Godzina 7.00, idealnie. Albus pogłaskał obraz w Sali
Wejściowej, mówiąc „bananowy pudding”. Obraz przesunął się, a chłopak schodami
w dół podążył do Pokoju Wspólnego Puchonów. Dobrze, że byli to najbardziej ufni
ludzie w Hogwarcie, bo dzięki tej cesze mógł wejść tam każdy, kto znał hasło.
Pokój Wspólny, a raczej pokoje, był podzielony na
mnóstwo pomieszczeń pomiędzy którymi wstawione były łuki drzwiowe. Pokoiki były
pełne poduszek, miękkich dywanów i subtelnych dekoracji. Wszystko zostało
utrzymane w ciepłych, żółtych barwach z dodatkiem czarnego. Z największego
pokoju poprowadzone były tunele do dormitoriów. Albus wszedł do tego
oznaczonego „sypialnie dziewcząt”, i podążał wzdłuż niego, zatrzymując się
dopiero przy okrągłych drewnianych drzwiach z napisem „rok 6”. Zapukał, a gdy
usłyszał ciche „proszę”, wszedł do środka.
Siedzące na jednym z łóżek dwie dziewczyny posłały mu
zdziwione spojrzenie, ale ten tylko uśmiechnął się, przykładając palec do ust.
Z łazienki dobiegał szum wody, więc pewnie ktoś jeszcze musiał tu być. Mary
jednak smacznie spała w ostatnim z czterech łóżek. Nic dziwnego, bo zabrał ją
wczoraj na spacer i wrócili około drugiej w nocy. Dziś miał się odbyć finałowy
mecz między Slytherinem a Hufflepuffem i nie chciał, żeby zaspała. Od tego
meczu zależy, czy dostanie list z reprezentacji.
-Mary – nachylił się nad nią, lekko potrząsając.
Dziewczyna zaczęła się budzić, a ten przykucnął przy łóżku i przybliżył swoją
twarz do jej.
Wyglądała ślicznie, otwierając zaspane oczy.
Kasztanowe włosy miała rozrzucone na białej poduszce, tak samo, jak piegi
rozproszone na bladej cerze. Spojrzała na niego tymi swoimi błękitnymi
tęczówkami rozchylając różane usta w uśmiechu. Delikatnie wysunęła rękę spod
kołdry i dotknęła jego policzka. Chyba sprawdzała, czy nie zniknie.
-Dzień dobry, kocham cię – uśmiechnął się i lekko ją pocałował.
-Co tu robisz? – zapytała rozpromieniona.
-Przyszedłem cię obudzić, dzisiaj mecz – powiedział,
a ta gwałtownie zerwała się z łóżka i pobiegła do szafy.
-Na gacie Merlina! Całkiem zapomniałam!
Gorączkowo
zaczęła wybierać potrzebne rzeczy. Widziała, jak dziewczyny z pokoju na nią
patrzą pełne zazdrości z powodu Albusa. Szczególnie Pirri, która chodziła z
Fredem Wesleyem i bez przerwy się kłócili. Już wcześniej za nią nie przepadały,
ale teraz to chyba pękną. Nie miła nic do nich, ale jakoś nie potrafiły się
dogadać. Wszyscy mieli je za szkolne lalunie, które potrafią się konkretnie
odwdzięczyć za kilka ładnych uśmiechów. W tej chwili jednak Joey wyszła z
łazienki i wszystkie trzy udały się na śniadanie.
-Chwała
Panu – mruknęła, a Albus się roześmiał. – Poczekasz na mnie? – zapytała słodko.
-Ile
tylko chcesz – rozłożył ręce w geście pokazującym, że zrobi, co zechce.
Dziewczyna uśmiechnęła się i weszła do łazienki, a on usiadł na łóżku,
przeglądając jej rzeczy na szafce nocnej. Książka, łańcuszek, szczotka,
standardowe przyrządy. W szufladzie szafki znalazł swoje zdjęcie. Zdziwiony
wziął je do ręki. Skąd ona je ma? Chociaż… tak, już pamięta. Gdy byli u Scorpa
Abbie bawiła się aparatem i nalegała, żeby zrobić mu zdjęcie. Jak je teraz
widział, to żałował, że się nie postarał. Na fotografii został uwieczniony jako
zrezygnowany koleś, który przewraca oczami z wymuszonym uśmiechem. Na odwrocie
przeczytał swoje imię i datę wykonania nakreślone starannym pismem Mary. Uśmiechnął
się sam do siebie. Po chwili pod datą wykonania pojawiła się następna:
31.12.2022r., godzina 23.36. Nie było trzeba nic dodawać. Była to chwila, gdy
rozpoczął się ich związek.
-Gotowa!
Dzięki, że mnie obudziłeś – Mary wyszła z łazienki, widząc go ze zdjęciem w
ręku.
-Nie
mówiłaś, że to masz – pokazał jej fotografię, a dziewczyna tylko wzruszyła
ramionami, spinając włosy w kok. – Też chcę twoje zdjęcie.
