Wiem wiem, dawno nic nie dodawałam ;) uznałam po prostu, ze muszę nadgonić trochę, bo zawsze wolę pisać "na zapas", a gdybym dodała wcześniej, po prostu potem stanęłabym w martwym punkcie i w razie potrzeby nie miała co dodawać. Tak więc brzmi te parę słów wyjaśnienia ;)
Mam nadzieję, że rozdział w miarę zjadliwy.
Pozdrawiam i życzę miłego czytania ;)
Rozdział 10
-Oh Sue, on jest taki słooodki! – zachwycała się
dwunastoletnia blondynka nad zdjęciem Jamesa Potter’a.
-Laura, wiem przecież! Mega ciacho! – zawtórowała jej
najlepsza przyjaciółka. – Ej patrz, co to jest? – zapytała, wskazując jakiś
ciemny kształt w oddali. – Podejdźmy bliżej.
Piętnaście kroków. Powietrze przeszył wysoki pisk
drugoklasistek.
***
Ta
niedziela jest jak film. Jak pieprzony film o miłości. Mija tydzień, więc – jak
w filmie – powinno nastąpić cudowne pogodzenie i pocałunek w deszczu, czyż nie?
Tymczasem jednak Mary snuła się samotnie po zamku, wypatrując choćby śladu
Albusa. Żałowała, że mu wtedy nie wybaczyła, nie zaufała. Ale co miała zrobić?
No
jak to co?! Chodzić dalej z jeszcze bardziej rozdartym sercem! Logiczne.
Zacisnęła
ze złością pięść. Czemu musi być tak bardzo, bardzo głupia? Dumna? Choć z
drugiej strony Al w pełni sobie zasłużył na takie traktowanie. Ale tak
przepraszał, mówił, że mu zależy, że kocha… Na ile może wziąć jego słowa na
poważnie? Miała wtedy ochotę rzucić mu się na szyję, ale wewnętrzny niepokój ją
powstrzymał. A teraz pragnęła, by do niej podszedł bądź zawołał, by zagadał
chociażby, a ona wtedy mogłaby… mogłaby coś zrobić. I wszystko byłoby już
dobrze. Byliby przyjaciółmi, znów by się razem śmiali i siedzieli w jednej
ławce. Na związek dziewczyna nie była gotowa – nie po owej pamiętnej imprezie.
Wtedy już na pewno nie przeżyłaby powtórki z rozrywki, bo nie dała rady jeszcze
odbudować swojego zaufania co do jego osoby. Nagle podbiegły do niej jakieś wystraszone
drugoklasistki.
-Nie
widziałaś dyrektorki? – pisnęła jedna trochę spanikowana, może w obawie przed
poniżeniem z ust starszej uczennicy.
-Nie, przykro mi – uśmiechnęła się lekko Mary. – A co
się stało?
-Jeden chłopak spadł z wieży zachodniej i… - w tym
momencie dziewczyna się rozpłakała, więc dokończyła za nią druga.
-I chyba nie żyje…
-Co? – przeraziła się Mary. No, tego jej jeszcze
brakowało do scenariusza niedzielnego filmu. – Kto to?
-Chyba brat Jamesa, no wiesz, Pottera, ale nie jestem
pewna… - dwunastolatka mówiła niepewnie.
Źrenice Mary widocznie się rozszerzyły. Albus…?
Albus? Albus?! Spadł. Z wieży? Nie. To nie może być prawda. Jej serce
niebezpiecznie przyspieszyło, a ręce zaczęły się pocić.
-Jest obok wieży zachodniej?
-Tak.
-Idę tam – oznajmiła przerażona i pobiegła do wyjścia
z zamku. Słyszała, że drugoklasistki biegną za nią. W zabójczym wręcz tempie
dotarła do miejsca, gdzie wydarzyło się zajście. Już z daleka zauważyła
powykręcane ciało, połamane kości, mnóstwo krwi i wykrzywioną w bólu twarz.
-A-albus… - wyszeptała, zakrywając usta dłonią. Do
oczu napłynęły jej łzy, zaczęła histerycznie szlochać, lecz postanowiła wziąć
się za siebie. Przypomniała sobie zasady resuscytacji. Podeszła bliżej,
ukucnęła i lekko potrząsnęła ciałem. Nie, nie ciałem! Albusem Potterem.
-Al, słyszysz mnie?! Odezwij się, cokolwiek! – ale
ten ani ruszył. Delikatnie przyłożyła ucho do miejsca, w którym powinno być
serce i ku swojej wielkiej uldze usłyszała ciche, niemiarowe bicie. Uśmiechnęła
się szeroko. Żył. Teraz z kolei przyłożyła rękę do ust chłopaka, lecz nie
wyczuła oddechu. W panice podciągnęła jego podbródek, chwyciła nos i dotykając
ustami jego ust kilka razy wdmuchała mu powietrze do płuc. Te usta… Po chwili chłopak zaczął wolno
i płytko oddychać, ale to musiało wystarczyć.
-Lećcie po pielęgniarkę! – krzyknęła do stojących
obok drugoklasistek.
Dziewczyny odwróciły się i pobiegły znów w stronę
zamku. Ta zaś jeszcze raz, z bliska, omiotła spojrzeniem ciało Al’a. Nogi miał
powykręcane, a ręce ułożone w jednej linii, tak jakby chciał nimi poruszyć jak
skrzydłami. Kręgosłup ułożony był w jakiejś dziwnej pozycji, na pewno złamany.
Złamane było również parę innych kości w tym strzałkowa, która przebiła się
przez skórę. Na lewej ręce miał podciągnięty rękaw bluzy, tej, którą dał jej w
Hogsmeade. Z przerażeniem na jego przedramieniu odkryła ślady po ukłuciach. Co
on sobie zrobił?! Drżącą ręką podniosła jedną z powiek zakrwawionych przez krew
sączącą się z rany na głowie.
-Jebany idiota… - szepnęła, widząc źrenicę tak dużą,
że zakrywała niemalże całą migdałowo zieloną tęczówkę.
Mary usłyszała za sobą jakieś krzyki: to biegła stara
pani Saussy, pielęgniarka, wraz z nauczycielem zielarstwa. Widocznie mieli miłą
pogawędkę i Albus im ją przerwał. Dziewczyna poderwała się z ziemi.
-Co się stało? – zapytała zasapana pani Saussy.
-Nie wiem, chyba spadł z wieży. Ledwo oddycha.
Wyjdzie z tego?
-Jeżeli jest tylko potrzaskany, to tak – powiedziała
z troską patrząc na ciało Albusa. – Może wiesz dlaczego miał spaść z tej wieży?
Albo skoczyć?
-Ja… nie mam pojęcia – Mary zwiesiła głowę, czując
nadchodzącą gwałtowną falę smutku. Profesor Longbottom wyczarował nosze, mówiąc
coś o tym, że napisze do Harry’ego i, że Ginny go zabije, bo nie pilnuje jej
dzieci. Prze-lewitował Albusa na magiczne nosze i udali się w stronę zamku.
-Teraz powiedz dokładnie, co wiesz i co ważniejsze,
co zrobiłaś, bo Laura i Sue coś na ten temat jazgotały, ale nic nie zrozumiałam
– nakazała pielęgniarka.
-No to spotkałam je w szkole i mówiły, że chyba uczeń
nie żyje. Pobiegłam tutaj i Albus leżał dokładnie tak, jak go pani widziała. Sprawdziłam
akcję serca i biło trochę nierówno i zbyt słabo, ale biło. Gorzej, że nie oddychał.
Wykonałam parę wdechów i zaczął jakoś tam oddychać, ale również bardzo słabo –
mówiła spanikowana.
-To dobrze, że zrobiłaś cokolwiek. Podejrzewam, że za
minutę mógłby już nie żyć. Na szczęście te rozświergotane drugoklasistki nie
uciekły z krzykiem nikomu nic nie mówiąc…
W szkole Mary pobiegła szukać Abbie i Scorpa. W
bibliotece natknęła się na Jamesa z kolegami. Wyciągnęła go na bok.
-Co jest? – zapytał, zmartwiony jej zdruzgotaną miną.
-Widziałeś Abbie i Scorpa?
-Tak, szli do Pokoju Wspólnego, a co?
-Albus – musiała to wykrztusić. James uniósł brwi,
spodziewając się kolejnego idiotycznego wybryku swojego beznadziejnego
brata-ślizgona. – On chyba spadł z wieży zachodniej. Ledwo żyje, jest w
skrzydle szpitalnym.
-Nie gadaj – spojrzał na nią z niedowierzaniem. –
Serio? Lily, chodź na chwilę! – gestem ręki przywołał do nich rudą gryfonkę z
czwartej klasy, chyba ich siostrę.
-Co jest? – zapytała tonem identycznym do Jamesa.
Oczy miała wymalowane, a jej bluzka odkrywała więcej niż zakrywała. Budowę
ciała miała podobną do Jamesa, tylko bardziej dziewczęcą: była drobna i miała
kościste kolana.
-Albus jest w skrzydle szpitalnym – powtórzyła Mary.
– Najpewniej spadł z wieży zachodniej, ledwo żyje. Myślę, że powinniście
wiedzieć.
-Idę do niego – oznajmił James omijając Mary i pewnym
krokiem wychodząc z biblioteki. Lily uśmiechnęła się przepraszająco i ruszyła
za nim.
Mary jak oparzona wypadła z biblioteki i pędem
pobiegła do lochów. Miała nadzieję na spotkanie jakiegoś znajomego ślizgona,
który by jej pomógł. Po drodze natknęła się jednak tylko na jakiegoś wielkookiego
pierwszoroczniaka, którego poprosiła, by wszedł na chwilę do Pokoju Wspólnego i
surowo, natychmiastowo i z licznymi groźbami nakazał Abbie i Scorpiusowi wyjść
na korytarz.
-Stało się coś? – zapytała Abbie, gdy wyszli. –
Marys, płakałaś?
-Albus spadł z wieży zachodniej, leży w skrzydle,
jest cały zmasakrowany i w dodatku walnął sobie w żyłę. Nie wiem, czy nasza
pielęgniarka da radę coś z nim zrobić jak nie dowie się o prochach, ale nic jej
nie mówiłam. Scorp, zabiję cię za te narkotyki.
-Co? – widocznie nie zajarzyli za pierwszym razem.
Mary, cała rozdygotana i drżąca załamała ręce. – Scorp, idź sprawdzić swoje
zapasy dragów. Albus ma pełno ukłuć na przedramieniu, więc musi sobie aplikować
te najgorsze świństwa. A teraz zrobił coś mega idiotycznego i nie wiadomo, czy
przeżyje.
-Mary, Albus przez ostatni tydzień dzień w dzień to
brał – oznajmił chłodnym tonem Scorpius, patrząc w przerażone oczy Mary. – Ale
tak czy inaczej pójdę sprawdzić. Idźcie już do skrzydła.
Podczas drogi Abbie objęła Mary. Puchonka nie miała
nawet siły pytać, dlaczego nic jej nie mówili. W skrzydle szpitalnym
pielęgniarka krzątała się wokół łóżka na którym leżał Albus, miotając w niego
zaklęciami. Chłopak wyglądał już dużo lepiej. Zmyta została cała krew, kości
zaczynały się już zrastać. Pani Saussy wzięła strzykawkę i pobrała ślizgonowi
krew z lewego ramienia. Jej wzrok stanął na śladach po ukłuciach.
-Co to jest? – zapytała, odwracając się do Jamesa i
Lily, którzy przecież powinni znać go najlepiej. Ci wymienili ze sobą porozumiewawcze
spojrzenia.
-Nie mam pojęcia – powiedział James. – Właściwie
oboje mamy słaby kontakt z Albusem, więc lepiej, żeby pytała pani jego
przyjaciół.
