środa, 25 lipca 2012

Rozdział 5

Z dedykacją dla wszystkich, którzy to czytają
_____________________________________
Rozdział 5

                Albus Potter siedział nad książką w szkolnej czytelni, gdzie nikt nikomu nie przeszkadzał, a w szczególności Malfoy, żalący się, że Abbie dostała tygodniowy szlaban, który odrobi u jej profesorka z OPCM i teraz będzie do niego wzdychać, jęczeć i szlochać. Al był pewny, że Scorp zdrowo przesadza. Koniec końców to nauczyciel i skończy się na zrozpaczonej blondynie, którą będzie można dowoli pocieszać.
                Potter miał ostatnio problemy z koncentracją. Skupiał się na wszystkim oprócz tego, na czym powinien się skupić, dla przykładu – szkoły. Oberwał już dwa zadowalające! On, którego przez pięć lat najniższą oceną był powyżej oczekiwań! Jak to się w ogóle stało? – pomyślał spoglądając przez okno czytelni, z którego widok rozciągał się na boisko do quidditcha. Puchoni mieli właśnie nabory do drużyny. Nawet z tak daleka mógł bez szwanku rozpoznać drobną kasztanowowłosą dziewczynę w niebieskim swetrze. W ręce trzymała swoją Błyskawicę, miotłę może i nie najnowocześniejszą, ale nadal w miarę dobrą. Próbował wbić wzrok z druk powieści, jednak nie potrafił oderwać od niej wzroku nawet z tej odległości. Teraz miała być jej kolej.

***

                Mary próbowała uspokoić trzęsące się kolana. Okropnie się stresowała, choć była ostatnią z osób startujących na pozycję szukającego i gdy spoglądała na niektórych zawodników podnosiło ją na duchu to, że była lepsza od nich. Może i taki sposób myślenia jest bardzo egoistyczny, ale kto z nas nie pociesza się podobnie? W końcu nadeszła jej kolej. Kapitan jak i prefekt Dereck Stewart dał znak, że może startować. Czas na popis umiejętności. Wzbiła się w górę, przypominając sobie jak to jest, gdy czarodziej z miotłą zaczynają tworzyć jedność. Leciała płynnie i lekko, wszystkie manewry były doprowadzone do perfekcji. Dereck wyrzucił w powietrze małą przeźroczystą piłeczkę, którą szybko złapała. Rzucił takich jeszcze cztery i żadnej nie opuściła. Teraz jeszcze tylko finisz. Ostatniej piłeczce pozwoliła niemalże spaść, z zawrotną szybkością nurkując w stronę ziemi, łapiąc prowizorycznego znicza i wzbijając się w górę zaledwie dwadzieścia centymetrów od twardego podłoża boiska. Za blisko. Dała ponieść się nerwom, jeszcze trochę a rozwaliłaby się i musieliby ją zbierać szpachlą. Na całe szczęście się udało.
                -Dziewczyno, to było obłędne – Dereck podszedł i mocno ją do siebie przytulił, lubiąc przytulać się do ludzi. To pozwalało na przełamanie pierwszych lodów. – Serio, perfekto, nie wiem, skąd potrafisz tak latać, ale Hufflepuff właśnie zdobył najlepszą szukającą w Hogwarcie.
                -Wow, dzięki – uśmiechnęła się rozpromieniona. Cały stres ją opuścił, mogła teraz śpiewać, skakać, tańczyć i, co najważniejsze, latać.
                Po pierwszym treningu drużyny włożyła miotłę do schowka i udała się do biblioteki, chcąc wypożyczyć jakąś ciekawą książkę. Lubiła czytać, a wczoraj skończyła powieść, którą kupiła w wakacje i nie miała co robić przed snem.
***

