poniedziałek, 23 września 2013

Zawieszam

Zawieszam - nie wiem, czy powrócę do tego bloga.
Powód? Nagła zmiana światopoglądowa, mętlik w głowie, niemożność pisania od jakiegoś czasu. Poza tym zdałam sobie sprawę, że ludzie wolą czytać o nieszczęściu i problemach. A ja chyba nie chcę o tym pisać. Wymyślać na siłę tragedie bohaterów? To już mi wygląda na sprzedawanie się, a obiesałam sobie, ze nigdy tego nie zrobię.
Chcę pisać o ludziach pełnych szczęścia i uśmiechu, o tych "iskierkach" społeczeństwa.
Nie wiem jeszcze, jak to robić, ale postaram się nauczyć.

Na razie wiec kończę z tym blogiem, muszę dać sobie trochę czasu, zeby poukładać w głowie niektóre rzeczy.
Dziękuję Wam za wszystko :)

niedziela, 15 września 2013

Rozdział 27

Jej, wreszcie udało mi się coś naskrobać. nawet jak mam wenę, to ostatnio autentycznie poczułam co to znaczy nie mieć czasu. Wiem, wiem,w iem, ze wszystko ostatnio takie "na jedno kopyto". Ale mam parę argumentów na swoje usprawiedliwienie! ;p Rozdziały są pisane w dużych odstępach czasu i przez to trudno mi rozwinąć jakąkolwiek akcję (;c), a teraz akurat sa takie momenty, które muszę zwyczajnie "odbębnić", żeby móc pójść dalej. Ale już za jakiś czas się poprawię, obiecuję! :)
W każdym razie zapraszam na rozdział 27, kochani :)
_____________________________________________________



                Droga Mary!
                Prosiłaś, bym Ci od razu wszystko napisała, więc tak też robię. Nie chcę rozpisywać się o pierwszej reakcji rodziców, bo naprawdę mam tego wszystkiego dosyć. Do wieczora wszystko już było z państwem Malfoy ustalone. Nie do wiary, że inni ludzie potrafią z taką prostotą dyskutować przy tobie o rzeczach, które są dla ciebie najważniejsze, jednocześnie traktując cię jak przedmiot. Do listu dołączam zaproszenie na ślub, który odbędzie się w przyszłą niedzielę. Mam nadzieję, że zgodzisz się być moją druhną.
                Państwo Malfoy w prezencie ślubnym dadzą nam mieszkanie. Cud, że już teraz mnie matka z domu nie wyrzuciła. W każdym razie jak wyjdę z domu w dniu ślubu, chyba już więcej do niego nie wrócę. I bardzo dobrze. Zamiast prezentu moi rodzice przez rok co miesiąc będą przelewać do mojej i Scorpiusa skrytki pieniądze, żebyśmy mieli za co żyć. Przynajmniej tyle.
                Aha, pisała do mnie McGonagall. Może zwolnić mnie na pierwszy semestr i przyjechałabym dopiero w drugim. Wysłałaby mi różne kursy z przerabianego materiału. Chyba na to pójdę, bo nie uśmiecha mi się rodzić w szkole. A potem, nie wiem, może rodzice Scorpiusa zgodziliby się zająć Cruxem na tę parę miesięcy? Co będzie, to będzie. Musimy jeszcze wybrać się po sukienki na niedzielę. Może w poniedziałek rano?
                Ściskam najmocniej, Abbie.

                Mary z westchnieniem złożyła list na pół i wzięła do ręki zaproszenie. Śliczne, białe, z pozłacaną ramką. Żal jej było Abbie i Scorpa. No jasne, niezależność i tak dalej, ale bez przesady. Nie chciała, by dziewczyna była sama z dzieckiem przez pół roku. Podjęła tę decyzję już w trakcie czytania – zostanie z nią. Nie ma mowy, żeby Abbie sama się męczyła. Może zasłabnąć albo upaść i nie będzie nikogo, kto by jej pomógł.
                Spojrzała na zegarek – 15.59. Ubrała przygotowane wcześniej rzeczy, zrobiła lekki makijaż i wyszła z domu, udając się w kierunki Doliny Godryka. Albus już kiedyś jej objaśniał, jak tam dojść, więc powinna przybyć na 17.

