wtorek, 29 maja 2012

Rozdział 2

No, po tygodniu wklejam rozdział nr 2 ;) Dedykacja dla Anayame, bez której by tego nie było.
Życzę miłego czytania :*

Rozdział 2

            -LILY LUNO POTTER! NATYCHMIAST NA DÓŁ! – krzyk Ginny Potter niósł się po Dolinie Godryka jak ożywczy powiew porannego wiatru. Potter/WesleyFamily S.A. właśnie pakowała się z kuframi do starego samochodu głowy rodziny, zacnego Harry’ego Potter’a. Oczywiście, nie byliby sobą, gdyby wszystko poszło dobrze. Najmłodsza pociecha Potterów, Lily, nadal była w łazience i poprawiała makijaż.
                Albus od dawna już siedział w Fordzie ojca, jak debil czekając na resztę rodziny. Czy tylko on zawsze jest gotowy na czas? Widocznie.
                Po dziesięciu minutach jednak cała rodzina dała radę załadować się do auta i ruszyli, ścigani przez mugolskie klaksony. Harry dosyć przekroczył dozwoloną prędkość, nie chcąc spóźnić się na pociąg. Musiałby potem sam odwozić dzieci do szkoły, a na to miał średnią ochotę. Jakoś jednak dożyli końca podróży i szybko wyskoczyli z samochodu, wyrzucając ojcu próbę masowego mordu. Na peronie Harry uznał, że muszą się przecież rodzinnie pożegnać, na co James westchnął ciężko, a Lily przewróciła oczami.
                -No, dzieci – powiedział z uśmiechem. – Życzę wam owocnej nauki!
                -Dzięki tato…
                -Nie zapomnijcie pisać! Koniecznie!
                -Dobrze mamo…
                -Właśnie! James, bądź łaskaw nie olewać mnie aż tak ewidentnie, rób to dyskretniej, to może nie zauważę – zwrócił mu uwagę ojciec, więc James odwrócił się przodem do rodziny, przestając udawać, że ich nie zna. – Lily, na miłość boską, nie maluj się tak (bo wyglądasz jak kurwa na wiosnę – dodał w myślach Albus), masz dopiero czternaście lat!
                -JUŻ czternaście lat! Hallo, zamierzam w tym roku stracić dziewictwo! – dziewczyna pomachała ojcu ręką przed oczami.
                Reakcja? Harry’emu opadła kopara i wytrzeszczył oczy, jednak po chwili się uspokoił, biorąc to za żart. Ginny za to wydała z siebie westchnienie w stylu „Dzieci dziś tak szybko dorastają…”. Teraz zostało jaśnie wielmożnej głowie rodziny zwrócenie uwagi tylko swojemu średniemu dziecięciu.
                -Albus, miej na nich oko, niech nie robią głupstw – parsknięcie Jamesa. – No i to, że jesteś najpoważniejszy nie zmienia faktu, że…
                -Tato, nie obraź się, ale daj sobie spokój. Nie zacznę grać w quidditcha – uprzedził słowa Harry’ego. – No, zaraz odjeżdżamy, to pa!
                Teraz to rodzeństwo powinno go wielbić na kolanach. Za to, że miał zegarek, oczywiście, no i za dobrą wymówkę do wejścia do pociągu. Niestety, tak się nie stało. Bez najmniejszej oznaki wdzięczności (!) dzieci pożegnały się z rodzicami i poszły do pociągu, każde w swoją stronę. Albus pokierował się do przedziału dla prefektów, gdyż od tego roku miał pełnić ową funkcję w Slytherinie. Po drodze przywitał się ze Scorpiusem, który usiadł w przedziale razem z ich kumplami z dormitorium, nie mogąc znaleźć Abbie.
                Potter przywitał się z pozostałymi prefektami oraz wyjątkowo nadętym prefektem naczelnym Jim’em Jelyem  (siódmy rok, Ravenclaw). Jely zagadał go o transmutację, więc tak oto czekając na swoją kolej obchodu zamiast czytać fascynującą „Krainę Don” z przyzwoitości rozmawiał z tym bufonem.