-Może
Abbie ma jeszcze kliszę z tamtego dnia, nie jestem pewna. Musiałbyś jej spytać
– podeszła do niego i włożyła zdjęcie do szuflady.
Chłopak
nie mógł się powstrzymać i przytrzymał ją za biodra, przyciągając do siebie.
Złożył na jej ustach długi pocałunek, od którego zakręciło jej się w głowie, a
kolana zmiękły.
-Teraz
możemy iść na śniadanie – uśmiechnął się szarmancko.
***
-Pamiętacie
nasza taktykę? – Dereck uderzył wskaźnikiem o tablicę, na której wyrysowany był
plan działania drużyny. Odetchnął nieznacznie, gdy wszyscy pokiwali w milczeniu
głowami.
W
szatni panowała napięta atmosfera. Puchoni pierwszy raz od szesnastu lat doszli
do finału mistrzostw Hogwartu w quidditcha i nikt nie chciał zawalić. Kapitan
chodził jak na szpilkach, byle tylko wygrać. Prawdę mówiąc przez ostatni
semestr zawalił sobie nieco oceny, więc bez żadnego większego osiągnięcia nie
przyjmą go na żadną dobrą magiczną uczelnię, a co tu kryć – bycie kapitanem,
który poprowadził drużynę do zwycięstwa w mistrzostwach Hogwartu zaliczało się
do większych osiągnięć i dodatkowych punktów na studia. Był więc bardziej
podminowany niż zazwyczaj, a to coś znaczy.
-Wszyscy
przebrani? – zapytał głośno, w odpowiedzi słysząc chór potwierdzających
mruknięć. – Okej, to wychodzimy. Mollify! Do ustawienia.
Zrezygnowana
dziewczyna stanęła obok niego w pierwszej parze. Zazwyczaj Dereck nie zwracał
uwagi na to, w jaki sposób opuszczają szatnię i omijali nieco przepisy, ale
dzisiaj wszystko musiało być zapięte na ostatni guzik.
-Tylko
tego nie spierdol – syknął w jej ucho, gdy wychodzili na boisko. – Dobrze
wiesz, że jak nie wygramy, nie dostaniesz listu z reprezentacji.
No
tak, bez wątpienia wiedział, że jeśli wygrają, Mary bez wątpienia dostanie list
z krajowej reprezentacji, który zaprosi ją na otwarty trening i pogadankę o jej
karierze sportowej, otwierając przed nią bramę do świata zawodowych graczy.
Obie drużyny zajęły swoje pozycje. Puchonie grali przeciw ślizgonom, którzy
byli od nich o niebo lepsi. Wszyscy, oprócz szukającego. To jasne, że Scorp był
dobry, nawet bardzo. Problem w tym, że Mary latała jak wytrawny zawodnik, taki,
jakich można oglądać na mistrzostwach świata. Gdy usłyszeli gwizdek sędziego,
wszyscy naraz poderwali miotły. Kafel wszedł do gry i się zaczęło.
Mary
wystrzeliła w górę jak pocisk. Już po pierwszych sekundach zorientowała się, że
ślizgońscy pałkarze za sprawę honoru obrali sobie trafienie w nią tłuczkiem.
Musiała więc jednocześnie wypatrywać znicza i robić uniki. Dziesięć minut gry,
piętnaście… Przegrywali 20:90. Nagle Dereck zażądał czasu. Zdziwiona podleciała
na murawę, by spotkać się z resztą drużyny.
-Mollify!
– wydarł się, gdy tylko dołączyła. – Widziałem ten jebany znicz już dwa razy,
sam bym go złapał, jakbym mógł! Co ty kurwa odpierdalasz? Czy naprawdę
utrzymanie się na miotle sprawia ci tyle problemu?!
-Słuchaj,
Stewart – wkurzyła się, podchodząc do niego. – Od stycznia nic nie robisz,
tylko mnie gnoisz, mam już tego serdecznie dość! Wiesz, jak byłabym na twoim
miejscu i potrzebowałabym tego meczu żeby mnie na uczelnię przyjęli, to nie
opierdalałabym i nie wkurzała szukającej na każdym kroku! Bo jak patrzę na twoją
twarz, to mam coraz mniejszą ochotę wygrać ten mecz – spojrzała na niego z
obrzydzeniem. Nie podobne było do niej takie zachowanie, ale po tylu miesiącach
duszenia tego w sobie, w końcu nie wytrzymała. – Oczywiście, że widziałam już
znicza, w dodatku byłam bliska złapania go jakieś trzy razy. Jednak wiesz co?
Kibicuję ślizgonom i nie tracę nadziei, że zrobi to Scorpius.
-Koniec
czasu! – zawołał sędzia.
-Kretynka
z ciebie – dodał jeszcze Dereck, jak wzbijali się w powietrze. Mary zrównała
się ze Scorpiusem.
-Hej,
zaraz złapiesz znicza – uśmiechnęła się. – Rób tylko to co ja.