***

                Gdy rozległ się dzwonek do drzwi, średnie dziecko państwa Potter pognało jak na złamanie karku, by otworzyć. Humor Albusa od rana był świetny jak nigdy, aż nie wypadało, by ślizgon był tak szczęśliwy. A na domiar dobrego właśnie przyszła Mary.
                -Witaj słońce – przywitał się, otwierając drzwi i przytulając mocno dziewczynę zaraz, jak przeszła przez próg.
                -Hej – uśmiechnęła się ciepło, dając mu lekkiego buziaka w policzek.
                -Zestresowana? – zapytał cicho, a ta potwierdziła skinieniem głowy. Chłopak tylko się uśmiechnął i wziął ją za rękę, prowadząc do salonu, gdzie siedział jego tata, czytając jakąś gazetę.
                -Dzień dobry – przywitała się miło dziewczyna, a zdziwiony Harry podniósł wzrok znad „Żonglera”.
                -O, już jesteś? – zdziwił się, spoglądając na zegarek. – A tak, już siedemnasta… Wybaczcie, czas biegnie inaczej, jak czyta się o quidditchu – trochę zakłopotany podrapał się po głowie, jednak Mary już czuła, że nawiąże z ojcem Albusa wspólny język.
                -O, a co piszą? – zainteresowała się.
                -Relacja z ostatniego meczu Ligi Mistrzów. Ciekawe, bo Strzały z Applebye grały z…
                -Osami z Wimbourne, wiem – wtrąciła się. – Jeden ze ścigających Strzał przemycił na stadion różdżkę i próbował zaatakować obrońcę Os. Media chcą ten fakt przemilczeć żeby nie robić skandalu, a jego i tak zaraz po meczu wyrzucono z drużyny.
                -Interesujesz się quidditchem? – zdziwił się pan Potter, a Mary wzruszyła ramionami.
                -Mój brat gra w Osach, więc wie się takie rzeczy – wytłumaczyła.
                -No jasne, bo nie, żebyś obsesyjnie czytała rubrykę sportową – zażartował Albus. – I nie, żeby reprezentacja sama zapraszała cię na treningi.
                -E tam, nic wielkiego – wzruszyła ramionami.
                -Naprawdę? – zdziwił się pan Potter na wieść o treningach. – To świetnie! Nigdy nie myślałem, że Albus znajdzie sobie taką dziewczynę… znaczy… grającą w quidditcha.
                -Już nawet nie wiem, kogo obrażasz, tato – mruknął zrezygnowany Al.
                Po chwili do pokoju weszła pani Potter, jak zawsze elegancka i zadbana, nawet, jeśli akurat niosła brudne naczynia. Gdy Mary zaoferowała pomoc, odparła tylko, że nie trzeba, że położy to w zlewie i zmusi Albusa by je pozmywał wieczorem. Gdyby wzrok mógł zabijać, wszyscy w pokoju leżeliby już trupem.
                -O, już jesteś – zawołał James, który wraz z Lily schodził ze schodów. – Hej – przytulił Mary na powitanie, to samo też zrobiła Lily. – Niestety, Rodzinne Popołudnie Gier Planszowych to najgorsze popołudnie w roku, ale myślę, że jakoś wytrzymasz – powiedział tak, żeby rodzice tego nie usłyszeli.
                -Dobra dzieciaki, zaczynamy! – zawołał rozpromieniony Harry, kładąc na stół grę detektywistyczną i przy okazji zrzucając z niego miskę z popcornem.
                -Tato! – wkurzyła się Lily, zbierając popcorn z ziemi do miski. – Dzięki, że dbasz o moją linię, ale bez przesady.
                Za to Albus z Jamesem spojrzeli na siebie, wzruszyli ramionami i podczas objaśniania zasad zdążyli wepchnąć w dwójkę z tonę prażonej kukurydzy prosto z podłogi.
                -Wiesz co by się do tego przydało? – zagadnął brata James. – Czekolada.
                -Albo ogórki kiszone – odparł Albus.
                -No, też niezłe. Ewentualnie kefir.
                -Cicho tam! – zirytował się pan domu. – Skoro znacie zasady lepiej, sami je objaśnijcie Mary.
                Po czym usiadł w fotelu obrażony na cały świat, jednak jego dzieci ani myślały się tym przejmować. Objaśnili szybko zasady. Każdy miał wziąć kartę jednej postaci i podczas gry obstawiać, kto, czym i w którym pokoju zabił gospodarza podczas przyjęcia. Oczywiście szybko wybuchła kłótnia, bo każdy chciał być murzynem. W rezultacie została nim Lily i gdyby nie ciągłe awantury i wykrzykiwanie sobie w twarz „nie masz wstydu, morderco” było by chyba zbyt spokojnie.
