sobota, 27 kwietnia 2013

Rozdział 20

No to startujemy z rozdziałem 20 :) Może nie jest najlepszym, jaki napisałam, ale chyba dość lekki do czytania. Taka przejściówka :) Od razu zaznaczę, że dopadł mnie straszny leń i nie sprawdzałam błędów przed wstawieniem. Ale chyba da się czytać i z nimi ;)
Chciałam jeszcze podziękować za tyle miłych komentarzy. Nawet nie wiecie, jak bardzo mnie one motywują do dalszego rozwijania się :) Jesteście cudowni :*





W Nowy Rok Albus obudził się z miłym i zadziwiającym uczuciem – nic go nie bolało. Może nie był jak nowo narodzony, ale zazwyczaj po imprezie czul się okropnie. A tu – proszę! – wszystko w normie. Wstał energicznie z łóżka, po czym odsłonił rolety w oknach. Słońce było już wysoko w górze i wypełniło teraz pokój swoimi radosnymi promieniami. Czemu radosnymi? Nie wiedział. Po prostu czuł się szczęśliwy, a to akurat rzadko mu się ostatnio zdarzało. Otwarł okno, chłonąc w płuca rześkie, chłodne powietrze. Przeczesał włosy palcami i zbiegł na dół do kuchni. Z zaskoczeniem zobaczył, że cała rodzina je już śniadanie.
                -Dzień dobry – powiedział z uśmiechem, siadając na swoje miejsce. – Już wróciliście? – zwrócił się zaskoczony do rodziców.
                -Mam pokłóciła się z ciocią i wolałem zabrać ją do domu, zanim by zaczęły latać talerze. – wyjaśnił tata, a mama posłała mu tylko mordercze spojrzenie.
                -Super – powiedziała Lily z podziwem.
                -A jak wy się bawiliście? – zapytała Ginny swoich dzieci. – Sąsiedzi się nie skarżyli? Ile było osób?
                -Przecież my zawsze jesteśmy spokojni – obruszył się James. Spokojni? No jasne, bo gdy jeszcze nie był dorosły, prosił Teddy’ego Lupina o rzucanie zaklęć wyciszających. Teraz robił to sam. – A było tak może z dziesięć osób góra, oglądaliśmy filmy.
                Posłał Albusowi i Lily porozumiewawcze spojrzenie. Zawsze sprzątali zaraz po imprezie, pokonując zmęczenie. Tak, na wszelki wypadek. W tym roku ten system odniósł sukces.
                -Mam nadzieję, że nie było żadnego alkoholu albo innych świństw? – zapytała kategorycznym tonem pani Potter, spoglądając niby to przelotnie na Albusa.
                -No co wy – odparł lekko Al  – Już wszyscy dostaliśmy nauczkę.
                -Lepiej tego ująć nie mogłeś – mruknął James, próbujący zamaskować okropny ból głowy. Z Lily było jeszcze gorzej, bo nie była przyzwyczajona do jakiegokolwiek picia, a, że spędziła wieczór z Katie… cóż, różne rzeczy mogły się zdarzyć. W każdym razie dziewczyna przez bardzo długi czas nie będzie w stanie patrzeć na chociażby piwo kremowe, nie mówiąc o ognistej whisky.
                -Aha, Al – przypomniało jej się. – Przypomniało mi się, że Mary cię szukała. Znalazła? – zapytała, nagle zadziwiająco zatroskana o brata. To jasne, że chciała odwrócić uwagę rodziców od swojego stanu zdrowotnego.
                -Jak najbardziej – chłopak nie mógł się powstrzymać i na jego twarzy zagościł tak wymowny uśmiech, że trudno było się nie zorientować, co jest grane.
                -Że jak? Dobra, nie zamierzam wnikać, co robiliście, ale ona jest przecież z Dereckiem Stewartem – wtrącił James.
                -A co robiliście? – od razu zapytał Harry, któremu zaświeciły się oczy.
                -No nic takiego, pogadaliśmy sobie i tyle – odpowiedział Al tonem ”A weźcie się wszyscy odwalcie ode mnie, biednego, uciemiężonego”.
                -Albusie, mam nadzieje, że uwzględniasz okoliczność, że nie zamierzam jeszcze zostać babcią – wtrąciła się Ginny.
                -Mamo, przecież my tylko rozmawialiśmy. Dlaczego nikt mi nie wierzy?
                -Ja ci wierzę – powiedział James. – Co jest w sumie trochę dziwne.
                -No raczej – przyznała Lily. – Ale znamy w końcu Mary, w życiu by ci się nie oddała, przynajmniej nie w chwili obecnej.
                -Tłumaczysz mnie czy obrażasz? – obruszył się Al.
                -Przestańcie zanim zaczniecie! – krzyknęła Ginny. – Czemu, no czemu dzieci się ciągle kłócą?
                -Nie kłócimy się! – odparła na to trójka, wbrew pozorom, całkiem zgranego rodzeństwa.