                -O, już przyszłaś, panno Merigold – Mark Willson uśmiechnął się do dziewczyny, wskazując na jedną z szaf w sali od OPCM. – Twoim zadaniem na dziś jest uporządkowanie starych dokumentów alfabetycznie i rocznikowo. Pokażę ci, jak – profesor przeszedł obok Abbie, ocierając się o nią delikatnie, na co ta się zarumieniła.
                Willson otworzył szafę i powyciągał rzeczone dokumenty, mówiąc coś o tym, jak trzeba je sortować. Dziewczyna jednak była zbyt zajęła gapieniem się na niego, by dodatkowo jeszcze słuchać. Coś tam jednak zrozumiała, bo gdy prelekcja się skończyła, położyła jedną z szuflad na stoliku i, trochę nieudolnie,  zaczęła pracę.
                Mark usiadł za biurkiem, spoglądając na swoją ulubioną uczennicę sumiennie wykonującą swoje zadanie. Lubił patrzeć na ten wyraz skupienia an jej twarzy, na fale w jakie układały się jej blond włosy, w głębię jej niebieskich oczu, wyglądających jak morze podczas sztormu. Wiedział, że jest poważnym profesorem i powinien zajmować się innymi rzeczami niż wzdychanie do szesnastolatek, jednak nie było to takie znowu proste.
                -Przez ile dni odbywa pani ten szlaban, panno Merigold? – zapytał, jakby od niechcenia, obrzucając ją aż zbyt uważnym spojrzeniem.
                -Dwa tygodnie, panie profesorze – odparła. – Chociaż szczerze mówiąc to nie żałuję, tą dziewczynę trzeba było postawić do pionu.
                Mówiła o jednej z puchonek z dormitorium Mary, wyjątkowo wrednej Lizzy, której powiedziała, co o niej sądzi, gdy ta obraziła wyżej wymienioną Mollify. Na nieszczęście całe zdarzenie nie uszło uwadze profesora Longbottoma, a na szczęście – że profesor Williams wziął ten szlaban na siebie.
                -Co będziemy robić na Obronie? – zapytała zaciekawiona. Był to jej ulubiony przedmiot i nigdy nie mogła się doczekać zajęć.
                -Czeka nas jeszcze jedna lekcja z zaklęć niewerbalnych, sprawdzian, a potem przejdziemy do poważniejszych rzeczy – powiedział to jakimś dziwnym tonem, którego Abbie nie potrafiła do końca określić.
                A potem? Troszkę to trwało i sama nie wiedziała, jak profesor znalazł się przy niej, obejmując jej talię. Nachylił głowę i pocałował delikatnie jej usta. Dziewczyna objęła jedną ręką jego szyję, drugą zaś gładząc bark nauczyciela. Ten nie miał zamiaru poprzestać jedynie na jej ustach. Zszedł z pocałunkami na szyję, wprawiając Abbie w dziwnie rozkoszny nastrój.