Po skończonej grze Albus wziął Mary do swojego pokoju.
-Ale tu jasno – powiedziała dziewczyna, wchodząc do zawalonego książkami pomieszczenia. – Całkiem inaczej niż jak byłam tu ostatnim razem.
W dziennym świetle dostrzegła w jednej ze ścian wielkie okno, przez które wlewały się promienie zachodzącego słońca. W pokoju praktycznie nie było wolnej przestrzeni. Dziewczyna podeszła do jednego z regałów, przeglądając tytuły.
-Rany, przeczytałeś to wszystko? – zdziwiła się.
-Zazwyczaj nie mam co robić w wakacje oprócz szlajania się ze Scorpem, więc najpierw przeczytałem wszystko, co znalazłem w domu – wskazał na pierwsze dwa regały. – A potem jakoś poszło. Masę książek dostałem od cioci Hermiony, która zna je już na pamięć. W sumie są tu chyba publikacje z każdej dziedziny.
-Wow… - skwitowała. – Teraz czuję się przy tobie głupia.
-Daj spokój, przecież czytanie to nie wszystko – powiedział, obejmując ją z tyłu i szepcząc jej do ucha. – Jeśli chciałabyś wiedzieć, mam również bardzo wygodne łóżko.
-Faktycznie interesujące – odparła, odwracając się do niego przodem i obejmując. – Dostałeś już zaproszenie na ślub? – zapytała, rujnując zalążek romantycznego nastroju.
-Taa, a co?
-Jaki krawat ubierzesz? – zapytała radośnie, a chłopakowi załamały się ręce.
-Co to za pytanie?
-Bo nie wiem jaką sukienkę włożyć – wytłumaczyła, a chłopak się roześmiał.
-Nie no błagam, serio? – gdy zobaczył, że dziewczyna mówi serio, westchnął w myślach coś w stylu „ach te kobiety”. – Włóż co tylko chcesz, uwierz mi, że nikt nie zwróci uwagi, czy masz sukienkę pod kolor krawatu.
-Nie śmiej się, no, to jest poważna sprawa – oburzyła się żartobliwie.
-Poważne jest to, że zaraz po ślubie wyjeżdżam na dwa tygodnie – powiedział, na powrót ją obejmując.
-Nie wytrzymam bez ciebie – zarzuciła ręce na jego kark, przybliżając się jeszcze bardziej. – Musisz do mnie pisać.
-O to się nie martw – uśmiechnął się ciepło, całując ją w czoło.
Dziewczyna zaś wspięła się na palce, by choć dotknąć ustami jego warg. Zatopić się w czułości, połączyć wiązem, którego nie można rozerwać. Albus bardziej przycisnął ją do siebie, chcąc poczuć każdy centymetr jej ciała. Nie chciał, by między nimi została jakakolwiek pustka. Przesunął dłonie, chwytając nimi jej twarz, tym samym pogłębiając pocałunek. Delikatnie obiegł językiem jej usta, by potem pieścić nim od środka jej policzki i podniebienie. Dziewczyna z pasją oddawała jego pocałunki, już ledwo stojąc na nogach z ekscytacji. Musiał to wyczuć, powoli kładąc ją na łóżko. Nie zaprzestając pocałunków położył się na niej, opierając ręce po obu stronach jej głowy, by nieco zelżyć nacisk. Mary objęła rękami jego plecy, wbijając drżące palce w ramiona chłopaka, a ten oderwał się na chwilę, tylko po to, by spojrzeć w jej zamglone oczy, błyszczące na tle bladej twarzy. Przechylił głowę, obsypując pocałunkami szyję i dekolt dziewczyny. Słyszał jej urywany oddech i cichy jęk, gdy zrobił malinkę na jej dekolcie.
-Albus, nie… - mruknęła, choć nie mówiła tego zbyt przekonująco. Tak więc wrócił do jej ust, choć było to dla niego trudne, bo najchętniej schodziłby jeszcze niżej. Dziewczyna jednak ściągnęła ręce z jego pleców, co było znakiem, by przestał. Oderwał się więc, zawieszając twarz kilka centymetrów nad jej twarzą.
-Muszę już iść – powiedziała cicho, wskazując na zegar na ścianie. – Uwielbiam cię, ale miałam być w domu piętnaście minut temu.
-Łamiesz mi serce – powiedział, wypuszczając ją ze swych objęć.
Przy drzwiach na pożegnanie dostał delikatnego buziaka i najsłodszy uśmiech świata. Nie mógł jednak powiedzieć, że był zadowolony z jej odejścia. Zaczął tęsknić mniej więcej już wtedy, gdy wyszła za próg domu. Stał więc jeszcze w oknie, odprowadzając ją wzrokiem.
-Co też ona ze mną robi… - mruknął. Nigdy by nie przypuszczał, że kiedykolwiek tak bardzo się w kimś zakocha.

