sobota, 3 listopada 2012

Rozdział 10




Wiem wiem, dawno nic nie dodawałam ;) uznałam po prostu, ze muszę nadgonić trochę, bo zawsze wolę pisać "na zapas", a gdybym dodała wcześniej, po prostu potem stanęłabym w martwym punkcie i w razie potrzeby nie miała co dodawać. Tak więc brzmi te parę słów wyjaśnienia ;)
Mam nadzieję, że rozdział w miarę zjadliwy.
Pozdrawiam i życzę miłego czytania ;)

 Rozdział 10

                -Oh Sue, on jest taki słooodki! – zachwycała się dwunastoletnia blondynka nad zdjęciem Jamesa Potter’a.
                -Laura, wiem przecież! Mega ciacho! – zawtórowała jej najlepsza przyjaciółka. – Ej patrz, co to jest? – zapytała, wskazując jakiś ciemny kształt w oddali. – Podejdźmy bliżej.
                Piętnaście kroków. Powietrze przeszył wysoki pisk drugoklasistek.

***

Ta niedziela jest jak film. Jak pieprzony film o miłości. Mija tydzień, więc – jak w filmie – powinno nastąpić cudowne pogodzenie i pocałunek w deszczu, czyż nie? Tymczasem jednak Mary snuła się samotnie po zamku, wypatrując choćby śladu Albusa. Żałowała, że mu wtedy nie wybaczyła, nie zaufała. Ale co miała zrobić?
No jak to co?! Chodzić dalej z jeszcze bardziej rozdartym sercem! Logiczne.
Zacisnęła ze złością pięść. Czemu musi być tak bardzo, bardzo głupia? Dumna? Choć z drugiej strony Al w pełni sobie zasłużył na takie traktowanie. Ale tak przepraszał, mówił, że mu zależy, że kocha… Na ile może wziąć jego słowa na poważnie? Miała wtedy ochotę rzucić mu się na szyję, ale wewnętrzny niepokój ją powstrzymał. A teraz pragnęła, by do niej podszedł bądź zawołał, by zagadał chociażby, a ona wtedy mogłaby… mogłaby coś zrobić. I wszystko byłoby już dobrze. Byliby przyjaciółmi, znów by się razem śmiali i siedzieli w jednej ławce. Na związek dziewczyna nie była gotowa – nie po owej pamiętnej imprezie. Wtedy już na pewno nie przeżyłaby powtórki z rozrywki, bo nie dała rady jeszcze odbudować swojego zaufania co do jego osoby. Nagle podbiegły do niej jakieś wystraszone drugoklasistki.
-Nie widziałaś dyrektorki? – pisnęła jedna trochę spanikowana, może w obawie przed poniżeniem z ust starszej uczennicy.
                -Nie, przykro mi – uśmiechnęła się lekko Mary. – A co się stało?
                -Jeden chłopak spadł z wieży zachodniej i… - w tym momencie dziewczyna się rozpłakała, więc dokończyła za nią druga.
                -I chyba nie żyje…
                -Co? – przeraziła się Mary. No, tego jej jeszcze brakowało do scenariusza niedzielnego filmu. – Kto to?
                -Chyba brat Jamesa, no wiesz, Pottera, ale nie jestem pewna… - dwunastolatka mówiła niepewnie.
                Źrenice Mary widocznie się rozszerzyły. Albus…? Albus? Albus?! Spadł. Z wieży? Nie. To nie może być prawda. Jej serce niebezpiecznie przyspieszyło, a ręce zaczęły się pocić.
                -Jest obok wieży zachodniej?
                -Tak.
                -Idę tam – oznajmiła przerażona i pobiegła do wyjścia z zamku. Słyszała, że drugoklasistki biegną za nią. W zabójczym wręcz tempie dotarła do miejsca, gdzie wydarzyło się zajście. Już z daleka zauważyła powykręcane ciało, połamane kości, mnóstwo krwi i wykrzywioną w bólu twarz.