***

                Albus naprawdę, naprawdę starał się wiedzieć, o czym jest ta książka. Dopiero gdy puchoni zeszli z boiska udało mu się skupić na tekście, jednak ledwo skończył niesamowicie wciągający prolog, usłyszał lekkie kroki. Kroki, które mógłby rozpoznać zawsze i wszędzie, choćby nie wiadomo co się działo. Podniósł głowę, od razu spotykając wzrok Mary. Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie, siadając naprzeciwko niego przy małym stoliku.
                -Nie przeszkadzam? – zapytała szeptem.
                -Nie no coś ty – Al nie mógł uwierzyć, że ona siedzi tak blisko niego, że wystarczyło wyciągnąć dłoń, by odgarnąć włosy z jej twarzy. – Widziałem, jak latałaś – wskazał na okno obok. – Jesteś świetna.
                -Dzięki… - zmieszała się trochę, zwieszając głowę w dół, by ukryć zaczerwienione policzki.
                Widać nie była przyzwyczajona do pochwał i trochę ją krępowały. Ta skromność zapunktowała u Albusa, tak samo jak słodki rumieniec, tryskająca z niej radość i zmierzwione wiatrem włosy. Po chwili podniosła głowę, spoglądając na niego z tym swoim ślicznym uśmiechem i dołeczkiem w policzku.
                -Co czytasz? – chłopak pokazał jej okładkę „Poszukiwania życia”. – Fajne? Chciałam coś wypożyczyć, ale nie wiem, co.
                -Zapowiada się fajnie, odstąpię ci. Mogę to przeczytać później  – zaproponował Potter, widząc już, jak dziewczyna chce zaprzeczyć, żeby on nie czuł się smutny i poszkodowany. – Bez żadnego „ale”, bierz i idź wypożyczyć. Słyszałem, że jest świetna.
                -Ale jak chcesz, to przecież przeczytaj… - Mary nie była do końca przekonana.
                -No idź już, nie przeczytasz tego dla mnie? – spojrzał na nią słodko, na co ta się roześmiała i ustąpiła.
                -Dziękuję. Idziesz ze mną? – zapytała z nadzieją, na co ten skinął głową i oboje udali się w stronę biurka pani Pince, starej bibliotekarki.
                Oczywiście, jak na dżentelmena przystało, Albus szarmancko pozwalał, by dziewczyna szła pierwsza i otwierał przed nią drzwi. Kiedy Mary wypożyczyła książkę, poszli na kolację. Mary postanowiła, że usiądzie dziś z nimi, nie chcąc egzystować/bytować/trwać przy stole Hufflepuffu samotnie jak ten lemur. Wbiła się pomiędzy Abbie i Albusa. Gdy pojawił się przed nią talerz, nałożyła sobie trochę mocno solonych frytek i sałatki.
                -Jutro Hogsmeade – uśmiechnął się Scorpius. – Spotykamy się o dziewiątej w Sali Wejściowej?
                -Jasne – odparła Mary razem z Al’em.
                -Abbs? – Scorpius pomachał dłonią przed twarzą rozkojarzonej blondynki.
                -Co? – zapytała zaskoczona. Wróciła właśnie ze swego pierwszego szlabanu, który spędziła z profesorem z OPCM.
                -Jutro, Hogsmeade, dziewiąta, Sala Wejściowa. Ogarniasz? – Malfoy uśmiechnął się trochę złośliwie, a ta skinęła głową na znak, że rozumie. – Jakieś pomysły co do spędzenia czasu?
                -Możemy iść wreszcie do Wrzeszczącej Chaty, bo ciągle tchórzycie – rzucił Albus.
                -Ja tchórzę? Potter, proszę cię, to nasza krucha blondyneczka się boi.
                -Oczywiście mówisz o sobie, co Malfoy? – brunet uśmiechnął się kpiąco, patrząc na rozzłoszczoną minę blondyna.
                -Spierdalaj.
                -Oto i elokwencja młodzieży XXI wieku, brawo stary, poddaję się, wygrałeś – Al spojrzał na Scorpa z udawanym uznaniem, a Mary wywróciła oczami. Choć byli najlepszymi przyjaciółmi i oddaliby za siebie nawzajem życie, to docinki były chyba ich ulubioną formą spędzania czasu.
                -Słuchasz siebie czasami? Bo ja muszę – warknął wkurzony blondyn.
                -Dajcie już spokój – przerwała im Mary, zaraz potem zwracając się do przyjaciółki. – Abbie, powiedz lepiej, jak ci minął szlaban.
                -Co? – ta gwałtownie odwróciła głowę w odruchu zaskoczenia. – A dobrze, dzięki.
                Po chwili jednak spuściła głowę w dół, chcąc ukryć rumieńce na swoich policzkach i roziskrzone oczy.