piątek, 23 sierpnia 2013

Rozdział 26

Wiem, ze dawno mnie nie było. I nie będzie jeszcze jakiś czas. W każdym razie wstawiam rozdział i szybko wracam do pakowania, bo wczoraj dowiedziałam się, że dziś po południu wyjeżdżam do końca wakacji. Wiec trzymajcie się ciepło, obiecuję, że wszystko przeczytam i skomentuję jak tylko zawita wrzesień :)
______________________________________________________________



            Albus zapiął ostatni guzik koszuli i poprawił krawat. Pomimo, że wszystkie okna były otwarte, to po dormitorium rozlewał się wszechogarniający upał. Lekki wietrzyk, który pojawiał się od czasu do czasu nie dawał ani krzty ukojenia. Przeczesał dłonią i tak już rozwichrzone włosy, poprawił okulary, wziął w rękę pióro i wyszedł z dormitorium razem ze Scorpem. Na korytarzach było nieco chłodniej, więc zdecydował się założyć tę nieszczęsną pelerynę z mundurka. Miał tylko nadzieję, że w Wielkiej Sali ktoś rzucił czary obniżające temperaturę. Upałów jak te w ostatnim tygodniu Wielka Brytania już dawno nie widziała.
                -Stary, nie wierzę, że ten rok tak szybko minął – rzucił jakby od niechcenia Malfoy, gdy pokonywali ostatni korytarz . – Dopiero wyszliśmy z Expresu Hogwart, a tu już egzaminy końcowe.
                -W tym tygodniu egzaminy, a w następnym koniec roku – ta myśl nieco rozluźniła Albusa.
                Tak, nareszcie zbliżały się upragnione wakacje. Tata napisał, że pod koniec lipca wyjeżdżają na dwa tygodnie w góry Kaledońskie razem z wujkiem Ronem, ciocią Hermioną, Rose i Hugem.
                Ślizgonie weszli do Wielkiej Sali, która na rzecz egzaminów została nieco zmodyfikowana – zniknęły cztery podłużne stoły dla uczniów, a na ich miejsce w kilku rzędach były porozstawiane oddzielne jednoosobowe stoliki. Ułożono je według domów w kolejności alfabetycznej. Albus znalazł stolik opisany jego nazwiskiem w ostatnim rzędzie a prawej. Scorp zajmował miejsce zaraz zanim. Potter rozglądając się po sali zobaczył Mary, siedzącą już na wyznaczonym dla niej miejscu, zbyt daleko, by mogli się skontaktować. Chłopak uśmiechnął się więc tylko, czekając na chwilę, aż nauczyciel rozda kartki. Dziś ich pierwszy egzamin – OPCM. Po skończeniu dwie godziny przerwy i praktyczny egzamin z eliksirów.
                -Witam wszystkich – na salę wszedł profesor Williams. – Jako, że to wasz pierwszy egzamin teoretyczny, wyjaśnię wam tegoroczną procedurę. Rozdam każdemu test i macie półtora godziny od momentu dotknięcia kartki. Po tym czasie testy samoczynnie podnoszą się ze stolików i przylatują  na wyznaczone miejsce na stole nauczycielskim. Radzę z nimi nie walczyć, chyba, że chcecie, by w trakcie lotu test pozmieniał wam parę dobrych odpowiedzi.
                Nauczyciel puścił tak zwane „oczko”, myśląc, że jest najzabawniejszą istotą co najmniej we wszechświecie. Niestety, płeć piękna nie była tego samego zdania co Albus i po Sali rozszedł się chór damskich westchnień i chichotów. Idiotki.

***

                -Umarłam – powiedziała stanowczo Mary, gdy opuścili salę. – A wyniki to będzie już tylko gwóźdź do trumny.
                -Daj spokój, nie było takie złe – zaprzeczyła Abbie. – W sumie chyba napisałam na maksimum punktów, ale znając Williamsa to wynik będzie pewnie nieco niższy.
                -Pytania były banalne. Wkułem cały materiał wzdłuż i wszerz, wyruchałem go w każdej pozycji, a Williams dał tam takie rzeczy, że nie wiem, po co się w ogóle uczyłem – Albus był nieco zawiedziony. Z jednej strony to dobrze, ale jak cep rył to OPCM, zamiast powtarzać eliksiry, bo myślał, że będzie gorzej, a tymczasem zapowiadało się, że był to najprostszy egzamin w tym roku.
                -A nie chciałeś słuchać, kiedy mówiłem: pierdol to, napij się – odparł Scorpius tonem „a nie mówiłem”. – Jednak może cię to czegoś nauczy i…
                -Nie będę pił przed egzaminem z eliksirów, wybij to sobie z tego pustego łba, Malfoy – Albus już od dwóch dni wysłuchiwał o lekkim „wyluzowaniu się” na egzamin, ale nie chciał o tym słyszeć. Musiał mieć trzeźwy umysł, by wszystko poszło dobrze. Jasne, że Scorp może to sobie olewać, bo jego ojciec jest szychą, ale Al wolał się przyłożyć.
                -Ranisz moje uczucia – zarzucił mu Scorpius, ale ten tylko machnął ręką.
                -Jakby jeszcze mnie one obchodziły, to by było fajnie.
                -No jasne, jak zwykle w ogóle nie obchodzi cię niby najlepszy przyjaciel. A może wcale mnie za niego nie uważasz, co, Potter? Może to tylko puste słowa? No co się tak gapisz? Powiedz to! Powiedz, że nic dla ciebie nie znaczę!
                -Ależ kochanie, to nie tak! – zaoponował Albus. – Ja po prostu dłużej tak nie potrafię, to zaczyna mnie przerastać!
                -Czyżbyś chciał mnie rzucić?! Oh nie! – Scorpius teatralnie przyłożył dłoń do skroni. – Nie rób mi tego! Czym zawiniłem?
                -To nie ty… - Al spojrzał mu głęboko w oczy. – To ja…
                -Idioci – skwitowała ze śmiechem Abbie i pociągnęła ich na obiad.