                -A-albus… - wyszeptała, zakrywając usta dłonią. Do oczu napłynęły jej łzy, zaczęła histerycznie szlochać, lecz postanowiła wziąć się za siebie. Przypomniała sobie zasady resuscytacji. Podeszła bliżej, ukucnęła i lekko potrząsnęła ciałem. Nie, nie ciałem! Albusem Potterem.
                -Al, słyszysz mnie?! Odezwij się, cokolwiek! – ale ten ani ruszył. Delikatnie przyłożyła ucho do miejsca, w którym powinno być serce i ku swojej wielkiej uldze usłyszała ciche, niemiarowe bicie. Uśmiechnęła się szeroko. Żył. Teraz z kolei przyłożyła rękę do ust chłopaka, lecz nie wyczuła oddechu. W panice podciągnęła jego podbródek, chwyciła nos i dotykając ustami jego ust kilka razy wdmuchała mu powietrze do  płuc. Te usta… Po chwili chłopak zaczął wolno i płytko oddychać, ale to musiało wystarczyć.
                -Lećcie po pielęgniarkę! – krzyknęła do stojących obok drugoklasistek.
                Dziewczyny odwróciły się i pobiegły znów w stronę zamku. Ta zaś jeszcze raz, z bliska, omiotła spojrzeniem ciało Al’a. Nogi miał powykręcane, a ręce ułożone w jednej linii, tak jakby chciał nimi poruszyć jak skrzydłami. Kręgosłup ułożony był w jakiejś dziwnej pozycji, na pewno złamany. Złamane było również parę innych kości w tym strzałkowa, która przebiła się przez skórę. Na lewej ręce miał podciągnięty rękaw bluzy, tej, którą dał jej w Hogsmeade. Z przerażeniem na jego przedramieniu odkryła ślady po ukłuciach. Co on sobie zrobił?! Drżącą ręką podniosła jedną z powiek zakrwawionych przez krew sączącą się z rany na głowie.
                -Jebany idiota… - szepnęła, widząc źrenicę tak dużą, że zakrywała niemalże całą migdałowo zieloną tęczówkę.
                Mary usłyszała za sobą jakieś krzyki: to biegła stara pani Saussy, pielęgniarka, wraz z nauczycielem zielarstwa. Widocznie mieli miłą pogawędkę i Albus im ją przerwał. Dziewczyna poderwała się z ziemi.
                -Co się stało? – zapytała zasapana pani Saussy.
                -Nie wiem, chyba spadł z wieży. Ledwo oddycha. Wyjdzie z tego?
                -Jeżeli jest tylko potrzaskany, to tak – powiedziała z troską patrząc na ciało Albusa. – Może wiesz dlaczego miał spaść z tej wieży? Albo skoczyć?
                -Ja… nie mam pojęcia – Mary zwiesiła głowę, czując nadchodzącą gwałtowną falę smutku. Profesor Longbottom wyczarował nosze, mówiąc coś o tym, że napisze do Harry’ego i, że Ginny go zabije, bo nie pilnuje jej dzieci. Prze-lewitował Albusa na magiczne nosze i udali się w stronę zamku.
                -Teraz powiedz dokładnie, co wiesz i co ważniejsze, co zrobiłaś, bo Laura i Sue coś na ten temat jazgotały, ale nic nie zrozumiałam – nakazała pielęgniarka.
                -No to spotkałam je w szkole i mówiły, że chyba uczeń nie żyje. Pobiegłam tutaj i Albus leżał dokładnie tak, jak go pani widziała. Sprawdziłam akcję serca i biło trochę nierówno i zbyt słabo, ale biło. Gorzej, że nie oddychał. Wykonałam parę wdechów i zaczął jakoś tam oddychać, ale również bardzo słabo – mówiła spanikowana.
                -To dobrze, że zrobiłaś cokolwiek. Podejrzewam, że za minutę mógłby już nie żyć. Na szczęście te rozświergotane drugoklasistki nie uciekły z krzykiem nikomu nic nie mówiąc…