***

                Pewna wysoka blondynka szukała właśnie swoich przyjaciół, gdy w jednym z przedziałów zobaczyła dziewczynę, której nigdy wcześniej nie widziała. Ona, Abbie Merigold, ma kogoś nie znać? Po jej trupie! W całej swej krasie odsunęła drzwi do przedziału i uśmiechnęła się do nowej.
                -Cześć, jestem Abbie Merigold, mogę się przysiąść?
                -Jasne – dziewczyna oddała uśmiech. Miała jasne niebieskie oczy i kasztanowe loki do połowy pleców. Wyglądała na całkiem miłą. – Jestem Mary Mollify, „nówka”.
                -Wiedziałam! –Abbie zajęła miejsce naprzeciwko niej,  kładąc wcześniej bagaż na półkę. - Który rok? Pity? Czwarty?
                -Yhm, szósty – speszyła się trochę Mary. – Tak, wiem, wyglądam młodziej. Ale za to dłużej pozostanę piękną – wywróciła oczami, wypowiadając znany tekst swojej mamy. – A ty? Który rok?
                -Też szósty, Slytherin. Wiesz w jakim domu będziesz? Co z przydziałem?
                -Żeby nie przeszkadzać pierwszakom w wakacje zostałam przydzielona do Hufflepuffu. Mam nadzieję, że nasze domy się lubią, bo słyszałam o jakiś sporach.
                -Nie ma sprawy, teraz granice między domami się trochę poprzecierały. Ja na przykład koleguję się ze wszystkimi. No wiesz, jestem popularna – powiedziała żartobliwie. – A skąd jesteś? No i czemu ta zmiana szkoły?
                -Mój ojciec jest mugolskim bankierem, wcześniej mieszkaliśmy w Irlandii i chodziłam do tamtejszej szkoły, ale z powodu jego pracy musieliśmy się przeprowadzić.
                Całkiem fajnie im się rozmawiało, zważając na fakt, że znały się od jakiś… czterech minut, nie więcej? Ani się obejrzały, a już trzeba było przebierać się w mundurki i wysiadać z pociągu. Idąc w stronę powozów Abbie nie zamykały się usta.
                -Zobaczysz, poznam cię ze wszystkimi! Super! O, patrz! Tam są Scorpius i Albus z naszego roku, też ze Slytherinu, zawsze mnie szukają po wyjściu z pociągu. Oni są ekstra, moi dwaj najlepsi kumple! Scorp, Al!

                Albus usłyszał znajome wołanie i odwrócił się w stronę, z której dochodziło. W jednej chwili cały zesztywniał.
                -O kurwa.
                Scorpius wybuchnął śmiechem, a po chwili doszła do nich Abbie razem z tą dziewczyną z księgarni. Czuł, że strasznie nachalnie się na nią gapi, ale znów uderzyło go to… właściwie co? Ona, po prostu. Abbie coś mówiła, że jechała razem z nią w przedziale, że jest nowa, że z ich roku, że Hufflepuff, że Mary Mollify, że on to Albus, że Scorp to Scorp. Uśmiechnął się do niej bezwiednie, wypowiadając krótkie „Hej”. Scorp nadal pokładał się ze śmiechu.
                -Malfoy stul pysk, albowiem będę niepocieszony – wycedził w jego stronę Al, gdy wchodzili do powozu. Oczywiście podczas jazdy Abbie i Scorp uśmiechali się do siebie słodziuchno, a mu było głupio nawet spojrzeć na Mary. A z bliska była jeszcze ładniejsza. Widać było jej piegi na nosie, różany kolor ust i głębokie, jasne niebieskie oczy.
                -Ma być w tym roku nowy belfer od eliksirów, nie? – zagadnął Scorp, po czym nie byłby przecież sobą, gdyby na tym zakończył. – Hej Albus, może każe nam warzyć amortencję.
                -Na pewno tobie wyjdzie najlepiej, stary – uśmiechnął się kwaśno Potter.
                -Amortencję? – zapytała blondynka, nie będąca orłem w eliksirach (co w żadnym razie nie było związane z jej kolorem włosów).
                -Najsilniejszy znany eliksir miłosny, lecz powoduje on raczej silne zadurzenie lub obsesję niż miłość. Dla każdego wydziela zapach tego, co najbardziej lubisz  – wyjaśniła Mary, po czym spostrzegła na sobie zdziwione spojrzenia reszty grupy. – No co? Lubię eliksiry.
                -Ja tam wolę OPCM – oznajmiła Abbie trochę jakby rozmarzonym głosem.
                -Chyba nauczyciela od OPCM – parsknął Scorpius. – A właśnie, Al, ile w tym roku masz przedmiotów rozszerzonych?
                -Sześć, a co?
                -Jak zwykle maksimum – Malfoy wywrócił oczami.
                -Za to ty jak zwykle minimum, co?
                -A jak! – uśmiechnął się. – Mówiłem ci: ognista, seks i eliksiry.

***

                Na Wielkiej Sali Mary poszła w stronę stołu Puchonów, a Albus, Scorp i Abbie usiedli na swoich miejscach przy stole Slytherinu, czekając na przydział nowych uczniów. Al doskonale zdawał sobie sprawę, że ciągnie go coś do kasztanowowłosej. Może chodziło o jej wygląd, może o to, jak odgarniała włosy, jak odwracała twarz, jak poruszała nadgarstkiem, w jaki sposób mówiła? A może o wszystko razem? Teraz rozmawiała z prefektem Hufflepuffu, który najpewniej tłumaczył jej zasady działania Hogwartu, gdzie jest ich Pokój Wspólny, dormitoria i takie tam.
                -W sumie żal mi Mary, że trafiła na te idiotki – Abbie wskazała na dziewczyny, z którymi M. miała dzielić pokój.
                -Wiesz, mi po przemyśleniu to pasuje, bo gdyby trafiła do Slytherinu, to Potter zaśliniłby nam cały stół – jak można się domyśleć, słowa te należały do pana S. Malfoy i po nich rozgorzała jedna z częstych „kłótni dla rozrywki” między przyjaciółmi.
                -Wiesz, jeśli będzie chciała, żeby ją przenocować, to chętnie ustąpię jej łóżko – zaoferował bezproblemowo Albus.
                -Potter, nie znam nikogo, kto myśli o seksie częściej niż ty.
                -Malfoy, a ja myślałem, że oglądasz tę osobę codziennie rano w lustrze.
                -Ja przynajmniej nie masturbuję się do mugolskich gazet.
                -Bo wolisz własne odbicie.

wtorek, 22 maja 2012

Rozdział 1

On nie zna się na psychologii, ale potrafi czytać ze spojrzeń. On uwielbia porządek, ale w jego pokoju ciężko cokolwiek znaleźć. On zawsze mówi prawdę, która brzmi gorzej od kłamstwa. On patrzy ludziom w oczy, lecz pomimo to nie każdy go rozumie. On kocha śmiech, lecz rzadko się śmieje. On ucieka od przeszłości, lecz pomimo to czasem chciałby cofnąć czas. On nie wierzy w cuda, ale wypowiada życzenia. On zawsze pozostanie sobą.
Rozdział 1
                Co sobie jaśnie wielmożny pan Harry Potter myślał, wysyłając go po rzeczy do szkoły z Jamesem?! Też mi pomysł, wysyłać tę dwójkę razem na Pokątną. Albus szedł wkurzony u boku brata, nie odzywając się do niego po zaciekłej kłótni. Modlił się w duchu, by cudowny, popularny i boski JP spotkał swoich równie idealnych znajomych i się odwalił.
                Albus Severus Potter, średnie dziecko słynnego państwa Ginny i Harry’ego Potterów, skończył parę miesięcy temu szesnaście lat i miał się udać na szósty rok nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Był wyższy od swojego starszego o rok jakże wspaniałego brata Jamesa (który notabene przeleciał już chyba połowę dziewcząt w szkole) i bardziej barczysty. James był szukającym i kapitanem drużyny quidditcha – Albus nie pałał miłością do sportu. James był najpopularniejszym chłopakiem w szkole – Albusa kojarzono jako „tego drugiego syna Pottera”, bądź ewentualnie „brata JP”. James był uwielbiany przez płeć przeciwną – Albus miał dotąd tylko jedną dziewczynę, która po dwóch miesiącach orzekła, że kocha innego. James był rodzinnym pupilkiem – o Albusie przypominano sobie jako ostatnim. James miał wszystko: masę przyjaciół, dziewczyny na skinienie palca, popularność i pewność siebie – Al posiadał dwoje przyjaciół, wiedzę i książki przygodowe. James był w Gryffindorze, tak jak reszta rodziny – Albusa Tiara Przydziału wysłała do Slytherinu.
                To ostatnie chyba wszystko wyjaśnia, prawda? Choć granice między domami w Hogwarcie się nieco zatarły, dalej niewiele osób jest przekonanych do Ślizgonów. A kiedy ma się całą rodzinę w Gryffindorze, sami wiecie, łatwo nie jest. Wujek Ron zaczął się przekonywać do Albusa dopiero dwa lata temu, gdy ten uratował jego syna Huga spod kół mugolskiej ciężarówki, samemu przypłacając to złamaniem obu nóg. Na całe szczęście w św. Mungu wyleczyli go w mniej niż godzinę, więc nie ma się co martwić.
                Jak już wspominałam, Albus był wysoki, najwyższy w domu. Po ojcu odziedziczył potargane czarne włosy, które odruchowo mierzwił przy każdej okazji. Miał też ciemnozielone oczy w kształcie migdałów, prosty nos, cienkie wargi i regularne brwi. Zazwyczaj chodził szybko i sprężyście, ale potrafił też zwolnić, by dostosować się do tempa spaceru z przyjaciółmi. Gdy akurat nie miał na sobie hogwarckiego mundurka, preferował swobodny styl ubierania się. Zazwyczaj były do dżinsy i mugolsko-skate’owskie koszulki. Mówił płynnie i wyraźnie, dobrze składał zdania, co było zasługą godzin spędzonych z książkami. Zawsze nosił ze sobą zegarek, bo nie lubił się spóźniać.
                Jednak wróćmy do chwili obecnej, bo właśnie modlitwy Al’a zostały wysłuchane. James zobaczył Freda Wesley’a, Rolanda Rebett’a, Ray’a Roberts’a i Johna Osmena, wszystkich jego kumpli z dormitorium.
                -Spadam – oświadczył sucho. – Bądź o 19.00 przy Dziurawym Kotle, żebyśmy razem do domu wrócili. Masz kasę, kup Lily podręczniki.
                I już go nie było. Lily, ich młodsza siostra, była na obozie, więc oni mieli kupić jej rzeczy do szkoły. No, teraz miał to zrobić Al. Zostały mu cztery godziny na zakup potrzebnych rzeczy, podczas gdy w zupełności wystarczyłoby mu półtora. Co on będzie robił przez tyle czasu?
                Najpierw, najwolniej jak potrafił udał się do apteki po składniki eliksirów. Oczy traszki, beozar, korzeń asfodelusa, nalewka z piołunu, oczy żuka (dziesięć knutów łopatka!) i tym podobne. Ceny poszły w górę niesamowicie, widocznie minister znowu podniósł podatek. W papierniczym kupił dwanaście rolek pergaminu, sześć butelek atramentu: trzy czarne dla niego, dwie niebieskie i jedna zmieniająca kolor dla Lily i cztery pióra. Pamiętając, że siostrze przetarły się rękawice ze smoczej skóry poszedł po podobne do Madame Maklin („Szaty na wszystkie okazje”). Oczywiście, kiedy Madame na niego spojrzała zdziwiła się trochę, że chce damskie rękawice, ale bez słowa sprzedała je młodemu Potter’owi.