***

                -Nie wierzę, że to już koniec – powiedziała Mary, gdy wchodzili do pociągu. – Wydaje mi się, że wczoraj był jeszcze wrzesień.
                -Strasznie szybko minął mi ten rok – zgodził się Albus. – Ej, ja nie chcę wakacji…
                -Czemu?
                -Bo to znaczy, że nie będziemy się tak często widywać – odparł, przyciągając ją do siebie w wolnym przedziale. – O, już tęsknię.
                -Nie będzie tak źle – powiedziała. – Przecież ja zostaję na całe lato w Wimbourne, a ty wyjeżdżasz tylko na dwa tygodnie. Poza tym możesz wpadać kiedy tylko chcesz – uśmiechnęła się i pocałowała go delikatnie, przeczesując dłonią jego włosy.
                -NIE MA SEKSU! – wrzasnęła Abbie, wchodząc do przedziału.
                Dziewczyna próbowała być radosna, jednak wszyscy wiedzieli, jak bardzo się boi. Była w szóstym miesiącu ciąży i brzuch był bardzo widoczny. Jej rodzice byliby idiotami, gdyby nie była to pierwsza rzecz, o jaką zapytają. Była pewna, że nie wywalą jej jeszcze z domu, bo nie jest pełnoletnia, ale 18 sierpnia to się zmieni i nie będzie miała gdzie pójść. Rodzice Scorpiusa wiedzieli, bo napisał im o tym w liście. Choć jego ojciec nie wydawał się zaskoczony, to przeczuwając ich prośby, napisał, że nie pozwoli żadnej dziewczynie na zamieszkanie z nimi, choćby nie wiadomo, jak wysoko postawiona była jej rodzina.
                Podróż minęła im spokojnie, w ciszy większej niż zazwyczaj. Nie było czuć radości z nadejścia lata. Gdy pociąg stanął na peronie, Scorpius wziął Abbie pod rękę. Dobrze wiedział, że powinien stawić temu czoła razem z nią.
                -Cześć wam – powiedział. – Spotkamy się w przyszłym tygodniu, co nie?
                -Jasne – odparł Albus. – Na razie – po tym krótkim pożegnaniu przybili sobie swoją ukochaną „piąchę”.
                -Trzymajcie się – powiedziała Mary, po czym oboje porządnie wyściskała. – Abbie, napisz mi od razu, jak będzie po wszystkim.
                -Jasne – uśmiechnęła się blado i odwróciła, by razem ze Scorpiusem stawić czoła swoim rodzicom.
                -Mam nadzieję, ze wszystko będzie dobrze – powiedziała Mary, gdy odeszli.
                -Na pewno – odparł Al, jednak bez większego przekonania. – No, to wakacje – wzruszył ramionami, po czym objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.
                Choć wokół panował gwar i szamotanina, spokojnie schylił się, by ucałować jej usta. Dziewczyna objęła dłońmi jego kark, wspinając się na palce. Nie przeszkadzali jej nawet ludzie naokoło, chciała po raz ostatni na szóstym roku utonąć w jego czułości. Albus delikatnie przeczesywał palcami jej włosy, wdychając ich rumiankowy zapach. Delikatnie muskał dłońmi jej policzki i zachłannie scałowywał z jej ust wszystkie niewypowiedziane słowa.
                -Ej gołąbeczki, ogarnąć mi się tu.
                Al spojrzał ze złością za Jamesa, który właśnie przerwał im te chwilę.
                -Czego chcesz? – zapytał.
                -Rodzice czekają – wyjaśnił z przesłodzonym uśmiechem. – I chcieliby poznać Mary.
                -Teraz? – zapytali oboje, a na twierdzącą odpowiedź Jamesa zrezygnowani udali się do państwa Potter.
                -Mamo, tato – zaczął Albus. – To jest Mary.
                -Prawdziwy poeta – parsknął James.
                -Dzień dobry – uśmiechnęła się dziewczyna.
                -Witaj słonko – powiedziała od razu Ginny, która już na wstępie uznała Mary za przemiłą młodą osóbkę. – Mam nadzieję, że Albus cię za bardzo nie denerwuje.
                -Mamo…
                -Kochanie…
                -Oj i to jak – dodał James, a Lily, która właśnie dołączyła do rodziny, nie mogła się nie zaśmiać.
                -Jakoś wytrzymuję – odparła Mary, idealnie wychodząc z sytuacji.
                -Może przyjdziesz jutro do nas, co? – zaproponowała Ginny. – Zawsze pierwszy dzień po zakończeniu roku szkolnego wszyscy razem gramy w gry planszowe. Co ty na to? O 17?
                -I szlag trafił ułudę, że mam normalną rodzinę – bąknął Al.
                -Z wielką chęcią, dziękuję – uśmiechnęła się dziewczyna. – Ale teraz chyba musze już iść, bo brat patrzy, jakby chciał mnie zabić. Miło było państwa poznać, do widzenia!
                -Cudowna panienka – skomentowała Ginny, gdy Mary się oddaliła.
                -A ja chciałem tylko, żeby wyszło normalnie – mruknął zrezygnowany Albus.