środa, 4 lipca 2012

Rozdział 4

                Nie można się spierać z tym, że Albus ocenił pierwszą w tym roku lekcję OPCM jako najlepszą w swoim życiu. Choć nie chciał dopuścić do siebie myśli o tym, jak bardzo podoba mu się dziewczyna o kasztanowych lokach, to uczucie coraz bardziej go wypełniało. Nie chciał się zakochiwać, pamiętając ostatni raz, gdy w końcu przez cztery miesiące chodził ze złamanym sercem. Właśnie wtedy postanowił, że będzie jadł tylko mięso, batony proteinowe i skały. Nie chciał, by znowu spotkał go zawód. Pragnął jednak być ubraniem, które ona włoży, pomadką, którą pomaluje usta. Pragnął o niej śnić jak nigdy dotąd, lecz gdy na nią spoglądał, oblewała go fala smutku, bo zaraz w jego umyśle pojawiała się myśl, że ona nigdy nie będzie jego.
                Musiał mieć serce twarde jak asfalt.
                Po skończonej lekcji Scorp pociągnął go w stronę ciemnego kąta między ścianami, w którym Abbie i Mary nie mogły ich dojrzeć. Dziewczyny pokierowały się w stronę sali od eliksirów.
                -Matko Boska ciemny zaułek! Chcesz mnie zgwałcić?!
                -Nie wydzieraj się idioto – Scorpius spojrzał na Albusa krytycznie. – Widziałeś reakcję Abbie na tego profesorka? Co on sobie w ogóle wyobraża? Tak mi laskę zabierać?
                -Stary, może cię to zdziwi, ale ona najwidoczniej nie wie, że jest twoją dziewczyną – uświadomił go Al.
                -No bo nie jest! Po prostu mnie to wkurza.
                Malfoy w rzeczy samej wyglądał na nieźle zdenerwowanego. Zależało mu na blondynce bardziej, niż myślał Albus. Ona jednak najwyraźniej wolała szczerzyć się do Williamsa niż zauważyć, że pęka Scorpiusowi serce. Serce? To on miał serce?
                -Skały, Scorp – poradził Al, a ten spojrzał na niego z niezrozumieniem.
                -Co ty pierdolisz? A zresztą nie, lepiej mi nie mów.
                -To chodź na eliksiry.
                Nie czekając na Malfoya Albus odwrócił się na pięcie i powędrował ku właściwej sali. Mary z Abbie stały pośrodku drogi i korytarza, gadając z cudownym, boskim i jakże wspaniałym Jamesem Potterem i jego również cudownym, boskim i jakże wspaniałym najlepszym kumplem a przy okazji ich kuzynem Fredem Weasley’em. No pięknie. Ta dwójka działała na Albusa jak płachta na byka.
                -Nauczyciel elków? Wiesz, wygląda trochę jak dawny dyrektor Hogwartu, włosów to chyba od wieków nie mył, przypomina trochę Albusa. O, witaj braciszku – James uśmiechnął się złośliwie na jego widok, ten jednak nic nie odpowiedział. Po chwili boski JP posłał pogardliwe spojrzenie Scorpiusowi, w którym najwidoczniej zagotowała się krew. Oczywiście gdy już Fred miał go odciągać przeczuwając, co się szykuje, ten rzucił w kierunku Scorpa obelgę, która go wyjątkowo denerwowała (jaśniej mówiąc, to wkurwiała).
Malfoy więc rzucił się na Jamesa, James rzucił się na Malfoya. Albus zaczął w myślach kibicować Scorpowi. Niestety, nie zdążyli się nawet pobić, bo przyszła nauczycielka transmutacji i ich rozdzieliła po paru chpierwszych uderzeniach. Żadnym trwałych urazów na zdrowiu, a szkoda, bo skądinąd Albus wiedział, że James bije się akurat średnio. Na szczęście obeszło się bez szlabanów (babka z transmy chyba jeszcze żadnemu uczniowi nie dała szlabanu) i JP z Fredem mogli się w spokoju udać do diabła.

Po skończonych lekcjach Albus, Scorp, Abbie i Mary siedzieli w bibliotece, odrabiając lekcje. Co tu dużo mówić, nie szło im to. Potter nie potrafił skupić się na transmutacji, kiedy:
1.       Właśnie zaczął nową, porywającą powieść
2.       Dwa stoliki dalej siedział jego boski brat i trochę za głośno gadał, czasem przy okazji wypowiadając się o beznadziejności swego na pewno podmienionego braciszka-ślizgona
3.       Co chwilę przechodził tędy profesor Williams i spoglądał w wypracowanie Abbie, przez co Scorpius kopał go pod stołem – przez tydzień nie zejdą mu te wszystkie siniaki
4.       Mary siedziała dokładnie naprzeciwko niego i z nietypowym wręcz zacięciem odrabiała swoje i Abbie eliksiry, za co ta miała jej napisać OPCM
Nie ma to jak atmosfera sprzyjająca nauce, nieprawdaż?
-Zajarałbym – oświadczył marzycielsko Scorpius Malfoy, podnosząc się zdecydowanie znad skończonej pracy domowej.
-A masz? – zapytał z zainteresowaniem Albus. Malfoy zazwyczaj skądś miał mugolskie specyfiki, którymi potem handlował po szkole, oczywiście za nieprzyzwoicie wysoką cenę. Warto było być jego przyjacielem i nie płacić.
-Tylko zwyczajne fajki – mruknął niezadowolony. – Ale lepsze to nic. Kto potem na bonia? Abbs? – zapytał z nadzieją, wiedząc jednak, że blondynka nie pali papierosów. Jointy to co innego.
 -Wiesz, że nie palę – popatrzyła na niego z dezaprobatą, a Albus nie mógł nie powstrzymać i teraz to on kopnął Scorpa. – Ale mogę się z wami przejść.
-Auu, posrało cię? – warknął Scorp, zwijając się z bólu. Ups, to chyba było intymne miejsce.
-Co, mnie? – zdziwiła się Abbie.
-Nie ciebie, jego, zresztą nieważne – spojrzał na Albusa spode łba.
-Mary idziesz z nami? – zaproponował kasztanowowłosej Potter. – W zamian pomogę ci w transmutacji – uśmiechnął się obezwładniająco, na co Scorpius mruknął coś w stylu „Się kurwa lowelas znalazł”.
-Mogę iść, dzięki – odwzajemniła uśmiech Albusa.
-Gdzie idziecie?
Katie Crew, krukonka z ich roku usiadła nagle na krześle obok Abbie. Byłą chudą czarnulą z prostymi włosami związanymi w kucyk. Posłała złośliwy uśmiech Scorpiusowi, czekając na potyczkę słowną.
-Gdziekolwiek, byle nie z tobą – rzucił w jej stronę Malfoy.
-A co, korona spadnie z głowy, wombacie?
-Wombat? Pojebało cię do reszty?
-Skończcie zanim na dobre zaczniecie – uciął im Albus, po czym zwrócił się do Mollify. – Mary, poznaj Katie Crew, Katie, to Mary Mollify.
Dziewczyny przywitały się ze sobą, a Katie oczywiście od razu wyciągnęła wnioski z spojrzenia, którym Al obdarzał nową koleżankę.
-Hej Marys, uważaj na Pottera, bo chce zerwać z ciebie ten mundurek – puściła oczko do Mary, która wyglądała na zdezorientowaną. Albus za to spłonął rumieńcem, a Scorpius wybuchł śmiechem.
-Dobre, Crew, przybij! – nastawił rękę, by dziewczyna przybiła mu piątkę, lecz ta spojrzała na niego jak na idiotę.
-Bez obrazy, ale wolałabym jednak cię nie dotykać. Nie bierz tego do siebie, po prostu trochę częściej się myj.
Teraz to Albus wybuchł niepohamowanym śmiechem. Mary wsłuchała się w niego, pierwszy raz słysząc przyjemny śmiech Pottera. Przyszło jej na myśl, że nie miałaby nic przeciwko, gdyby brunet zerwał z niej mundurek. Zmieszała się z powodu własnych myśli i zajęła oglądaniem swoich paznokci.

