No to startujemy z rozdziałem 20 :) Może nie jest najlepszym, jaki napisałam, ale chyba dość lekki do czytania. Taka przejściówka :) Od razu zaznaczę, że dopadł mnie straszny leń i nie sprawdzałam błędów przed wstawieniem. Ale chyba da się czytać i z nimi ;)
Chciałam jeszcze podziękować za tyle miłych komentarzy. Nawet nie wiecie, jak bardzo mnie one motywują do dalszego rozwijania się :) Jesteście cudowni :*
W Nowy Rok Albus obudził
się z miłym i zadziwiającym uczuciem – nic go nie bolało. Może nie był jak nowo
narodzony, ale zazwyczaj po imprezie czul się okropnie. A tu – proszę! –
wszystko w normie. Wstał energicznie z łóżka, po czym odsłonił rolety w oknach.
Słońce było już wysoko w górze i wypełniło teraz pokój swoimi radosnymi
promieniami. Czemu radosnymi? Nie wiedział. Po prostu czuł się szczęśliwy, a to
akurat rzadko mu się ostatnio zdarzało. Otwarł okno, chłonąc w płuca rześkie,
chłodne powietrze. Przeczesał włosy palcami i zbiegł na dół do kuchni. Z
zaskoczeniem zobaczył, że cała rodzina je już śniadanie.
-Dzień dobry – powiedział z uśmiechem, siadając na
swoje miejsce. – Już wróciliście? – zwrócił się zaskoczony do rodziców.
-Mam pokłóciła się z ciocią i wolałem zabrać ją do
domu, zanim by zaczęły latać talerze. – wyjaśnił tata, a mama posłała mu tylko
mordercze spojrzenie.
-Super – powiedziała Lily z podziwem.
-A jak wy się bawiliście? – zapytała Ginny swoich
dzieci. – Sąsiedzi się nie skarżyli? Ile było osób?
-Przecież my zawsze jesteśmy spokojni – obruszył się
James. Spokojni? No jasne, bo gdy jeszcze nie był dorosły, prosił Teddy’ego
Lupina o rzucanie zaklęć wyciszających. Teraz robił to sam. – A było tak może z
dziesięć osób góra, oglądaliśmy filmy.
Posłał Albusowi i Lily porozumiewawcze spojrzenie.
Zawsze sprzątali zaraz po imprezie, pokonując zmęczenie. Tak, na wszelki
wypadek. W tym roku ten system odniósł sukces.
-Mam nadzieję, że nie było żadnego alkoholu albo
innych świństw? – zapytała kategorycznym tonem pani Potter, spoglądając niby to
przelotnie na Albusa.
-No co wy – odparł lekko Al – Już wszyscy dostaliśmy nauczkę.
-Lepiej tego ująć nie mogłeś – mruknął James,
próbujący zamaskować okropny ból głowy. Z Lily było jeszcze gorzej, bo nie była
przyzwyczajona do jakiegokolwiek picia, a, że spędziła wieczór z Katie… cóż,
różne rzeczy mogły się zdarzyć. W każdym razie dziewczyna przez bardzo długi
czas nie będzie w stanie patrzeć na chociażby piwo kremowe, nie mówiąc o
ognistej whisky.
-Aha, Al – przypomniało jej się. – Przypomniało mi
się, że Mary cię szukała. Znalazła? – zapytała, nagle zadziwiająco zatroskana o
brata. To jasne, że chciała odwrócić uwagę rodziców od swojego stanu
zdrowotnego.
-Jak najbardziej – chłopak nie mógł się powstrzymać i
na jego twarzy zagościł tak wymowny uśmiech, że trudno było się nie
zorientować, co jest grane.
-Że jak? Dobra, nie zamierzam wnikać, co robiliście,
ale ona jest przecież z Dereckiem Stewartem – wtrącił James.
-A co robiliście? – od razu zapytał Harry, któremu
zaświeciły się oczy.
-No nic takiego, pogadaliśmy sobie i tyle – odpowiedział
Al tonem ”A weźcie się wszyscy odwalcie ode mnie, biednego, uciemiężonego”.
-Albusie, mam nadzieje, że uwzględniasz okoliczność,
że nie zamierzam jeszcze zostać babcią – wtrąciła się Ginny.
-Mamo, przecież my tylko rozmawialiśmy. Dlaczego nikt
mi nie wierzy?
-Ja ci wierzę – powiedział James. – Co jest w sumie
trochę dziwne.
-No raczej – przyznała Lily. – Ale znamy w końcu
Mary, w życiu by ci się nie oddała, przynajmniej nie w chwili obecnej.
-Tłumaczysz mnie czy obrażasz? – obruszył się Al.
-Przestańcie zanim zaczniecie! – krzyknęła Ginny. –
Czemu, no czemu dzieci się ciągle kłócą?
-Nie kłócimy się! – odparła na to trójka, wbrew
pozorom, całkiem zgranego rodzeństwa.
***
-Dużo się ucz.
-Dbaj o siebie.
-Zdaj dobrze egzaminy końcowe.
-Spakowałaś wszystko?
-Pisz do nas jak najczęściej.
-Mamo, tato, bez obaw, dam sobie radę jak zawsze –
ucięła Mary, patrząc w zatroskane spojrzenia rodziców. – Kocham was.