sobota, 3 sierpnia 2013

Rozdział 25



                Godzina 7.00, idealnie. Albus pogłaskał obraz w Sali Wejściowej, mówiąc „bananowy pudding”. Obraz przesunął się, a chłopak schodami w dół podążył do Pokoju Wspólnego Puchonów. Dobrze, że byli to najbardziej ufni ludzie w Hogwarcie, bo dzięki tej cesze mógł wejść tam każdy, kto znał hasło.
                Pokój Wspólny, a raczej pokoje, był podzielony na mnóstwo pomieszczeń pomiędzy którymi wstawione były łuki drzwiowe. Pokoiki były pełne poduszek, miękkich dywanów i subtelnych dekoracji. Wszystko zostało utrzymane w ciepłych, żółtych barwach z dodatkiem czarnego. Z największego pokoju poprowadzone były tunele do dormitoriów. Albus wszedł do tego oznaczonego „sypialnie dziewcząt”, i podążał wzdłuż niego, zatrzymując się dopiero przy okrągłych drewnianych drzwiach z napisem „rok 6”. Zapukał, a gdy usłyszał ciche „proszę”, wszedł do środka.
                Siedzące na jednym z łóżek dwie dziewczyny posłały mu zdziwione spojrzenie, ale ten tylko uśmiechnął się, przykładając palec do ust. Z łazienki dobiegał szum wody, więc pewnie ktoś jeszcze musiał tu być. Mary jednak smacznie spała w ostatnim z czterech łóżek. Nic dziwnego, bo zabrał ją wczoraj na spacer i wrócili około drugiej w nocy. Dziś miał się odbyć finałowy mecz między Slytherinem a Hufflepuffem i nie chciał, żeby zaspała. Od tego meczu zależy, czy dostanie list z reprezentacji.
                -Mary – nachylił się nad nią, lekko potrząsając. Dziewczyna zaczęła się budzić, a ten przykucnął przy łóżku i przybliżył swoją twarz do jej.
                Wyglądała ślicznie, otwierając zaspane oczy. Kasztanowe włosy miała rozrzucone na białej poduszce, tak samo, jak piegi rozproszone na bladej cerze. Spojrzała na niego tymi swoimi błękitnymi tęczówkami rozchylając różane usta w uśmiechu. Delikatnie wysunęła rękę spod kołdry i dotknęła jego policzka. Chyba sprawdzała, czy nie zniknie.
                -Dzień dobry, kocham cię – uśmiechnął się i lekko ją pocałował.
                -Co tu robisz? – zapytała rozpromieniona.
                -Przyszedłem cię obudzić, dzisiaj mecz – powiedział, a ta gwałtownie zerwała się z łóżka i pobiegła do szafy.
                -Na gacie Merlina! Całkiem zapomniałam!
Gorączkowo zaczęła wybierać potrzebne rzeczy. Widziała, jak dziewczyny z pokoju na nią patrzą pełne zazdrości z powodu Albusa. Szczególnie Pirri, która chodziła z Fredem Wesleyem i bez przerwy się kłócili. Już wcześniej za nią nie przepadały, ale teraz to chyba pękną. Nie miła nic do nich, ale jakoś nie potrafiły się dogadać. Wszyscy mieli je za szkolne lalunie, które potrafią się konkretnie odwdzięczyć za kilka ładnych uśmiechów. W tej chwili jednak Joey wyszła z łazienki i wszystkie trzy udały się na śniadanie.
-Chwała Panu – mruknęła, a Albus się roześmiał. – Poczekasz na mnie? – zapytała słodko.
-Ile tylko chcesz – rozłożył ręce w geście pokazującym, że zrobi, co zechce. Dziewczyna uśmiechnęła się i weszła do łazienki, a on usiadł na łóżku, przeglądając jej rzeczy na szafce nocnej. Książka, łańcuszek, szczotka, standardowe przyrządy. W szufladzie szafki znalazł swoje zdjęcie. Zdziwiony wziął je do ręki. Skąd ona je ma? Chociaż… tak, już pamięta. Gdy byli u Scorpa Abbie bawiła się aparatem i nalegała, żeby zrobić mu zdjęcie. Jak je teraz widział, to żałował, że się nie postarał. Na fotografii został uwieczniony jako zrezygnowany koleś, który przewraca oczami z wymuszonym uśmiechem. Na odwrocie przeczytał swoje imię i datę wykonania nakreślone starannym pismem Mary. Uśmiechnął się sam do siebie. Po chwili pod datą wykonania pojawiła się następna: 31.12.2022r., godzina 23.36. Nie było trzeba nic dodawać. Była to chwila, gdy rozpoczął się ich związek.
-Gotowa! Dzięki, że mnie obudziłeś – Mary wyszła z łazienki, widząc go ze zdjęciem w ręku.
-Nie mówiłaś, że to masz – pokazał jej fotografię, a dziewczyna tylko wzruszyła ramionami, spinając włosy w kok. – Też chcę twoje zdjęcie.
-Może Abbie ma jeszcze kliszę z tamtego dnia, nie jestem pewna. Musiałbyś jej spytać – podeszła do niego i włożyła zdjęcie do szuflady.
Chłopak nie mógł się powstrzymać i przytrzymał ją za biodra, przyciągając do siebie. Złożył na jej ustach długi pocałunek, od którego zakręciło jej się w głowie, a kolana zmiękły.
-Teraz możemy iść na śniadanie – uśmiechnął się szarmancko.

