, że jeszcze przez niespełna miesiąc nie może używać magii. Nalał więc wody do czajnika i postawił na piecu, manipulując tymi dziwnymi gałkami, aż zapalił płomień, w dodatku w prawidłowym palniku. Zadowolony z siebie wyjął kubek, wrzucając do niego torebkę herbaty miętowej. Mimo woli pomyślał, że Mary zawsze pije miętę przy kolacji.
W oczekiwaniu na zagotowanie się wody usiadł przy małym stoliku. Usłyszał kroki bosych stóp na linoleum, a po chwili do kuchni wszedł jego tata. Widać spodziewał się ujrzeć tu Albusa, gdyż z uśmiechem usiadł naprzeciwko niego.
-Co robisz? – zagaił,
-Herbatę – mruknął Albus. Coś czuł, że przyszła pora na poważną pouczająca rozmowę ojca z synem.
-Al, chciałbym z tobą porozmawiać – powiedział Harry, a jego młodsza wersja w duchu przyznała sobie dziesięć punktów.
Ślizgon ze świstem wydmuchał powietrze z płuc.
-O co chodzi? – zapytał.
-Wiesz, że zakochałem się w mamie, gdy byłem w twoim wieku? – to oczywiście było pytanie retoryczne, historię miłości jego i Ginny ich dzieci znały aż zbyt dobrze. – Ale to nie było takie proste: jej brat był moim najlepszym przyjacielem, a ona miała chłopaka. Mimo wszystko walczyłem o nią tak długo, aż mnie zauważyła.
Spojrzał na syna ze zrozumieniem, nie wiedząc, że w tej chwili spojrzenie Albusa wygląda dokładnie tak samo.
-Nie przejmuj się, że wam nie wychodzi. Jeżeli ją kochasz, to najważniejsze, żebyś się nie poddawał – dodał.
-Łatwo powiedzieć –mruknął Al. W duchu jednak przyznał ojcu rację. Musi o nią zawalczyć, choćby nie wiem co. Nie podda się tak łatwo. Ona zasługuje na kogoś lepszego niż Stewart, a, że kojarzył kilka faktów z jego życia, mógł pozwolić sobie na przejaw egoizmu, uważając się lepszym.
Tak, wiedział, co musi zrobić. Koniec ze sztucznymi uśmiechami, z zatajaniem prawdy, z udawaniem, że wszystko gra.
-Dzięki tato – posłał ojcu szczery uśmiech.
-To już? Pomogłem? – zapytał zdziwiony szybkimi rezultatami rozmowy harry.
-Nawet nie wiesz, jak bardzo – odparł Al, nalewając wrzątku do kubka.

***

Wigilia zapowiadała się wręcz fantastycznie (wyczuliście tę nutkę sarkazmu, prawda?). Cała Nora przystrojona była unoszącymi się w powietrzu światełkami, a na podwórku przed domem pojawiła się wielka, po brzegi wystrojona choinka. Jej szczyt wieńczył gnom w spódniczce, co było już tradycją u Weasley’ów.
Oczywiście zjechała się w to miejsce cała rodzina, czytaj: wujek Ron z ciocią Hermioną oraz Hugem i Rose, wujek Bill z ciocią Fleur oraz Victorie, Dominique i Luisem, wujek Percy z ciocią Audrey oraz Molly i Audrey, wujek George z ciocią Angeliną oraz Fredem i Roxanne, a także stary dobry Teddy Lupin. W sumie, razem z nimi i dziadkami – 25 osób. Na to wydarzenie ciocia Hermiona zastosowała specjalne czary zwiększające przestrzeń w Norze, więc nie było tak źle.
        Albus siedział przy stole, delektując się karpiem, podczas gdy wokół toczyły się różne ciekawe rozmowy, np. o tym, jak to ostatnio wujek Ron spotkał w Dziurawym Kotle swojego starego znajomego („Ronaldzie, co robiłeś w tej melinie?!” – wydarła się ciocia Hermiona) i… a właściwie to dlaczego on słucha takich bzdur?
-Jak tam w szkole, Al? – zagadnął go Teddy, który na chwile pozostawił swoją młodą małżonkę, by mogła oddać się plotkom na temat nowych odkryć modowych razem z Roxanne.
-A w miarę, dzięki – odparł bardzo wymijająco. – Mów lepiej, jak tam twoja nowa praca w Biurze Aurorów.
-Trudno było mi się z początku przyzwyczaić do wszystkiego, ale teraz jest okej. Najważniejsze, że robię to, co lubię – wyszczerzył się. – A jak tam twoje plany na przyszłość? Nadal chcecie z Jamesem otworzyć fabrykę skakanek?
Roześmiali się na to wspomnienie. Taa, dobre kilka lat temu on i James mieli pewne wspólne plany, ale teraz nie wiadomo, co z tego wyjdzie.
-James! – zawołał, a jego brat przerwał rozmowę z Fredem, spoglądając na niego. – Jak się mają plany naszej fabryki?
W odpowiedzi siedemnastolatek ze śmiechem pokazał mu uniesiony kciuk. To nie tak, że nie umieli się ze sobą dogadać. Po prostu w Hogwarcie każdy z nich żył własnym życiem, miał innych przyjaciół i aspiracje. W domu, podczas świąt i wakacji,  zdarzało się, że potrafili być najlepszymi przyjaciółmi, o ile tylko mieli dobre humory i nikt ich nie zmuszał, by spędzali razem czas. To jasne, że przez większość czasu i tak się kłócili, jednak jest jakoś inaczej pomiędzy nimi. Szczególnie w Boże Narodzenie.
W końcu, pod koniec przyjęcia, Albus dał radę dorwać babcię Molly, która ze zdziwieniem przeprowadziła mu ekspresowe szkolenie robienia na drutach.
-Merlinie, a po co ci to? – zdziwiła się.
-Muszę zrobić koleżance własnoręczny prezent i tak…
-Aha! Już rozumiem! – posłała mu porozumiewawcze spojrzenie. – Chodź kochany, już ci tu daję wszystko, czego potrzebujesz.
W taki oto sposób, po powrocie do domu, młody Potter do godziny czwartej nad ranem uczył się robienia na drutach. Pod koniec uznał efekt za w miarę zadowalający i postanowił, że cały wolny czas następnego dnia, a pewnie i w nocy, poświęci na szykowanie prezentu dla Mary.