                Zostały już tylko podręczniki. Księgarnia Esy i Floresy była jak zwykle o tej porze roku zapchana po brzegi uczniami chcącymi bądź też nie nabyć owe czasem nikomu nie potrzebne księgi. Gdy wyciągnął z jednej z półek książkę dla siostry, zobaczył przez szparę dziewczynę stojącą bokiem o regał dalej. Była ubrana w luźne poprzecierane dżinsowe rurki  i dłuższą żółtą bluzkę na ramiączkach, pod którą miała bladoróżowy top. Jej kasztanowe loki sięgały do połowy pleców, a twarz z profilu jak na jego gust była bardzo ładna. Nie było to klasyczne kobiece piękno, lecz zadarty dziewczęcy nosek, pełne wargi i trochę zmarszczone brwi. Wyglądała na nieco młodszą od niego, o rok, góra dwa. Widać zaczytała się w jakiejś książce, bo nie odrywała od niej wzroku. On też nie odrywał wzroku. Nie wiedział czemu, bo zwykle nie działają tak na niego odwrócone bokiem
dziewczyny. Może chodziło o to, że czytała książkę? Według jego najlepszego kumpla Scorpiusa Malfoya laski czytające książki są mega seksowne. Właśnie, co do Malfoya.
                -Co tak patrzysz? – ktoś popchnął go tak, że wleciał na regał i o mało co go nie przewrócił. Odwrócił się wkurzony do śmiejącego się blondyna.
                -Co się tak ryjesz idioto? – warknął. – Po prostu podręczniki kupuję.
                -Tsaaa, niech ci będzie – uśmiechnął się trochę złośliwie, po czym znanym gestem najpierw podali sobie dłonie, a potem przybili barki. – Siema stary.
-No siema, też po książki?
-Nie kurwa, po rzodkiewki do księgarni łażę – po tym słowach Scorpius nieoczekiwanie odsunął Albusa
i sam bezczelnie stanął na jego miejscu, patrząc przez szparę w regale. Po chwili zagwizdał. – No Potter, nie ładnie tak biedne dziewczyny w księgarni podglądać.
-Nikogo nie podglądałem – powiedział trochę za ostro Albus, któremu się zrobiło głupio, że nie wiadomo ile tak stał i się na nią gapił. Jednak Scorp wiedział swoje.
-Idź do niej lepiej zagadaj, a nie się lampisz jak jakaś ciota.
-Spadaj, nie będę do nikogo zagadywał – obruszył się Al. – Bierz lepiej podręczniki i opuszczamy ten lokal.
-Sam lepiej wszystkie weź, bo jak widzę masz dopiero połowę – no jasne, że też on zawsze musi postawić na swoim! – No i znając życie posiedzimy jeszcze z czterdzieści minut przy przygotówkach, co? – Scorpius dobrze znał Al’a i wiedział, że ten nie opuści księgarni póki nie wyda całego swojego kieszonkowego na powieści.
Albus, nieco zdenerwowany, włożył do koszyka resztę potrzebnych mu książek. Potem duet PotterMalfoy udał się ku półkom całkiem niedaleko obserwowanej przez Albusa dziewczyny, by Malfoy trochę się ponudził i po krytykował „nierzeczywiste powieści”, a Potter z bijącym sercem czytał ich opisy i przekartkowywał je. Jednak Albus nie mógł się do końca skupić, kątem oka popatrując na nadal zaczytaną dziewczynę w żółtej bluzce.
-Jak ty tak ciągle się na nią gapisz, to może podejdę tam i popytam o to i owo? – zaproponował Scorpius i już zamierzał tam iść, gdyby Al nie zacisnął mocno dłoni na jego ramieniu i nie odwrócił na powrót ku sobie.
-Aua, Potter, hamuj się! – blondyn chciał walnąć go w rękę, by ten puścił, lecz gdy Albus zorientował się w zamiarach kumpla od razu zwolnił uścisk i w efekcie Malfoy walnął jedynie w powietrze.
-Dobra, sorry, ale weź stój spokojnie, okej? A najlepiej już stąd spadajmy.
W spokoju udali się do kasy i zapłacili za podręczniki, a Albus dodatkowo za cztery grube książki „nierzeczywiste”. Dla odreagowania kupili sobie po wielkim czekoladowym lodzie i Scorpius zaczął nawijać o ich przyjaciółce, Abbie Merigold, w której od jakiegoś czasu był zadurzony (choć ciągle miał jakieś dziewczyny, ale nie dał sobie wmówić, że cały czas z kimś chodząc i zrywając po kilku tygodniach tylko pogarsza swoją sytuację).
Abbie była wysoką smukłą blondynką o długich nogach. Miała głębokie niebieskie oczy i piękny uśmiech, jednak najlepszy był w niej charakter. Nie była jak inne dziewczyny w stylu „o Boże, złamał mi się paznokieć, co ja teraz zrobię?!” (spiłuj, kretynko). Miała świetne poczucie humoru, co w połączeniu z inteligencją dawało niezły efekt. Była otwarta i zawsze wesoła, kolegowała się ze wszystkimi i wszyscy ją uwielbiali. Oprócz tych, którzy zaszli jej za skórę, oczywiście. Dla nich potrafiła nie mieć żadnych skrupułów i z pomocą swojego ciętego języka mieszała ludzi z błotem – nie bez powodu zresztą. Nigdy pierwsza z kimś nie zaczynała kłótni. Abbie była jedną z najpopularniejszych i najbardziej uwielbianych dziewczyn w szkole. Choć właściwie mogłaby mieć tony chłopaków, to jakby tego nie zauważała. Nie wyobrażała sobie że mogłaby być z kimś, kogo nie kocha, więc po dwóch zawodach miłosnych zrobiła się strasznie ostrożna.
-Już za trzy dni Hogwart… - powiedział Scorp, trochę niezwiązanie z tematem rozmowy o Abbie. – Czekam na pierwszy szkolny melanż.
-A ty jak zwykle o chlaniu – Albus przewrócił oczami, trochę znużony, gdyż młody Malfoy potrafił być czasami bardzo monotematyczny.
-Ognista, seks i eliksiry, stary – wyszczerzył się blondyn.