***

                -Dużo się ucz.
                -Dbaj o siebie.
                -Zdaj dobrze egzaminy końcowe.
                -Spakowałaś wszystko?
                -Pisz do nas jak najczęściej.
                -Mamo, tato, bez obaw, dam sobie radę jak zawsze – ucięła Mary, patrząc w zatroskane spojrzenia rodziców. – Kocham was.
                Przytuliła się i wyszła za Lukiem z domu. Jej kufer już czekał na tylnym siedzeniu samochodu brata. Zajęła miejsce pasażera i przy odjeździe ostatni raz pomachała rodzicom stojącym przed domem. Świetnie się czuła. Była jakaś odnowiona – całkiem, jakby wzięła prysznic w słoneczny, letni poranek. Z tym, że był styczeń.
                -No to teraz poproszę o wyjaśnienia – powiedział Luke, a ta spojrzała na niego z niezrozumieniem. – Czemu nie chciałaś mówić o tym swoim chłopaku?
                -A, to – przypomniała sobie. Przez większość czasu podczas świąt nie zostawali sam na sam. – Bo chyba jeszcze dziś z nim zerwę.
                -Mówisz, jakby w ogóle cię to nie ruszało. – zarzucił jej.
                -Wcale nie, po prostu… miałam dosyć tego, że niemal dzień w dzień się kłóciliśmy. Nie pasujemy do siebie, poza tym nie wiem nawet, co chciałam przez ten związek osiągnąć. W każdym razie zdałam sobie sprawę, że jestem zakochana w kimś innym.
                -No to się spisałaś, nie powiem – mruknął. – W życiu bym się nie spodziewał, że taka z ciebie lama czka serc.
                -Wcale nie! – powtórzyła się. – Co ty byś pomyślał o związku z kimś, z kim każda rozmowa kończy się kłótnią, a on chce tylko zaciągnąć cię do łóżka? – nie wierzyła, że wreszcie to powiedziała. Dereck dawał jej jasne sygnały, na czym mu zależy, a ona udawała, że ich nie widzi.
                Luke się zamknął, żeby po chwili przemyśleń powiedzieć:
                -To na peronie pokażesz, komu mam wpierdolić.
                -Aż tak źle nie jest – zaśmiała się.
                -Będę musiał cię wysadzić i spadać na trening – przypomniał sobie. Był świetnym graczem w quidditcha, więc jakiś czas temu dostał się jako pałkarz do drużyny Os z Wimbourne.
                -Spoko. Ja się już boje moich treningów – powiedziała zrezygnowana dziewczyna. Dereck był kapitanem drużyny, więc i tak nie uniknie starć z nim.
                Na stacji King’s Cross wysiadła z auta, żegnając się z bratem. Wzięła kufer i podążyła w stronę peronu 9 i ¾. Już nawet nie bała się przejścia przez barierkę, które towarzyszyło jej na początku roku szkolnego. Miała jeszcze piętnaście minut do odjazdu. Bała się rozmowy z Dereckiem, jednak gdy podszedł, by się przywitać, nie był już odwrotu.
                -Hej mała – już chciał ja pocałować, jednak dziewczyna się odsunęła. – Co ejst?
                -Musimy pogadać – oznajmiła poważnie. - O nas.
                -O co chodzi? – gdy tylko usłyszał te słowa, zrzedła mu mina. Nie to, że wcale nie przespał się z przyjaciółką kuzyna we Francji (nikt nie musiał się o tym dowiedzieć). Nie to, żeby mu na niej zależało. Znaczy chwilka, na początku zależało, potem jednak wszystko zaczęło się psuć. Ale jeszcze żadna nie zerwała z nim pierwsza.
                -Uważam, że nas związek nie ma sensu – wypaliła. – Nie pasujemy do siebie.
                Chłopak zapatrzył się w jakiś punkt nad jej głową.
                -Chodzi o Pottera? – nic nie odpowiedziała. – No przyznaj, że tak. Zresztą, nie musisz, wiem swoje – był strasznie wkurzony. Ucierpiała na tym jego niezachwiana dotąd duma. – Tylko pamiętaj – spojrzał jej głęboko w oczy. – Mogę cie zniszczyć w tej szkole.
                -Nie boję się ciebie – odparła.
                -Obiecuję, że jeszcze zmienisz zdanie – uśmiechnął się, odwrócił na pięcie i odszedł.
                Obok za to pojawił się Al, który musiał stać nieopodal. Uśmiechnął się lekko i wziął jej kufer, wnosząc do pociągu. W przedziale byli już Abbie i Scorp. Mary z westchnieniem usiadła przy oknie, podkulając nogi.
                -Byś się przywitała, a nie od razu wzdychasz na mój widok – zarzuciła jej Abbie, nieco rozluźniając atmosferę. – Co jest?
                -Zerwałam z Dereckiem – wzruszyła ramionami.
                -No wreszcie – uśmiechnęła się blondynka.
                -Ale Potter naprawdę nie wypada cieszyć tak mordy – zwrócił uwagę Scorp.
                -Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy, Malfoy.
                -Ej, chwila, wy… - Abbie dopiero teraz zauważyła, jak blisko siebie siedzą Mary z Al’em. Oboje skinęli głowami, a blondynka aż zapiszczała ze szczęścia.
                -Pogadaliśmy sobie w Sylwestra i jakoś tak wyszło – wyjaśniła Mary.
                -Myślałem już, że się nie doczekam i do końca życia będę musiał wysłuchiwać tych gorzkich żali P0ottera – powiedział z ulgą Scorp.
                -Ale tak poza tym, powinnam się przejmować tym, co mówi Stewart? – zapytała mary. Wolała nie być w tym sama.
                -A co ci powiedział?
                -Że mnie zniszczy w tej szkole, czy coś – wzruszyła ramionami.

sobota, 13 kwietnia 2013

Rozdział 19


Bring it on! ;> No, jest rozdział, teraz tylko muszę wziąć się za podganianie rozdziałów w wordzie. A choć ostatnio coś wena mi nie odpisuje, dam radę ;)
I chciałabym serdecznie Wam podziękować za tak miłe komentarze. Nie wiecie nawet, jaką radość sprawia mi świadomość, że komuś podoba się to, co robię :)
xoxoxo





                Pociągnęła usta beżową szminką i poprawiła krótką granatową sukienkę. Założyła czarne szpilki, zarzuciła na ramię torebkę i zeszła na dół. W salonie rodzice nakrywali do stołu na przyjęcie, a brat próbował zawiązać krawat.
-Rany, Luke, byś się wreszcie nauczył – mruknęła, po czym po raz tysięczny pokazała mu, jak to się robi.
-Dzięki Mary – uśmiechnął się. – Myślę, że za dwa lata powinienem ogarnąć, jak to się robi.
                -O ile dobrze pójdzie – odwzajemniła uśmiech. –To ja lecę, bawcie się dobrze!
                Krzyknęła do pozostałych domowników i weszła go kominka, zanim rodzice ustalili godzinę powrotu do domu. Zresztą, pewnie i tak będą się bawić do rana, a Luke wróci dopiero po południu następnego dnia, więc w świetle jego corocznego czynu każda godzina była dobra, byle nie 12 w Nowy Rok. Wzięła w garść trochę proszku Fiuu, po czym wydała komendę „Dolina Godryka 4”. I już jej nie było.
                Była przyzwyczajona do sieci Fiuu, więc transport nie był zbyt problematyczny. Za to szpilki okazały się złym rozwiązaniem, kiedy ledwo co utrzymała równowagę, lądując w kominku państwa Potter. Przed nią rozciągał się widok rozpoczynającej się imprezy w dużym, zaciemnionym salonie. Na razie było tam może z 15 osób, ale znając Jamesa, w ciągu następnych kilku godzin ta liczba się gwałtownie powiększy. U sufitu były podwieszone kolorowe światełka, które pierwotnie miały pewnie służyć jako ozdoba choinki. Prawą ścianę zajmował bufet, na którego czele stał alkohol, również mugolski. Nikogo z ludzi tu nie znała, ale szybko dała radę odszukać Jamesa.
                -Hej – uśmiechnęła się do niego. – Gdzie jest Al?
                -O, hej, fajnie, że przyszłaś – przywitał się. – W kuchni, czeka, aż przyjdzie ktoś z waszej paczki. Prosto i w lewo – poinformowali dziewczynę, która udała się we wskazanym kierunku. Nie chciała siedzieć sama wśród nieznanych sobie osób.
                Gdy weszła do kuchni, ujrzała Albusa pochylonego nad czajnikiem. Nie zauważył, jej ale może to i dobrze.  Miał na sobie ciemne jeansy, koszulkę i na nią zarzucona marynarkę. Nawet w kilkunastocentymetrowych szpilkach był od niej wyższy. Włosy jak zwykle były roztrzepane, jakby dopiero co wyszedł z oka tornada. Mary uśmiechnęła się na jego widok. To o nim, nie o Derecku, śniła każdej nocy. To on był w jej myślach, to on ją określał. Chciała dobrać ubrania tak, by mu się spodobały, powiedzieć coś, co uznałby za zabawne. Zdała sobie sprawę z tego, że nieważne, jak bardzo będzie chciała przestać go kochać, to i tak nic to nie pomoże. Choć oficjalnie była zajęta – wcale się tak nie czuła. Dereck był jedynie kolesiem, który myślał, że dziewczyna powinna tańczyć tak jak on jej zagra. To jasne, że był miły, czuły i przystojny, ale traktował ją jak swoją własność. Nie denerwowało by jej to, gdyby go naprawdę kochała. Odetchnęła i podeszła do Albusa, który, słysząc stukot szpilek na linoleum, gwałtownie się odwrócił.
                -O, cześć, Mary – uśmiechnął się. – Chcesz herbaty? Kawy? No niby jest impreza, ale jakoś nie chce mi się tam chodzić, póki się nie rozkręci.
                -Herbaty – zgodziła się. Była tego samego zdania. Al wyjął z szafki kuchennej kubek, do którego wrzucił torebkę miętowej herbaty i nasypał dwie łyżeczki cukru. To w nim uwielbiała. Zwracał uwagę na takie szczegóły, jak to, ile łyżeczek cukru sypie do herbaty albo ile mleka wlewa do kawy. Sam najbardziej lubił czarną herbatę z jedną łyżeczką cukru i gorzką kawę – czasem gdy spóźniał się na kolację, przygotowywała ją dla niego. Gdy czajnik zaczął piszczeć, chłopak zbyt gwałtownie chciał zdjąć go z ognia, więc, jak nietrudno stwierdzić, poparzył sobie rękę, trafiając nie w plastikową rączkę, lecz w metalową bańkę z wodą. Z jego ust momentalnie wypłynęła wiązanka przekleństw.
                -Włóż rękę pod strumień zimnej wody – poradziła Mary, a Al wyminął ją i podszedł do zlewu, który był zaraz obok, przypadkiem ocierając się o jej ramię. Ten lekki, przypadkowy dotyk był dla niej dziwnie elektryzujący. Wyłączyła piec i nalała wrzątku do obu kubków. W tym czasie Albus zdążył już schłodzić rękę, którą wytarł w ręcznik kuchenny.
                -Widzisz coś? – zapytał, odgarniając pochylonej nad czajnikiem dziewczynie włosy z oczu i zakładając je za ucho.
                -Teraz tak – odparła z lekkim rumieńcem okalającym uśmiech. Al uwielbiał, gdy się uśmiechała. Uwielbiał jej dołeczki w policzkach i usta. – No to co, za pierwszego wspólnego sylwestra? – zapytała i oboje podnieśli kubki z herbatą w górę.
                -I, miejmy nadzieję, za tego najlepszego – dodał, po czym stuknęli o siebie porcelaną. Z uśmiechem wypili herbatę, będącą miłym i niecodziennym rozpoczęciem imprezy.