Na błoniach było ciepło, słońce przyjemnie grzało. Malfoy odpalił papierosa i zaciągnął się, potem podając do Albusowi. Oczywiście po zabiegach tej dwójki fajka była już do połowy wypalona. Al lubił zapach dymu z papierosów, którym potem przesiąkały jego ubrania. Lubił czuć dym w płucach, choćby miało to być nie wiadomo jak szkodliwe. Raz się żyje.
-Chcesz? – podsunął papierosa Mary, która z uśmiechem wypaliła trochę i oddała chłopakom. Albus miał wrażenie, że baaardzo seksownie odjęła mugolskie narzędzie śmierci od ust i wydmuchała dym. Tak, to było tylko jego wrażenie.
-Ej ludzie nie idziemy czasem za tydzień do Hogsmeade? – zagadnął Scorp, uwielbiając te wyjścia. Zawsze robił im nieziemską wiochę.
-Idziemy, a co? – potwierdziła Abbie, zgrabnym ruchem dłoni odgarniając włosy z twarzy.
-Nic, fajnie będzie – wyszczerzył się Scorpius. – Zresztą muszę zajrzeć do sklepu miotlarskiego i zorientować się w najnowszych modelach wyścigówek. Czytałem w Proroku, że fajna miotła teraz wyszła. Jak ona się nazywała…? – zastanowił się, na co Mary od razu udzieliła mu odpowiedzi.
-Torpeda 330, mahoniowa rączka i brzozowe witki, nasza reprezentacja już na nich lata – uśmiechnęła się, a Albusowi na widok tego uśmiechu stopiło serce. Powinna uśmiechać się tak zawsze i nie przestawać.
-Grasz w quidditcha? – zaciekawił się Scorpius, szukający ślizgonów.
-Zamierzam startować do drużyny, w piątek mamy nabory.
-Na jaką pozycję?
-Zawsze byłam szukającą. Albus mówił, że też łapiesz znicze – spojrzała przelotnie na Al’a.
-Taa, bywa, że się uda – wyszczerzył się. – Dobra jesteś?
-Nie znam waszych standardów, ale w poprzedniej szkole byłam uważana za całkiem niezłą. Mam nadzieję, że się dostanę – widać, że trochę się martwiła naborem do drużyny. W jej twarzy można było z łatwością odczytać, jak bardzo jej na tym zależy.
-Dostaniesz – Albus posłał jej krzepiący uśmiech.