***

-Pamiętacie nasza taktykę? – Dereck uderzył wskaźnikiem o tablicę, na której wyrysowany był plan działania drużyny. Odetchnął nieznacznie, gdy wszyscy pokiwali w milczeniu głowami.
W szatni panowała napięta atmosfera. Puchoni pierwszy raz od szesnastu lat doszli do finału mistrzostw Hogwartu w quidditcha i nikt nie chciał zawalić. Kapitan chodził jak na szpilkach, byle tylko wygrać. Prawdę mówiąc przez ostatni semestr zawalił sobie nieco oceny, więc bez żadnego większego osiągnięcia nie przyjmą go na żadną dobrą magiczną uczelnię, a co tu kryć – bycie kapitanem, który poprowadził drużynę do zwycięstwa w mistrzostwach Hogwartu zaliczało się do większych osiągnięć i dodatkowych punktów na studia. Był więc bardziej podminowany niż zazwyczaj, a to coś znaczy.
-Wszyscy przebrani? – zapytał głośno, w odpowiedzi słysząc chór potwierdzających mruknięć. – Okej, to wychodzimy. Mollify! Do ustawienia.
Zrezygnowana dziewczyna stanęła obok niego w pierwszej parze. Zazwyczaj Dereck nie zwracał uwagi na to, w jaki sposób opuszczają szatnię i omijali nieco przepisy, ale dzisiaj wszystko musiało być zapięte na ostatni guzik.
-Tylko tego nie spierdol – syknął w jej ucho, gdy wychodzili na boisko. – Dobrze wiesz, że jak nie wygramy, nie dostaniesz listu z reprezentacji.
No tak, bez wątpienia wiedział, że jeśli wygrają, Mary bez wątpienia dostanie list z krajowej reprezentacji, który zaprosi ją na otwarty trening i pogadankę o jej karierze sportowej, otwierając przed nią bramę do świata zawodowych graczy. Obie drużyny zajęły swoje pozycje. Puchonie grali przeciw ślizgonom, którzy byli od nich o niebo lepsi. Wszyscy, oprócz szukającego. To jasne, że Scorp był dobry, nawet bardzo. Problem w tym, że Mary latała jak wytrawny zawodnik, taki, jakich można oglądać na mistrzostwach świata. Gdy usłyszeli gwizdek sędziego, wszyscy naraz poderwali miotły. Kafel wszedł do gry i się zaczęło.
Mary wystrzeliła w górę jak pocisk. Już po pierwszych sekundach zorientowała się, że ślizgońscy pałkarze za sprawę honoru obrali sobie trafienie w nią tłuczkiem. Musiała więc jednocześnie wypatrywać znicza i robić uniki. Dziesięć minut gry, piętnaście… Przegrywali 20:90. Nagle Dereck zażądał czasu. Zdziwiona podleciała na murawę, by spotkać się z resztą drużyny.
-Mollify! – wydarł się, gdy tylko dołączyła. – Widziałem ten jebany znicz już dwa razy, sam bym go złapał, jakbym mógł! Co ty kurwa odpierdalasz? Czy naprawdę utrzymanie się na miotle sprawia ci tyle problemu?!
-Słuchaj, Stewart – wkurzyła się, podchodząc do niego. – Od stycznia nic nie robisz, tylko mnie gnoisz, mam już tego serdecznie dość! Wiesz, jak byłabym na twoim miejscu i potrzebowałabym tego meczu żeby mnie na uczelnię przyjęli, to nie opierdalałabym i nie wkurzała szukającej na każdym kroku! Bo jak patrzę na twoją twarz, to mam coraz mniejszą ochotę wygrać ten mecz – spojrzała na niego z obrzydzeniem. Nie podobne było do niej takie zachowanie, ale po tylu miesiącach duszenia tego w sobie, w końcu nie wytrzymała. – Oczywiście, że widziałam już znicza, w dodatku byłam bliska złapania go jakieś trzy razy. Jednak wiesz co? Kibicuję ślizgonom i nie tracę nadziei, że zrobi to Scorpius.
-Koniec czasu! – zawołał sędzia.
-Kretynka z ciebie – dodał jeszcze Dereck, jak wzbijali się w powietrze. Mary zrównała się ze Scorpiusem.
-Hej, zaraz złapiesz znicza – uśmiechnęła się. – Rób tylko to co ja.
Malfoy zmarszczył brwi, nie rozumiejąc jej zamierzeń, ale domyślał się, że jest wkurzona na Derecka i zrobi wszystko, żeby ten mecz przegrać. Dziewczyna już podczas kłótni na murawie wypatrzyła złotą piłkę.
-Tam jest – wskazała i pognała w dół w zastraszającym tempie. Scorp siedział jej na ogonie, wyglądało to tak, jakby rywalizowali.
-W górę! – krzyknęła do chłopaka, który natychmiast poderwał miotłę. On też już zobaczył znicza i teraz leciał za nim. Mary natomiast pikowała w dół. Kiedy pozostała jej dosłownie sekunda do roztrzaskania się o ziemię, poderwała miotłę, zatrzymała się i zeszła. „Gracz, który dotknie stopami ziemi, zostaje wyłączony z gry”, mówi Międzynarodowa Konfederacja Quidditcha. Stojąc na murawie spojrzała jeszcze w stronę Derecka, czerwonego z wściekłości. Spokojnie wyszła poza obszar boiska, po czym udała się do szatni. Ledwo wyszła, przebrana w normalne ciuchy, ujrzała koniec meczu i Scorpiusa wznoszącego w górę znicz. Już jej nie zależało na tym całym liście. Ma w końcu jeszcze rok by pokazać, na co ją stać.
Po skończonej grze Stewart nawet do niej nie podszedł. Dobrze zrobił, pomyślała, idąc pogratulować Scorpowi.
-Świetne zagranie – powiedziała, a też się roześmiał.
-Musisz byś na niego nieźle wkurzona, skoro pomogłaś nam wygrać – domyślił się. – Ale wielkie dzięki. To wiele dla nas znaczy.
-Panno Mollify! – ku nim zmierzała dyrektorka z jakimś mężczyzną w średnim wieku. Spojrzała znacząco na Scorpiusa, a ten się oddalił, by cieszyć się wygraną razem z czekającymi na nich Abbie i Albusem. – To jest pan Martin Torrens, który chciałby zamienić z tobą słówko.
McGonnagall się oddaliła, by pogratulować śliz gonom, Mary zaś wlepiła niedowierzające spojrzenie w rozmówcę. Wysoki facet w szaroburej szacie, z przydługimi ciemnymi włosami i niedbałym zarostem.
TEN Martin Torrens?
 -Witaj, panienko – mężczyzna uścisnął jej dłoń. – Jestem trenerem naszej reprezentacji.
-Jak mogłabym nie wiedzieć? – wtrąciła szybko z głupim uśmiechem. Właśnie przedstawia jej się trener reprezentacji! To lepsze niż wszyscy zawodnicy razem wzięci! Czytała, że tylko dzięki niemu wyszli z grupy na ostatnich mistrzostwach świata. To geniusz quidditcha. Postarała się jednak przybrać poważną minę. – Mary Mollify, miło mi poznać.
-Szkoda, że nie wygraliście – wyznał pan Torrens. – Sam byłem puchonem i wiem, ile to dla tego domu znaczy. Nie myśl, że nikt nie zauważył, iż specjalnie pozwoliłaś na zwycięstwo ślizgonom –posłał jej porozumiewawczy uśmiech. - Jednak mimo to jestem po wrażeniem twoich umiejętności. Idealne manewry, profesjonalne, uniki i zejście z boiska w wielkim stylu. Nawet Zwód Wrońskiego nie zrobił na mnie takiego wrażenia, gdy po raz pierwszy go zobaczyłem. Jako, że nie zwyciężyliście, że możemy wysłać ci listu. Chciałbym jednak obejść trochę przepisy. Oto wizytówka drużyny – podał jej kawałek tektury. – Mamy treningi trzy razy w tygodniu po dwie godziny. Mam nadzieję, że zjawisz się u nas wraz z nadejściem wakacji. Będę czekał – posłał jej perskie oko, po czym odwrócił się na pięcie i oddalił, przy okazji zagadując nauczyciela eliksirów.
Dziewczyna stała jak wryta, wpatrując się w wizytówkę z idiotycznym uśmiechem na twarzy.
„Reprezentacja Wielkiej Brytanii w quidditchu. Drużynę prowadzi Martin Torrens. Treningi w każdy wtorek, środę i piątek od 19.00 do 21.00 w hali sportowej im. Gertie Keddle w Brixton”
Jej twarz rozpromieniła się jeszcze bardziej, kiedy w końcu doszło do niej, że trener chciałby mieć ją w reprezentacji. Pisnęła, po czym w podskokach udała się do czekających na nią przyjaciół.
-Nie uwierzycie, co się stało! – powiedziała, po czym pokazała im wizytówkę. – Facet, z którym gadałam, to Martin Torrens. Chce, żebym w wakacje z nimi trenowała.
-Nie fair, to ja złapałem znicza – uskarżał się Scorpius, będący jednak konkretnie pod wrażeniem, a Abbie dodała:
-Oj Marys, ty nawet jak przegrywasz, to i tak wygrywasz.