                Mary zauważyła Abbie i Scorpa dopiero po godzinie, gdyż hołdowali oni zasadzie, żeby nie chodzić na początki imprez, bo są drętwe. No chyba, że sami je organizują. W salonie było już teraz jakieś trzydzieści osób, muzyka grała głośno i wszyscy dobrze się bawili. Nawet Katie była zaproszona, co Mary zdziwiło, bo dawno z nią nie gadała i nie sądziła, że James albo Al ją zaproszą. Wszystko się jednak okazało zrozumiałe, gdy zobaczyła, jak ożywiona rozmawia z Lily.
                -Hej Marys – podbiła do niej Abbie. – Jak tam? O rany, ale mnie Scorp wymęczył. Tequili? – zapytała, podsuwając dziewczynie kieliszek.
                -Mmmm…! – skrzywiła się. – Abbs uwielbiam cię, ale co to za ciulstwo?
                -Mugolskie – uśmiechnęła się. – I tak się tego nie pije, moja droga. Scorp, mógłbyś?
                Gdy chłopak przyszedł, Abbie upiła łyk, po czym włożyła sobie do ust ćwiartkę limonki i tak oto zaczęli się całować. Mary tylko wywróciła oczami. Byli cudowną parą, ale czasem po prostu przesadzali.
                -Hej, zatańczysz? – jakiś chłopak szturchnął ją w ramię, a ta z uśmiechem podążyła za nim na parkiet.

                Albus stał przy ścianie. Mierzył ją wzrokiem, gdy tańczyła z kim popadnie, do wszystkich szczerze się uśmiechając. Był wkurzony, zły i zazdrosny, ale jednocześnie wiedział, że nie może nic zrobić, bo przecież Mary ma chłopaka. Nie powinien nic zrobić.
                Zrobił więc drinka. Właściwie, to nalał do trzech czwartych szklanki wódki, zalewając ją odrobiną soku z dyni. Wypił wszystko jednym haustem, czując, jak nagle wszystkie emocje w nim rosną. Był zły i zazdrosny. Powinna być jego. A miał już nie pić. Obiecywał sobie. Wypił drugą szklankę. Muzyka się zmieniła. Zły i zazdrosny. I samotny. I pijany. Nigdy nie powinno się łączyć tych dwóch stanów. Albo samotny, albo pijany. Mógłby jej teraz powiedzieć, że dla niego jest jedna i jedyna. Jedyna, jedyna, jedyna… Nogi jakby same powiodły go do niej, właśnie kończącej taniec z jakimś kumplem Jamesa. Zazdrosny. Wziął ją mocno w ramiona, nie zważając na zdziwienie malujące się na jej twarzy. Pocałował ją, zaskakująco delikatnie, skoro był zły, zazdrosny, pijany i samotny. Duży błąd. Wiedział, żeby tego nie robić. Ale jednak…
                -Ja… - mruknął, lecz glos uwiązł mu z gardle. Gwałtownie oprzytomniał, odrywając swoje usta od jej. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nie umiał znaleźć odpowiednich słów. Zamknął więc usta, odwrócił się i odszedł. Teraz był głównie zły i samotny. Już mniej pijany. I jeszcze zawstydzony. Znowu to zrobił.