Malfoy
zmarszczył brwi, nie rozumiejąc jej zamierzeń, ale domyślał się, że jest
wkurzona na Derecka i zrobi wszystko, żeby ten mecz przegrać. Dziewczyna już
podczas kłótni na murawie wypatrzyła złotą piłkę.
-Tam
jest – wskazała i pognała w dół w zastraszającym tempie. Scorp siedział jej na
ogonie, wyglądało to tak, jakby rywalizowali.
-W
górę! – krzyknęła do chłopaka, który natychmiast poderwał miotłę. On też już
zobaczył znicza i teraz leciał za nim. Mary natomiast pikowała w dół. Kiedy
pozostała jej dosłownie sekunda do roztrzaskania się o ziemię, poderwała
miotłę, zatrzymała się i zeszła. „Gracz, który dotknie stopami ziemi, zostaje
wyłączony z gry”, mówi Międzynarodowa Konfederacja Quidditcha. Stojąc na
murawie spojrzała jeszcze w stronę Derecka, czerwonego z wściekłości. Spokojnie
wyszła poza obszar boiska, po czym udała się do szatni. Ledwo wyszła, przebrana
w normalne ciuchy, ujrzała koniec meczu i Scorpiusa wznoszącego w górę znicz. Już
jej nie zależało na tym całym liście. Ma w końcu jeszcze rok by pokazać, na co
ją stać.
Po
skończonej grze Stewart nawet do niej nie podszedł. Dobrze zrobił, pomyślała, idąc pogratulować Scorpowi.
-Świetne
zagranie – powiedziała, a też się roześmiał.
-Musisz
byś na niego nieźle wkurzona, skoro pomogłaś nam wygrać – domyślił się. – Ale
wielkie dzięki. To wiele dla nas znaczy.
-Panno
Mollify! – ku nim zmierzała dyrektorka z jakimś mężczyzną w średnim wieku.
Spojrzała znacząco na Scorpiusa, a ten się oddalił, by cieszyć się wygraną
razem z czekającymi na nich Abbie i Albusem. – To jest pan Martin Torrens,
który chciałby zamienić z tobą słówko.
McGonnagall
się oddaliła, by pogratulować śliz gonom, Mary zaś wlepiła niedowierzające
spojrzenie w rozmówcę. Wysoki facet w szaroburej szacie, z przydługimi ciemnymi
włosami i niedbałym zarostem.
TEN
Martin Torrens?
-Witaj, panienko – mężczyzna uścisnął jej
dłoń. – Jestem trenerem naszej reprezentacji.
-Jak
mogłabym nie wiedzieć? – wtrąciła szybko z głupim uśmiechem. Właśnie
przedstawia jej się trener reprezentacji! To lepsze niż wszyscy zawodnicy razem
wzięci! Czytała, że tylko dzięki niemu wyszli z grupy na ostatnich
mistrzostwach świata. To geniusz quidditcha. Postarała się jednak przybrać
poważną minę. – Mary Mollify, miło mi poznać.
-Szkoda,
że nie wygraliście – wyznał pan Torrens. – Sam byłem puchonem i wiem, ile to
dla tego domu znaczy. Nie myśl, że nikt nie zauważył, iż specjalnie pozwoliłaś
na zwycięstwo ślizgonom –posłał jej porozumiewawczy uśmiech. - Jednak mimo to
jestem po wrażeniem twoich umiejętności. Idealne manewry, profesjonalne, uniki
i zejście z boiska w wielkim stylu. Nawet Zwód Wrońskiego nie zrobił na mnie
takiego wrażenia, gdy po raz pierwszy go zobaczyłem. Jako, że nie
zwyciężyliście, że możemy wysłać ci listu. Chciałbym jednak obejść trochę
przepisy. Oto wizytówka drużyny – podał jej kawałek tektury. – Mamy treningi
trzy razy w tygodniu po dwie godziny. Mam nadzieję, że zjawisz się u nas wraz z
nadejściem wakacji. Będę czekał – posłał jej perskie oko, po czym odwrócił się
na pięcie i oddalił, przy okazji zagadując nauczyciela eliksirów.
Dziewczyna
stała jak wryta, wpatrując się w wizytówkę z idiotycznym uśmiechem na twarzy.
„Reprezentacja
Wielkiej Brytanii w quidditchu. Drużynę prowadzi Martin Torrens. Treningi w
każdy wtorek, środę i piątek od 19.00 do 21.00 w hali sportowej im. Gertie Keddle
w Brixton”
Jej
twarz rozpromieniła się jeszcze bardziej, kiedy w końcu doszło do niej, że
trener chciałby mieć ją w reprezentacji. Pisnęła, po czym w podskokach udała
się do czekających na nią przyjaciół.
-Nie
uwierzycie, co się stało! – powiedziała, po czym pokazała im wizytówkę. –
Facet, z którym gadałam, to Martin Torrens. Chce, żebym w wakacje z nimi
trenowała.
-Nie
fair, to ja złapałem znicza – uskarżał się Scorpius, będący jednak konkretnie
pod wrażeniem, a Abbie dodała:
-Oj
Marys, ty nawet jak przegrywasz, to i tak wygrywasz.