Przytuliła się i wyszła za Lukiem z domu. Jej kufer
już czekał na tylnym siedzeniu samochodu brata. Zajęła miejsce pasażera i przy
odjeździe ostatni raz pomachała rodzicom stojącym przed domem. Świetnie się czuła.
Była jakaś odnowiona – całkiem, jakby wzięła prysznic w słoneczny, letni
poranek. Z tym, że był styczeń.
-No to teraz poproszę o wyjaśnienia – powiedział
Luke, a ta spojrzała na niego z niezrozumieniem. – Czemu nie chciałaś mówić o
tym swoim chłopaku?
-A, to – przypomniała sobie. Przez większość czasu
podczas świąt nie zostawali sam na sam. – Bo chyba jeszcze dziś z nim zerwę.
-Mówisz, jakby w ogóle cię to nie ruszało. – zarzucił
jej.
-Wcale nie, po prostu… miałam dosyć tego, że niemal
dzień w dzień się kłóciliśmy. Nie pasujemy do siebie, poza tym nie wiem nawet,
co chciałam przez ten związek osiągnąć. W każdym razie zdałam sobie sprawę, że
jestem zakochana w kimś innym.
-No to się spisałaś, nie powiem – mruknął. – W życiu
bym się nie spodziewał, że taka z ciebie lama czka serc.
-Wcale nie! – powtórzyła się. – Co ty byś pomyślał o
związku z kimś, z kim każda rozmowa kończy się kłótnią, a on chce tylko
zaciągnąć cię do łóżka? – nie wierzyła, że wreszcie to powiedziała. Dereck
dawał jej jasne sygnały, na czym mu zależy, a ona udawała, że ich nie widzi.
Luke się zamknął, żeby po chwili przemyśleń
powiedzieć:
-To na peronie pokażesz, komu mam wpierdolić.
-Aż tak źle nie jest – zaśmiała się.
-Będę musiał cię wysadzić i spadać na trening –
przypomniał sobie. Był świetnym graczem w quidditcha, więc jakiś czas temu
dostał się jako pałkarz do drużyny Os z Wimbourne.
-Spoko. Ja się już boje moich treningów – powiedziała
zrezygnowana dziewczyna. Dereck był kapitanem drużyny, więc i tak nie uniknie
starć z nim.
Na stacji King’s Cross wysiadła z auta, żegnając się
z bratem. Wzięła kufer i podążyła w stronę peronu 9 i ¾. Już nawet nie bała się
przejścia przez barierkę, które towarzyszyło jej na początku roku szkolnego.
Miała jeszcze piętnaście minut do odjazdu. Bała się rozmowy z Dereckiem, jednak
gdy podszedł, by się przywitać, nie był już odwrotu.
-Hej mała – już chciał ja pocałować, jednak
dziewczyna się odsunęła. – Co ejst?
-Musimy pogadać – oznajmiła poważnie. - O nas.
-O co chodzi? – gdy tylko usłyszał te słowa, zrzedła
mu mina. Nie to, że wcale nie przespał się z przyjaciółką kuzyna we Francji
(nikt nie musiał się o tym dowiedzieć). Nie to, żeby mu na niej zależało.
Znaczy chwilka, na początku zależało, potem jednak wszystko zaczęło się psuć.
Ale jeszcze żadna nie zerwała z nim pierwsza.
-Uważam, że nas związek nie ma sensu – wypaliła. –
Nie pasujemy do siebie.
Chłopak zapatrzył się w jakiś punkt nad jej głową.
-Chodzi o Pottera? – nic nie odpowiedziała. – No
przyznaj, że tak. Zresztą, nie musisz, wiem swoje – był strasznie wkurzony.
Ucierpiała na tym jego niezachwiana dotąd duma. – Tylko pamiętaj – spojrzał jej
głęboko w oczy. – Mogę cie zniszczyć w tej szkole.
-Nie boję się ciebie – odparła.
-Obiecuję, że jeszcze zmienisz zdanie – uśmiechnął
się, odwrócił na pięcie i odszedł.
Obok za to pojawił się Al, który musiał stać
nieopodal. Uśmiechnął się lekko i wziął jej kufer, wnosząc do pociągu. W
przedziale byli już Abbie i Scorp. Mary z westchnieniem usiadła przy oknie,
podkulając nogi.
-Byś się przywitała, a nie od razu wzdychasz na mój
widok – zarzuciła jej Abbie, nieco rozluźniając atmosferę. – Co jest?
-Zerwałam z Dereckiem – wzruszyła ramionami.
-No wreszcie – uśmiechnęła się blondynka.
-Ale Potter naprawdę nie wypada cieszyć tak mordy –
zwrócił uwagę Scorp.
-Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy, Malfoy.
-Ej, chwila, wy… - Abbie dopiero teraz zauważyła, jak
blisko siebie siedzą Mary z Al’em. Oboje skinęli głowami, a blondynka aż
zapiszczała ze szczęścia.
-Pogadaliśmy sobie w Sylwestra i jakoś tak wyszło –
wyjaśniła Mary.
-Myślałem już, że się nie doczekam i do końca życia
będę musiał wysłuchiwać tych gorzkich żali P0ottera – powiedział z ulgą Scorp.
-Ale tak poza tym, powinnam się przejmować tym, co
mówi Stewart? – zapytała mary. Wolała nie być w tym sama.
-A co ci powiedział?
-Że mnie zniszczy w tej szkole, czy coś – wzruszyła
ramionami.