                Zostawił ją, skonfundowaną, na środku parkietu. Co? Jak? Ale…? Nie wiedziała, co ma robić. A może… Rozejrzała się na Jamesem, lecz pierwszą zobaczyła Lily. Nadal gadała z Katie, nieźle już wstawiona. A miała tylko czternaście lat, tak?
                -Hej, Lily – zaczepiła dziewczynę. – Gdzie Albus ma pokój?
                -Albus? – czknęła. – Schodami w gó-órę, i drugie drzwi po prawej.
                -Dzięki – mruknęła, lecz Katie nie miała zamiaru puścić jej tam tak szybko.
                -Ale Mary. Pamiętaj, że…
                -…penis w erekcji to jedyny pion moralny faceta, wiem, wiem. – dokończyła, znużona tym powiedzeniem.
                Weszła na górę, mijając po drodze uśmiechające się do niej postacie na zdjęciach , którymi wypełniony był korytarz. Drugie drzwi na prawo, tak? Weszła bez pukania. Pierwszym co zobaczyła, był czarnowłosy chłopak siedzący na skraju łóżka, z twarzą ukrytą w dłoniach. Na dźwięk otwieranych drzwi podniósł głowę i spojrzał prosto w jej oczy. Czy miał na policzkach ślady łez czy tylko jej się wydawało? U jego stóp leżała rozbita szklanka. Dziewczyna weszła w głąb pokoju, po cichu zamykając za sobą drzwi. Przy każdej niemal ścianie zobaczyła regały z książkami, a jedyne oświetlenie stanowiła lampka na biurku.
                -Albus… - szepnęła. Nie spodziewała się ujrzeć go w takim stanie, pogrążonego w tak obezwładniającym smutku.
                -Powiedz, co musisz i daj mi spokój – odpowiedział trochę zbyt gwałtownie, a gdy ta, zdezorientowana, nic nie mówiła, dokończył: - Powiedz, że nic z tego, że ci nie zależy, że mnie nie kochasz. Spróbuję wtedy przestać ci się narzucać.
                -Dlaczego mam to mówić? – zapytała. Widać, że przyszedł czas na chwilę szczerości. Usiadła przy nim, na tyle blisko, by móc poczuć ciepło jego ciała. – Zależy mi na tobie.
                -Takich kitów to mi wciskać już nie musisz. Chociaż… jeśli ma być tak jak jest, to nie chcę nic prócz twoich farmazonów – jego głos był przepełniony goryczą. – Po prostu chodzi mi o to, że dla mnie jesteś jedyną… jedyną, która jest mi naprawdę bliska. Nie chcę cię tracić. Budzę się w środku nocy i roztrzęsiony szukam papierosów, bo śniło mi się, że odeszłaś. Zależy mi na tobie bardziej niż na kimkolwiek innym i wiem, że już zawsze będzie. Możesz być z kim tam masz ochotę, ale ja zawsze, zawsze będę cię kochał. Kocham cię, gdy masz niewytuszowane rzęsy, powyciągany sweter, podpuchnięte oczy. Może wtedy nawet bardziej. Nie wiem, dlaczego, ale taki już jestem. Kocham cię i tyle. Wiem, że to wyznanie niewiele zmieni, ale po prostu chcę, żebyś wiedziała.
                Znów zasłonił twarz dłońmi, a łokcie oparł o kolana. Po policzkach Mary spłynęły słone łzy. Nieśmiało dotknęła jego pochylonych pleców, a pod jej dotykiem chłopak zadrżał.
                -Chciałam znaleźć na to odpowiedni moment, ale chyba żaden taki nie jest – powiedziała cicho. – Jestem z Dereckiem, bo chciałam zapomnieć o tym, jak bardzo mi na tobie zależy. Myślałam, że wykazuję się niecodzienną wręcz naiwnością mając nadzieję, że odwzajemniasz choć troszkę moje uczucia.
                -Przecież już ci mówiłem – wtrącił się, przypominając jej rozmowę za składzikiem na miotły.
                -Nie chciałam w to uwierzyć. A ostatnio dużo myślałam o tym wszystkim, o nas. Nic nie czuję do Derecka. Miłością, którą powinnam go darzyć, darzę ciebie. Z jednej strony boję się, że moglibyśmy być razem, bo może zadaliśmy sobie nawzajem zbyt wiele bólu, ale z drugiej strony niczego nie pragnę bardziej.
                Płakała, jej ramiona unosiły się spazmatycznie. Albus wyprostował się i otulił jej twarz rękami, ocierając łzy. Przytulił ją do siebie, trzymając za rękę.
                -Co więc stoi na przeszkodzie? – jego głos był trochę tylko głośniejszy iż oddech. Poczuł, jak Mary wzrusza ramionami.
                -My sami. Wiesz, jeśli chodzi o związki, to jesteśmy do dupy – zaśmiali się.
                -Skoro tak, to tylko razem będziemy mogli stworzyć w miarę normalny związek, bo wszystkie inne zepsujemy. Co ty na to? – zapytał uśmiechnięty, spoglądając w jej oczy. Dziewczyna spojrzała na chwilę na szkło leżące na ziemi, po czym się uśmiechnęła.
                -Pozbierajmy szkło z rozbitej szklanki i zróbmy z niego diament.
                -Ale diamenty robi się w węgla – wtrącił.
                -No więc musimy się postarać bardziej niż zwykle.