                W szkole Mary pobiegła szukać Abbie i Scorpa. W bibliotece natknęła się na Jamesa z kolegami. Wyciągnęła go na bok.
                -Co jest? – zapytał, zmartwiony jej zdruzgotaną miną.
                -Widziałeś Abbie i Scorpa?
                -Tak, szli do Pokoju Wspólnego, a co?
                -Albus – musiała to wykrztusić. James uniósł brwi, spodziewając się kolejnego idiotycznego wybryku swojego beznadziejnego brata-ślizgona. – On chyba spadł z wieży zachodniej. Ledwo żyje, jest w skrzydle szpitalnym.
                -Nie gadaj – spojrzał na nią z niedowierzaniem. – Serio? Lily, chodź na chwilę! – gestem ręki przywołał do nich rudą gryfonkę z czwartej klasy, chyba ich siostrę.
                -Co jest? – zapytała tonem identycznym do Jamesa. Oczy miała wymalowane, a jej bluzka odkrywała więcej niż zakrywała. Budowę ciała miała podobną do Jamesa, tylko bardziej dziewczęcą: była drobna i miała kościste kolana.
                -Albus jest w skrzydle szpitalnym – powtórzyła Mary. – Najpewniej spadł z wieży zachodniej, ledwo żyje. Myślę, że powinniście wiedzieć.
                -Idę do niego – oznajmił James omijając Mary i pewnym krokiem wychodząc z biblioteki. Lily uśmiechnęła się przepraszająco i ruszyła za nim.
                Mary jak oparzona wypadła z biblioteki i pędem pobiegła do lochów. Miała nadzieję na spotkanie jakiegoś znajomego ślizgona, który by jej pomógł. Po drodze natknęła się jednak tylko na jakiegoś wielkookiego pierwszoroczniaka, którego poprosiła, by wszedł na chwilę do Pokoju Wspólnego i surowo, natychmiastowo i z licznymi groźbami nakazał Abbie i Scorpiusowi wyjść na korytarz.
                -Stało się coś? – zapytała Abbie, gdy wyszli. – Marys, płakałaś?
                -Albus spadł z wieży zachodniej, leży w skrzydle, jest cały zmasakrowany i w dodatku walnął sobie w żyłę. Nie wiem, czy nasza pielęgniarka da radę coś z nim zrobić jak nie dowie się o prochach, ale nic jej nie mówiłam. Scorp, zabiję cię za te narkotyki.
                -Co? – widocznie nie zajarzyli za pierwszym razem. Mary, cała rozdygotana i drżąca załamała ręce. – Scorp, idź sprawdzić swoje zapasy dragów. Albus ma pełno ukłuć na przedramieniu, więc musi sobie aplikować te najgorsze świństwa. A teraz zrobił coś mega idiotycznego i nie wiadomo, czy przeżyje.
                -Mary, Albus przez ostatni tydzień dzień w dzień to brał – oznajmił chłodnym tonem Scorpius, patrząc w przerażone oczy Mary. – Ale tak czy inaczej pójdę sprawdzić. Idźcie już do skrzydła.
                Podczas drogi Abbie objęła Mary. Puchonka nie miała nawet siły pytać, dlaczego nic jej nie mówili. W skrzydle szpitalnym pielęgniarka krzątała się wokół łóżka na którym leżał Albus, miotając w niego zaklęciami. Chłopak wyglądał już dużo lepiej. Zmyta została cała krew, kości zaczynały się już zrastać. Pani Saussy wzięła strzykawkę i pobrała ślizgonowi krew z lewego ramienia. Jej wzrok stanął na śladach po ukłuciach.
                -Co to jest? – zapytała, odwracając się do Jamesa i Lily, którzy przecież powinni znać go najlepiej. Ci wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia.
                -Nie mam pojęcia – powiedział James. – Właściwie oboje mamy słaby kontakt z Albusem, więc lepiej, żeby pytała pani jego przyjaciół.