W tej chwili przez drzwi wbiegł Scorpius z miną tak
wystraszoną, jakby cały zamek miał się zaraz zawalić.
-Co z nim?
-Wyleczyłam jego rany, ale organizm jest strasznie
wyczerpany, chłopak potrzebuje dużo snu. Nie chce się obudzić, co mi się
jeszcze nie zdarzyło. Muszę zrobić badania krwi… - wlała krew Albusa ze
strzykawki do jakiegoś urządzenia na stoliku obok, a po chwili ono wypluło
zapisaną kartkę. – Z jego krwią jest coś nie tak… - mruknęła pielęgniarka. –
Jest w niej jakaś substancja, silnie działająca na organizm, z którą jeszcze w
życiu nie miałam do czynienia. Chłopak słabnie…
-Wiem, co to jest – powiedział niepewnie Scorpius, a
pielęgniarka zwróciła ku niemu pytające spojrzenie. – Dyrekcja się o tym dowie,
prawda? No nic. Albus zażył dwa bardzo silne narkotyki. Nieświadomie wymieszał
ze sobą kokainę i amfetaminę, jeżeli przeżyje, to będzie cud.
Mary zasłoniła usta ręką. Co za idiota, idiota,
idiota! Znów zaczęła spazmatycznie szlochać, myśląc o tym, co będzie, jak on
umrze. Oh, dlaczego mu nie wybaczyła?
-Czy w jakiś sposób mogłabym dostać próbki tego? Może
wtedy udałoby mi się zrobić antidotum – zapytała sensownie pielęgniarka, na co
Scorp wyjął z kieszeni dwa opisane woreczki, które podał jej z bólem wypisanym
na twarzy. Dobrze wiedział, że teraz ma centralnie przejebane. Gdy dyrektorka
się dowie, może go nawet wyrzucić ze szkoły, nie mówiąc już o stosownym liście
do rodziców. Nagle do sali wszedł profesor Longbottom.
-Napisałem do jego rodziców. Jak znam Harry’ego i
Ginny, będą tutaj jutro w południe. Co z nim? – zwrócił się wyraźnie do Jamesa.
-Brał silne narkotyki – wyjaśnił chłopak. – Może nie
przeżyć.
Profesor ukrył twarz w dłoniach, a na dźwięk tych
słów Mary wybuchła kolejną salwą szlochu, przez co Abbie mocniej ja przytuliła.
-Słuchajcie, wszyscy musicie wyjść. Podejrzewam, że
badania zajmą mi całą noc, więc… ty jesteś jego bratem, tak? – zapytała Jamesa,
który skinął głową. – Mógłbyś posiedzieć i go popilnować?
-Ja mogę – odezwała się Mary, widząc niechętną minę
Jamesa.
-O, może być – zgodziła się pielęgniarka. – Reszta
wynocha. Już!
Abbie ostatni raz przytuliła przyjaciółkę na pocieszenie
i razem ze Scorpem wyszli. James z Lily za to szybko jeszcze podeszli do Mary,
by coś powiedzieć.
-Słuchaj, Marys, nie musisz tego robić. Zostałbym z
nim – powiedział James.
-Nie, spokojnie, chętnie z nim posiedzę – kasztanowo
włosa uśmiechnęła się lekko.
-Coś was łączy? – zapytała ciekawska Lily, przez co
oberwała z ucho od brata.
-Nie.
Ty krowo, nie informujesz o nowej notce na gg ;C
OdpowiedzUsuńAle kurcze, akcja się rozwija, w końcu się pogodzą, mam taką nadzieję, bo muszą!
Kurcze, tyle na siebie wziąć, biedny Albus, za wrażliwy jest na miłość
Zapomniałam przez tę moją podjarę 14 rozdziałem, przepraszam :<
UsuńFajny pomysł na bloga :)
OdpowiedzUsuńDzięki za odwiedziny :*
http://niewymiarowa-style.blogspot.com/