                W tej chwili przez drzwi wbiegł Scorpius z miną tak wystraszoną, jakby cały zamek miał się zaraz zawalić.
                -Co z nim?
                -Wyleczyłam jego rany, ale organizm jest strasznie wyczerpany, chłopak potrzebuje dużo snu. Nie chce się obudzić, co mi się jeszcze nie zdarzyło. Muszę zrobić badania krwi… - wlała krew Albusa ze strzykawki do jakiegoś urządzenia na stoliku obok, a po chwili ono wypluło zapisaną kartkę. – Z jego krwią jest coś nie tak… - mruknęła pielęgniarka. – Jest w niej jakaś substancja, silnie działająca na organizm, z którą jeszcze w życiu nie miałam do czynienia. Chłopak słabnie…
                -Wiem, co to jest – powiedział niepewnie Scorpius, a pielęgniarka zwróciła ku niemu pytające spojrzenie. – Dyrekcja się o tym dowie, prawda? No nic. Albus zażył dwa bardzo silne narkotyki. Nieświadomie wymieszał ze sobą kokainę i amfetaminę, jeżeli przeżyje, to będzie cud.
                Mary zasłoniła usta ręką. Co za idiota, idiota, idiota! Znów zaczęła spazmatycznie szlochać, myśląc o tym, co będzie, jak on umrze. Oh, dlaczego mu nie wybaczyła?
                -Czy w jakiś sposób mogłabym dostać próbki tego? Może wtedy udałoby mi się zrobić antidotum – zapytała sensownie pielęgniarka, na co Scorp wyjął z kieszeni dwa opisane woreczki, które podał jej z bólem wypisanym na twarzy. Dobrze wiedział, że teraz ma centralnie przejebane. Gdy dyrektorka się dowie, może go nawet wyrzucić ze szkoły, nie mówiąc już o stosownym liście do rodziców. Nagle do sali wszedł profesor Longbottom.
                -Napisałem do jego rodziców. Jak znam Harry’ego i Ginny, będą tutaj jutro w południe. Co z nim? – zwrócił się wyraźnie do Jamesa.
                -Brał silne narkotyki – wyjaśnił chłopak. – Może nie przeżyć.
                Profesor ukrył twarz w dłoniach, a na dźwięk tych słów Mary wybuchła kolejną salwą szlochu, przez co Abbie mocniej ja przytuliła.
                -Słuchajcie, wszyscy musicie wyjść. Podejrzewam, że badania zajmą mi całą noc, więc… ty jesteś jego bratem, tak? – zapytała Jamesa, który skinął głową. – Mógłbyś posiedzieć i go popilnować?
                -Ja mogę – odezwała się Mary, widząc niechętną minę Jamesa.
                -O, może być – zgodziła się pielęgniarka. – Reszta wynocha. Już!
                Abbie ostatni raz przytuliła przyjaciółkę na pocieszenie i razem ze Scorpem wyszli. James z Lily za to szybko jeszcze podeszli do Mary, by coś powiedzieć.
                -Słuchaj, Marys, nie musisz tego robić. Zostałbym z nim – powiedział James.
                -Nie, spokojnie, chętnie z nim posiedzę – kasztanowo włosa uśmiechnęła się lekko.
                -Coś was łączy? – zapytała ciekawska Lily, przez co oberwała z ucho od brata.
                -Nie.

3 komentarze:

  1. Ty krowo, nie informujesz o nowej notce na gg ;C
    Ale kurcze, akcja się rozwija, w końcu się pogodzą, mam taką nadzieję, bo muszą!
    Kurcze, tyle na siebie wziąć, biedny Albus, za wrażliwy jest na miłość

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam przez tę moją podjarę 14 rozdziałem, przepraszam :<

      Usuń
  2. Fajny pomysł na bloga :)
    Dzięki za odwiedziny :*
    http://niewymiarowa-style.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń